Sunday, November 30, 2014

Korzyści z odpuszczenia

W życiu ustawiamy sobie zasady i poprzeczki. Żeby to wsyzstko miało wiekszy sens, żeby mniej cierpięc, żeby słońce było żółte, a trawa zielona. Uwielbiamy wszselkiego rodzaju rutyny, przepisy i choć bronimy się przed tymi i buntujemy, co inni nam ustawiają, uwielbiamy ustawiać sobie te nasze własne. By pokazać sobie i innym, że mamy władzę?

Najciekawiej jest z ludźmi i zwierzakami. Ot ustawia sobie człowiek na przykład taką zasadę: kotom wstęp na biurko stanowczo wzbroniony. I za każdym razem, gdy kot zbliża się do biurka, krzyczymy w niebogłosy i walczymy z biednym zwierzakiem, żeby uciekał spadał itd. Kocina się wścieka, grzyie, nie lubie nas. A my się zastanawiamy, czemu nigdy nie przyjdzie i nie usiądzie przy człowieku, jak kot.
Aż pewnego dnia, przychodzi taka chwila, że nam wszystko jedno. Mamy dzień litości czy czegotamkolwiek i wpuszczamy kudłatą istotę na biurko. I co? I od tej chwili nasz świat zupełnie się zmienia. Od tej chwili kiciak przychodzi do nas na biurko za każdym razem, gdy tylko tam siedzimy. Wgramala się na nasze ręce, komputery, notatki i książki. Rozkłada się i wyciąga łapkę do łapki. Albo kładzie pyszczek na dłoni. Ciężko się wtedy pisze, ale co z pisania gdy serce się roztapia na meijscu i przechodzi nam cała złość do świata.

Czy z ludźmi też tak to działa? Nie wiem. Bo z moim ludziem to ja już nie wiem, co działa a co nie. Ale na wszelki wypadek postanowiłam porzucić wszystkie reguły i zasady złości, karania milczeniem itd. I tak mi nic nigdy dobrego z tego nie wychodzi. Nigdy. Więc może z tego olewawczego wyjdzie więcej?

Wietnam ku końcowi zmierza. Zaciskam zęby i myślę już tylko o tym, że zostało mi dwa tygdonie. Dwa krótkie tygodnie. I wolność. I spokój. I gwiazdy na niebie.

I przeprowadzka, mam nadzieję, i powrót mojego ptaka, który zapewne jeszcze szybciej odfrunie, ale może się już wreszcie przyzwyczaję?

I co jeszcze? Pora poszukać kontaktów w Dojczlandii.

Nie umiem pisać gdy umieram. Umiem tylko przytulić moją słodycz i zachłysnąć się faktem, że jestem i na zawsze już pewnie zostanę


crazy cat lady.

Sunday, November 16, 2014

To na wypadek gdyby komuś brakowało śniegu przed świętami

Jak to się dzieje, że moje okulary potrafią zamienić się w jedną wielką mgłę podczas gdy zupełnie nic nie robię i mam je na sobie ledwie dzień. Tak wielu procesów nie zauważamy choć dzieję się na naszym nosie, z tak wieloma ludźmi się mijamy i trącamy ramionami. Tylko zwierzaki wciskają nam się na komputer, na kolana, pod nos, i z nimi jakoś potrafimy nie oczekiwać niczego w zamian. Bo co mogą nam dać oprócz bycia i przytulaka?
I tylko nei wiem, dlaczego ta moja bezinteresowna miłość do kici ma tak słaby efekt życiowy. Czy to nie miało być przypadkiem tak, że jak będę już mieć kiciaka to cała miłość świata do mnie przyjdzie?
No tak... ale czy ja chcę całej miłości świata... Czy chcę jakiejkolwiek miłości, oprócz tej jednej jedynej, tej granatowo czerwonej z zielonym śmigłem...

Tymczasem, zawalam wszystko co się da.

I w sumie to zastanawiające, jak tak można zawalać wszystko, jedno po drugim, cokolwiek się robi. Może chodzi o to, by nie robić w ogóle? Tylko jak, jak przestać kopać się z powietrzem...

Po wczorajszej wiązance nienawiści do śniegu zdaję sobie sprawę, że moje życie ostatnio przepełnione jest jakimś ogromem żalu i nienawiści. Skąd mi się to w ogóle wzięło? Taka złość? Do wszystkiego. Do korków, które jeszcze rok temu zupełnie mnie nie ruszały. Do śniegu, z którego pierwszego przynajmniej ZAWSZE ogromnie się cieszyłam i tanczyłam odmiatając to białe cholerstwo z samochodu. Do pracy. Ta głupia klasa z nauk humanistycznych to jakaś paranoja. Do zadań domowych. Których nagle tak strasznie nie chce mi się robić i nie mogę za nic odnaleźć w sobie tej dzikiej energii nauki i zjadania wiedzy. Wszystko jest jakieś takie beznadziejne.

Ale to może przez tę pogodę, gdzieś zupełnie przegapiłam lato i ta popieprzona maziaja sypie się z nieba i na co to komu.

I chyba jedna rzecz, która jest na wagę złota i diamentów, to Rapunzel, który właśnie przylazł, wgramolił mi się na kolana i próbuje pisać razem ze mną... mój kudłak kochany.

Więc kudłakiem kończę i z kudłakiem idę spać. Dobranoc, koty na noc:)

Saturday, November 8, 2014

A te mosty między ludźmi takie dziurawe...

Cisza. Pustka. Ale powietrza brak. Zamknęłam się wczoraj w słoiku, nieopatrznie naciągając na siebie nakrętkę, myśląc, że to koło ratunkowe, żeby się wydostać. Tonący brzytwy się chwyta? No i tak próbując wkręcić się w to koło - zakręciłam słoik niechcący. Po co do niego w ogóle wchodziłam? Dla doświadczenia, dla szukania. Zawsze przecież szukamy.

Próbuję się uspokoić. Obiecałam sobie wczoraj, że obudzę się nowa, w dobrym humorze, zajmę się nauką, którą miałam się zająć wczoraj i tak kiepsko mi to wyszło. Wyrzuty sumienia nie chciały dać zasnąć. Nie znoszę głodu. Jest taki denerwujący. Czasem naprawdę nie mam ochty jeść, a to głupie ssące uczucie w żołądku nie daje mi zasnąć, jakaś słabość nie daje mi wykonywać moich zadań, frustrujące jak moja kicia zrywająca wszystko, co wisi w oknie. Nie wiem już, czy jestem bardziej zmęczona czy bliska załamaniu nerwowemu. Nigdy dotąd nie przeżywałam takiego stresu. Może coś podobnego w trakcie rozwodu, ale wtedy mogłam sobie pozwolić na tabletki i było lżej. Wtedy mogłam nie wychodzić z domu i zapłakiwać się na imen. A teraz muszę być w pełni sił.

Szukanie domu w martwym punkcie. Aż zastanawiam się, czy nie wyruszyć gdzieś dalej, w krainę ładnych miejsc. Wygląda jednak na to, że nie dane mi jest to piękne miejsce, które chciałam tak bardzo a wszystkie inne ładne miejsca są daleko od celu. W zasadzie nie mogę wciąż tego zrozumieć, dlaczego ludzie nie dążą do piękna. Dlaczego tak wszystkim wszystko jedno, w jakiej dziurze mieszkają i jakie dziury wynajmują. Nie pojmuję. I czuję się tak zagubiona. I mam wrażenie, że muszę się zdać na dziurawy namiot zamiast upierać przy pieknie. Gdzie jest mój wymarozny domek przepełniony słońcem i ogrzewający mnie kominkowym ogniem? Gdzie moje wielkie okna i drewniane lśniące podłogi? Gdzie wielka kuchnia z wielką przestrzenią. No gdzie.

Tymczasem ludzie. Ludzie tylko sprawdzają, czy jeszcze jestem. A ja, zapominając, że tylko sprawdzają, udaję, że tak. Słowa to mosty między ludźmi. Ale czasem tak bardzo dziurawe, że trudno się przedostać od człowieka do człowieka. I co? I chyba wolę rozwalić ten most całkowicie niż przeskakiwać te dziury, albo jeszcze gorzej udawać, że ich nie ma.

Nie ma przyjaciół, są tylko ludzie, na których się zawiedliśmy?


Zastanawiam się, po co tu przyszłam.

Zastanawiam się, dlaczego wybrałam samotność.


Sunday, November 2, 2014

"słowo jest mostem rzuconym między mną i kimś innym"

Tęsknię za słowami, tęsknię za pisaniem. Zaczytałam się tak bezpamiętnie, że zupełnie nie znajduję miejsca na pisanie. Czy to w ogóle możliwe? Czy czytanie może istnieć bez pisania? Oj, chyba może. Już prędzej pisanie bez czytania kiepściej.

Moje zadania domowe zaskakują i powalają mnie każdego dnia na nowo. Już chyba nigdy nie przestanę się uczyć. Już rozumiem, co miał na myśli J. gdy powiedział mi jak wyobraża sobie raj: "wiem wszystko" mówił. I pomyśleć, że chodząc po świecie z tymi słowami na szyji, wciąż nie przeczytałam Fausta. Ostantio w zasadzie włączyłam darmowego audiobooka Fausta z zamiarem oddania się lekturze, przez którą oblałam egzamin u profesorki, która nigdy nikogo nie oblała (cóż, ważne jest się wyróżniać, jakkolwiek), ale po kilku linijkach pospiesznie zaczęłam poszukiwać czegoś innego. Nie mogę znieść amerykańskiego akcentu wymawiającego mój kochany niemiecki, poprostu nie mogę. To jakby ktoś kroił mi moją miłość na kawałki. Być może inni czują podobnie słuchając mnie po niemiecku, choć wciąż usilnie wierzę, że jednak prawie nie mam akcentu, ale nic na to nie poradzę. Nie znoszę zanieczyszczeń miłosno-językowych i koniec.
Więc nici z Fausta, znów. No ale żeby nie było, że nie próbuję.

Nowo odkryty geniusz jest znów Rosjaninem. Jak Vygotsky, który już na zawsze odmienił moje życie, ten nazywa się Bakhtin. Niesamowity.
I tak sobie myślę, że jednak tyle do wystudiowania w języku i tyle do zbadania jak te wszystkie genialne teorie odnoszą się do nauki obcego. Może jednak będzie tu przyszłość. Może jednak nie umrę z głodu.

Oduczam się Chicago. Patrzę przez okno i się żegnam powoli. Choć entuzjasm poszukiwania nowego miejsca opadł jakoś dziwnie (za dużo?), coraz bardziej godzę się na odejście. Dziwne mam wrażenie, że nie udało mi się to Chicago. Dużo się nauczyłam, bez wątpienia, ba, całe mnóstwo. I przypomniałam sobie prawdziwe uczucia. Tu odkryłam moją miłość do latania, Bacha i what not. Ale po co było to Chicago? Nie mogę zrozumieć, dostrzec jakiegoś większego znaczenia, przesłania. Moje uczucie przeprowadzki było tak silne, a teraz zupełnie nie widzę jego rezonansu. O co chodziło? O ten spacer po plaży? O zrozumienie, że marzenia się spełniają, tylko trzeba do jasnej cholery przestać sobie wmawiać, że się nie spełnią no bo jak? Nie rozumiem. Nie rozumiem.

I każda nitka, której się zaczepię, urywa się.
Tak jak ta, gdy K powiedział mi, że szkoli się na chicago police i że jak dostanie pracę to się przeniesie i nagle poczułam, że może to o to chodziło. No ale nie chodziło.
Albo ta, że mogłam zrobić parapetówę. Ale co w związku z tym.
Albo ta, że moja cierpliwość do korków się wykończyła. No ale co dobrego ma z tego niby wynikać.

Czy był to ruch bez sensu? No niech mi ktoś powie, co to miało do jasnej ciasnej być.

Pora spać, jutro wczesna pobódka choć będzie się czuć miło, bo godzinę później.

Dlaczego sobie nie ufam? Dlaczego przestałam wierzyć, że zawsze dostaję to, czego pragnę. Przecież dostaję.


Spełnij się, marzenie moje.

und immer wieder und immer wieder...

Sunday, October 19, 2014

Tak właśnie zostaje się samym

Tak sobie myślę, jak to jest. Jeszcze niedawno nie mogłam się odpędzić od telefonów. Teraz wszystko milczy. Wszyscy się poddali. Najpierw były mądre rady, potem już tylko pretensje, zawsze o to samo. Że muszę się uczyć, pracować, jakieś pierdoły. Jak można tak cały czas pracować i się uczyć. A już w weekend to w ogóle! Paranoja.
Zastanwiam się nad tym. Zastanawiam się, czy ludzie mi po prostu najzwyczajniej w świecie nie wierzą, czy nie potrafią tego pojąć. Że siedzę w książkach do jedenastej w nocy i to tylko dlatego, że o jedenastej już zasypiam poprostu, bo gdybym nie zasypiała, to siedziałabym dłużej.
Ludzie mi bliscy, którzy wydawałoby się chcą dla mnie jak najlepiej. Such a bullshit. Nikt nie chce nawet ze mną pogadać o rzeczach, które nie dają mi spać. Coś nie daje mi spać? No cóż, muszę to sama jakoś sobie poukładać.

Czy jestem już takim cynikiem?
Czy stałam się już taką mądralą, że nikt nie chce mi nic powiedzieć, bo i tak odrzucę tę opcję i dlatego łatwiej jest mi powiedzieć, że jest się kiepskim doradcą?

I dlaczego na tyle ludzi, co niby tak dobrze mnie znają, nikt nie wie, że jeśli uciekam to to znaczy, że sobie nie radzę?


Może nikt mnie nie zna tak naprawdę. Nikt nie wie, jak działam. K wie, tak, on wie dokładnie. Ale jest zbyt zajęty sobą, żeby miał to gdziekolwiek indziej niż w nosie.

I im bardziej ludzie mnie porzucają, tym bardziej od nich uciekam. Ot, typowy rak.


Codziennie coraz bardziej

umieram z samotności.

Sunday, September 21, 2014

Pieczeń z podgardla

Podgardle w stanach nazywa się "ramię świni". I zastanawiam się, czy ma to jakieś znaczenie. Napewno brzmi chudziej, choć bynajmniej chudsze nie jest. Myślałam przez chwilę, że będzie miało smak golonki po podobnie wygląda, ale gdzie ramieniu do kolana. I tak, nie chodzi o to, co czym jest, ale o to, jak na to spojrzymy. Wszystko jest przecież i bowiem tylko tym, czym to uczynimy, jak to zobaczymy.

I tak, wczoraj zobaczyłam coś z zupełnie innej strony. Czy prawdziwej? Czy jest to kwestia ramienia czy podgardla? Czy raczej podgardla i golonki. Czy to moja percepcja, która nagle obudziła się w zranionej duszy, czy też rzeczywistość, której dotąd nie dostrzegałam. A może której nie chciałam dostrzec?
Czy powinnam ją odkryć. Czy udać, tak jak dotąd, że najzwyczajniej w świecie, po prostu, nie istnieje.

Na dodatek dostało mi się, że nie mam czasu dla przyjaciół. Ja, naczelna pani psycholog, która zawsze wszystkim na ratunek choć nikt nie ma na głowie tyle obowiązków i rozterek co ja, nie mam czasu. Wredna, zamiast odpoczywać w weekend i mieć czas dla przyjaciół, jeżdżę po mechanikach, sklepach z częściami i naprawiam auto. Jakgdybym musiała też nim jeździć do pracy czy coś. A potem siedzę w pracy i zadaniach domowych. Jak głupia. Przecież jest weekend.

Marzę o posiadaniu kogoś, kto by mi wyjął naczynia ze zmywarki, te pseudo-czyste, i powkładał te burdne.

Czy można żyć bez odpoczynku? Jeśli tak, to jak długo? Ale w sumie nie powinnam narzekać, przecież naodpoczywałam się dość w drodze do i u mechanika patrząc na zwinne ręce. Ba, nawet śmiałam powiedzieć mechanikowi, że jak nie wie, jak wymienić półośkę to mu moge powiedzieć... Musiał umrzeć ze śmiechu w duchu, ale nie pokazał nic po sobie.

Uff, zbliża się dziewiąta. Znaczy, że mogę iść pod prysznic i do spania. Ostatni dzień możliwości pójścia do spania przed dwunastą, a i tak mam wyrzuty sumienia, że ide spać tak wcześnie. Powinnam się jeszcze pouczyć, ale czy cokolwiek weszłoby mi do głowy?

Dlaczego nikt nie rozumie? Dlaczego nikt nie uznaje, nie mówiąc już o tym, że nikt nie powie przynajmniej od czasu do czasu: wow jesteś niesamowita z tym wszystkim. Może wcale nie jestem... Może sobie tylko pochlebiam nazywając się od czasu do czasu supermenką, bo sama nie pojmuję, jak daję jeszcze radę. Ale czy daję?


Wszystko to psu na budę
bez miłości.

/Ks.T/

Friday, September 12, 2014

Koń pod górę

Przyszła właśnie ta chwila, gdy mózg mi się zupełnie nie wyłącza. Oblicza, analizuje, kombinuje. Co by tu zrobić, jakby to podejść. Od jakichś 12 godzin. Może dłużej. I nagle wreszcie powoli dociera do mnie, że to nie tędy droga. Że z takiego kombinowania nic już jak i nigdy nie wychodzi. I jak uspokoić głupawkę? Jak wytłumaczyć durnemu umysłowi, że tylko jak się sprawę zostawi samej sobie, to może coś z niej wyjść?

Dziwnie z tą jesienią, depresyknie jakoś. Przypominają mi się chwile z podstawówki, gdy opowiadałam A. niestworzone historie, aż w którejś chwili zaczynałam w nie wierzyć. Wtedy też odkryłam, że mogę sobie wyobrazić absolutnie wszystko, czego chcę i całkiem inetensywnie tym żyć, jakgdyby było rzeczywistością.

Czy kiedykolwiek się zrzeczywiściło? Nie pamiętam, albo raczej nie przypominam sobie. Więc zatem nie brzmi to zbyt optymistycznie. Pewnie. A może coś pomijam, czegoś nie zauważam. I teraz jestem przecież zupełnie kimś innym.

Najważniejsze, że dopiero piątek, a ja już praktycznie wypoczęłam. Ta pogoda do bani i bez sensu, nagle zrobiła się jesień, a ja nie zdążyłam się nawet dobrze napić lata, nie mówiąc już zupełnie o jakimś nasyceniu. Czy w ogóle było lato? Bo zupełnie gdzieś je zgubiłam po drodze...

I jak mam publikowac artykuł, w którym nie napisałam ani jednego słowa?

I gdzie jest ten matoł jeden, i co robi i dlaczego nie da mi się poznać z jakimś fajnym niemcem pies ogrodnika jeden...


Acha. I dostałam dziś czeka na osiem tysiący dolarów.


Saturday, September 6, 2014

Lody

W mieście jest tak, że w każdej chwili, gdy nam się zachce lodów, można wyjść, przejść przez ulicę i kupić kubełek. I nawet zachaczyć o plażę i załamać się brudem piasku. I potem zjeść te lody. I stwierdzić, że wcale nie mieliśmy na nie ochoty.

Po spacerach nic mi się nigdy nie chce. Chyba jednak działam inaczej, bo wszyscy zawsze mówią, idź wyjdź przewietrz się, będzie ci się lepiej myśleć pracować uczyć.
Odkąd wróciłam ze spaceru, a dodam, że na polu bardzo przyjemnie, nie mogę nawet spojrzeć na książki czy listę zadań. Najchętniej poszłabym spać. Tak, spać.

I tak właśnie działają na mnie spacery. I po co mi to było. Gdybym nigdzie nie poszła, przeczytałabym już pewnie połowę artykułu na zajęcia.

Gdybym jednak nie poszła, czy nauczyłabym się tego o sobie? Przez tyle lat nie wiedziałam, a może po prostu funkcjonuję inaczej.

Pięknie na polu. Ludzie gonią się, chodzą, spotykają. A ja siedzę przy oknie. Z herabtą. I myślę sobie: czy to już czas? Czy musiałam przejść przez tę zmianę, by doświadczyć, ale to nie jest moje miejsce jednak?

Może. Może nie.

I miss your voice.

Już wiem, o co chodzi. Już wiem wszystko dokładnie. I co?
I czasem niewiedza jest tak wiele lepsza.

Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. Teraz pora na ciszę. Jak już się uspokoi wszystko, cisza zniknie i znów będzie tak jak zawsze. A na razie, na razie napiję się herbaty i wezmę za naukę.

Kiedyś dojdę tam, gdzie chcę dojść. Przecież zawsze wszystko osiągam, czego chcę. Przecież zawsze marzenia się spełniają. Przecież zawsze prawda jest tam, gdzie istnieje wiara.

Czekam i wiem
poprooooooostu
wiem.
 

Monday, September 1, 2014

Anioł bez skrzydła

Podobno wszyscy jesteśmy aniołami z tylko jednym skrzydłem. I musimy kogoś przytulać, żeby latać.

A jednak niektórzy świetnie radzą sobie z lataniem w samotności. Ba! Latać naprawdę mogą, a przynajmniej wszystko na to wskazuje, tylko właśnie sami. Tak, jakby to drugie przytulające skrzydło tylko im przeszkadzało.

Zawsze podziwiałam ludzi, którzy potrafią żyć sami ogromnie. Zawsze wydawali mi się bohaterami jakimiś, posiadającymi niezwykłą siłę. Patrzyłam na nich z dołu jak na wzorce. Nadal patrzę. Zawsze też chciałam taka być. Nie potrzebować nikogo, być samowystarczalna. Zupełnie niezależna. Tak...

Ciekawym zjawiskiem jest, że takich spotykam tylko facetów, kobiet nie znam. Mężczyźni tymczasem mają w sobie jakąś niezwykłą siłę niezależności i niepotrzeby kogoś innego. Może męska część świata w ogóle nie potrzebuje jakichś związków, rodzin i tych innych pierdół? Może ci, którzy się wiążą, wiążą się tylko dlatego, że się poddają, nie chce im się walczyć, a kobietę, która ich naciska poprostu lubią i jednak nie chcą stracić. Godzą się na te wszystkie paranoje dla świętego spokoju.

I jeśli tak, to jak mogliśmy zostać tak błędnie stworzeni, tak błędnie łączeni razem. Skoro tak bardzo do siebie nie pasujemy.

Po co mi to jedno skrzydło, schowam je lepiej do szafy. Lato pewnie już nie przyjdzie, ale kiedyś zimą wyciągnę je zapomniane już, usiądę przy jakimś kominku i powspominam: tak, kiedyś miałam jedno skrzydło i myślałam, że mogę latać. Ale potem poszłam na studia doktoranckie i wreszcie mnie douczyli, że ludzie

że ludzie po prostu

nie latają.


Saturday, August 16, 2014

Deszcz

Czy kojarzycie ten mały cichy straszek w podświadomości gdzieś, który czai się przy rzeczach, których bardzo chcemy? Ta taka mała cicha myśl: jak ja to zrobię, jak to wyjdzie, wyglądam przecież okropnie, nie uda się nie wierzę, jak ja sobie z tym poradzę... itd.
A potem dziwimy się, że się nie stało. A przecież tak naprawdę nie chcieliśmy, nie byliśmy gotowi, coś stało na drodze, nie tak to chcieliśmy do końca a jak ma być nie tak jak chcemy to po co sobie w ogóle głowę zawracać.... No i nie stało się, nie wyszło, przewidzieliśmy - jednym słowem. Nie chcieliśmy tak naprawdę choć jest to dla nas nie do pojęcia - drugim.

Czy bardzo trzeba być ostrożnym, czego sobie życzymy?

Czy w gruncie rzeczy wiemy dobrze, czego chcemy, a czego tak naprawdę nie choć wydaje nam się, że jest inaczej.

Kto to zgadnie, kto to wie. Może Hicksowa. Może kiedyś jej zapytam.

Gorąco dziś. Mogłam była iść na plażę, ale nawet zupełnie o tym nie pomyślałam. Blue angels latają od rana i ćwiczą czy może już dziś mają pokazy - nie pamiętam. Mam się dziś dobrze bawić i być dobrą zabawą - tyle muszę pamiętać. I zrozumieć, że to, czego tak bardzo chciałam, mój ostatni plan zbawienny poprostu nie wypali. Jak bardzo tego chciałam. Albo jak wydawało mi się, że chcę. A może właśnie muszę w końcu uwierzyć, że nie wypali i koniec.

Jest taki moment, w którym przez krótką chwilę nie możemy się zdecydować, czy się rozbeczeć, czy sięgnąć po jakąś pozytywną myśl. Ktory dysk humoru wybrać. Jak nielogiczne to może się zdawać, to naprawdę trudny wybór. Błogosławione te chwile. Wyboru. Bo gdy ich drugiego dnia nie ma, jakże cięzko jest zmienić całą, galopującą już wibrację.

A moje mieszkanie już dawno tak nie jaśniało. Czyste, piękne, jasne. Lubię to mieszkanie, kurde no. Lubię Chicago. Nie chcę stąd iść. Nie chcę.

Jesteś deszczem.
Co dzień co noc wychodzę na balkon
i moknę.
 

Wednesday, August 13, 2014

O tym, jak pechowy dzień może zameinić się w marzenie

Nie, nie chodzi o to, że pechowy głupi durny idiotyczny dzień zmienił się w ciągu swego bytu w fajny dzień. Absolutnie. Dzień był od początku do końca: durny, głupi, idiotyczny. Blah. Zmarnowany, niewykorzstany, typowy trzynasty.

Ale pozostawił w sobie jakieś dziwne uczucie. A może uczucia. Całe morze uczuć. Jakieś karuzele, jakieś motyle, całe mnóstwo motyli.

A D. jest dziś w Chi. I chciałabym mu powiedzieć: chodź na drinka.... no ale nie mogę. Nie mogę. Zresztą na pewno nie jest sam. I trochę przestrasza mnie myśl, że... bym chciała mu powiedzieć. Że chciałabym iść z nim na drinka. Albo przynajmniej poznać go osobiście...

A kicia zdechła i leży pod ścianą. A ja marzę.


Monday, July 28, 2014

Krematorium

Tak, mogę sobie budować zamki zapomneinia. Komnaty milczenia, pogodzenia, odejścia. Aż przychodzi ten moment, kiedy tak jasne jest, że to ściema. Że to takie byle co, aż szkoda słów. I butów. I zębów.

Ławki. Ławki już nigdy nie będą dla mnie miały tego samego znaczenia. Już nigdy nie będą tylko ławkami pozawieszonymi na trawie. Ławki już zawsze będą magiczne. Jak ważki.

Boże, jakie to wszystko żałosne. Nic nie jest warte i nic nie znaczy. Poprostu step...

Ja tak kocham jak pada śnieg. Jak świeci orion.
Nie ma drutów. Jest tamten brzeg - krematorium.

 

Friday, July 18, 2014

Sunday, July 13, 2014

TY

Ty trzymasz mnie na ziemi,
Ty wznosisz mnie do nieba,
Tyś jest mi tutaj wszystkim,
Po co aż tam iść trzeba.

O Tobie wiem jedynie
I tylko Ciebie umiem.
Na świat machnąłem ręką:
I tak nic nie zrozumiem!

Co krok - to nowa droga,
Co myśl - to otchłań wrząca.
Ty jedna odpowiadasz,
Mówiąca czy milcząca.

Krwi słucham twego serca,
Bijącej w białej piersi
I trwam miłością błędną
W tym życiu pełnym śmierci.

/Tuwim/

Deutschland Deutschland!!

Czasem serce rozpada się na kwałki i nic innego nie ma znaczenia.

Czasem zdarzy się coś na skalę światową i nie ma znaczenia nawet rozpadłe serce.

Ale na ile to wystarczy? Na ile ucichnie krzyk wewnętrzny, na ile potrwa jakaś chwilowa ulga czy... nadzieja? Na dzień, może dwa.

Później świat rozpadnie się na te same kawałki.

Ale zanim to nastąpi, zanim rozpocznę kolejny etap tonięcia we łzach, zajmę się Tuwimem, kotem, żyrafami. Może pracą też trochę, bo tak ją okropnie ostatnio porzuciłam. A przecież to tak naturalna wspaniała energia.

Dlaczego moja wibracja czuje się tak wiele lepiej, gdy chcę być miła u ugodowa niż gdy chcę wszystkim rzucić i odejść? Dlaczego od tak długiego czasu poczułam jakiś gram ulgi myśląc o kolejnym podejściu pod tę głupią górę? Nadzieja? Czy naprawdę nadzieja, nawet na niemożliwe, potrafi nam dać tyle siły i spokoju? Tyle pozytywnej wibracji?

Dziwne to wszystko. Dziwni my. Dziwne te wibracje wibrujące. Dziwne sny, które chciałam analizować, ale wszystkie zapomniałam.

Dziwna moja tęsknota, która nie potrafi nienawidzieć.

Ah no właśnie. Nienawiść. Może o to chodzi? Hicksowa mówi, że nienawiść i wszystkie negatywne emocje zawsze czują się źle. Negatywnie. Podczas gdy miłoście, nadzieje, nawet jeśli durne, czują się dobrze i ulgowo... Ulga. Jakie piękne słowo.


Zmęczony burz szaleństwem, jak statek pijany,
Już niczego nie pragnę, jeno wielkiej ciszy
I kogoś, kto zrozumie mój żal nienawzwany,
Kogoś, kto mą bezsłowną tęsknotę usłyszy;

Kogoś, kto jasną duszą życie mi przepoi,
Iżbym w spokoju bożym wypoczął po męce,
Kogoś, kto rozszalałe serce uspokoi,
Kładąc na moje oczy miłosierne ręce.

Idę po szczęście swoje. Po ciszę. Do kogo?
Którędy? Ach, jak ślepiec! Zwyczajnie - przed siebie.
I wiem, że zawsze trafię, którą pójdę drogą, 
Bo wszystkie drogi moje prowadzą do Ciebie.

/Tuwim/
 

Friday, July 11, 2014

Szal

Załamał ręce po szalem.
Tak pobladłeś - co z tobą, miły?
To dlatego, że ciężkim żalem
I goryczą ją dziś napełniłem.

Wyszła chwiejąc się... Jak zapomnieć?
Twarz ściągnięta bólem, złamana...
Bez poręczy zbiegłem nieprzytomnie
I pobiegłem za nią do bramy.

Zadyszany krzyknąłem: "To żarty!"
Żarty wszystko! Umrę - zostań przy mnie!"
Ona cicho, z uśmiechem pogardy
Powiedziała: "Nie stój na zimnie".


Saturday, June 28, 2014

Rapunzel i ja

Kiedy to on pojawił się w moim życiu?
Jest mięciutki jak kaczuszka, milutki jak misiu, i tylko gryzie jak niedźwiedź i drapie jak wiewiórka...

Rapunzel. Mój towarzysz, mój współlokator, mój mały ktoś, o którego muszę dbać bardziej niż o siebie.

Tak, wiem, bardzo dawno nie pisałam. Trudno to określić, to jakiś stan zagubienia, zagmatwania, nie wiem sama czego. Czasem jest w nas tak olbrzymie milczenie, że nie możemy wykrztusić z siebie ani deka dźwięku. Czasem wydaje nam się, że milczenie to jedyna forma krzyku. A może właśnie ten najgłośniejszy krzyk.

Świat zbiera się do życia. Popadało, ale już trochę obeschło i miasto drży. A ja co? Po zrobieniu czegoś bardzo głupiego, siedzę w domu. Przy oknie, bliżej świata. Zadanie załatwione, ta część na dziś przynajmniej, jakaś mała cząstka pracy weekendowej wypełniona. Trzeba świętować zakończenie pmsa. Choć czy to było pms? Ostatnio moje pmsy zupełnie pojawiają się w nie tym czasie co trzeba.

Więc pora iść na przód. Przecież doskonale potrafię to robić. Na przód, nawet jeśli nie wierzę, że mam zostawić tył. Czy kiedyś uwierzę? Nie wiem, może. Może pryzjdzie jednego dnia, z nikąd, i będę znów wolna, będę czuła tę ulgę i jednocześnie ogromną pustkę utraty czegoś, co wypełniało mnie po przegi. Ale przecież nie można tak dłużej żyć.

Czy można komuś coś powiedzieć niewerbalnie? Rozmowa z D. dziś wywołała we mnie ciekawe zamyślenie. Właśnie nad niewerbalnymi rozmowami. Niektórzy bowiem nie umieją słów, zupełnie sobie z nimi nie radzą. I polegają wyłącznie na czynach, gestach.

Więc uczyniłam. Czyn. Gest. Czy będzie reakcja? Pewnie nie. Ale to właśnie będzie reakcja tym bardziej. I to reakcja, której choć nie chcę, bardzo potrzebuję.

Przeprowadzka wciąż w niemocy, kluby lotnicze odłożone na pułkę. Nic z nich i tak nie rozumiem. Trzeba mi znaleźć lataczy gdzie indziej. I może jednak Wisconsin to moje jedyne miejsce na ziemi. Staram się rozumieć znaki, czytać w nich więcej niż oczywistość. Czy mogłam tak się pomylić? Może mogłam. Nie wierzę, ale widocznie mogłam. Ale nie uwierzę, że to wszystko stało się bez powodu. Że nie ma w tym jakiejś tajemnej drogi dokądś inąd, dokądś lepiej. I że moje życzenie nie może zostać zignorowane. Wiem, nie wiedziałam, że chcę, bo nie wierzyłam, że mogę. Ale teraz już wierzę. Więc bardzo proszę o spełnienie.


A jutro znów pomarzę o lataniu. I zapiszę sobie w głowie raz jeszcze: nigdy więcej żadnych adwokatów. Moje życie, moje ręce, moje sprawy.

Ja.

I Rapunzel:)

Wednesday, May 21, 2014

Wybory

Kolejny dzień spędzony na mojej nowej uczelni. I znów ta fajaność, ta należność do miejsca, nie wiem skąd mi się to wzięło, że czuję się tam tak dobrze, tak na miejscu, tak u siebie. I przypominają mi się odrazu te spacery po korytarzu i schodach Paderevianum. I ta obcość, ta niepowtarzalna obcość. Jak można kochać coś tak bardzo i nie móc sie zupełnie odnaleźć w krainie tego czegoś.

Na moich pierwszych studiach nigdy nie odnalazłam uczucia pryznależności.
Nikt mnei nigdy tam nie chciał słuchać, a moją miłość uważano za fanaberie. W końcu nie o miłość tam chodziło tylko o trud studiów na królewskim uniwersytecie.

A tu - wybitni profesorowie mówią mi, że bardzo chcieli mnie poznać. Pełen zachwyt na każdym kroku, poznaję ludzi, do których jeszcze niedawno nie miałabym śmiałości się odezwać. Bo z czym do geniuszy.
Tymczasem czuć lekkość w powietrzu, jakąś łatwość. Może sobie jednak poradzę, może nie będę musiała oddawać życia.
It is always working out for me, alfter all.

Tymczasem, przy zmierzchu, wybory. Jedna myśl prowadzi mnie w otchłań rozpaczy. Nieporadność, bezsilność, ta okropna bezsilność. Już naprawdę nie wiem, co robić. Już na prawdę nie wiem, co robić.

I nagle druga myśl. Że może potraktować to jako nieistniejące. Może zupełnie zlekceważyć problem i poprostu żyć, jakby nigdy nic. Malowac obrazki na ścianach, wieszać głupie marzenia na klamkach. Może tak właśnie powinnam zrobić.

I wtedy przychodzi ta trecia myśl, wracająca w zasadzie do pierwszej.
Po co. Po co robić cokolwiek. Nic nie ma sensu. Step.


W każdej chwili mamy wybór. Mamy wybór jak chcemy się czuć. Czy chcemy tonąć w smutku, czy chcemy go zlekceważyć i zająć się czymś przyjemniejszym. Czy chcemy wibrować radością, czy bleblością.

Wybór, zdawałoby się, tak oczywisty.

A tak cholernie trudny.






Monday, May 19, 2014

Budzikom śmierć

Jak trudno jest nastawić sobie budzik - wiedzą to tylko ci, którzy ciągle nastawiają nie na te godziny co potrzeba. I wstają o szóstej gdy moga pospać aż do siódmej. I potem już nie mogą zasnąć.

Ostatni tydzień wolność przedsajgońskiej. Czy może sajgon już zacyzna się w tym tygodniu? Pierwsze spotkania na mojej nowej uczelni jako student w kalendarzu. Ludzie chcą mnie poznawać i aż jestem w szoku. Co za świat, co za życie.

Tylko serce połamane, pokręcone. Rozchorowane na chorobę, która może w ogóle nie istnieje, choć wszyscy widzą, że istnieje i dziwią się, jak to jeszcze nie umarłam. Zastanawiam się, czy można umrzeć. Czy to nie jedna z tych chorób, na które się właśnie nigdy nie umiera. A może to tylko ja mam tę odwrotność hiva - nieustępliwą odporność na smierć. Czy to dobrze czy to źle.

I co to znaczy, jeśli powiemy komuś, że strasznie musimy być dlań upierdliwi i że nie chcemy ich już więcej męczyć, a oni wtedy odrazu się odzywają.

To że nikt nie zrobi mi imprezy niespodzianki z okazji dostania się na studia, już wiem. Ale gdyby ktoś chociaż porwał na drinka jakiegoś by wypić za to. Ale czy tego, że się nie stanie, też nie wiem?

Wszystkiego jesteśmy kreatorami. Wszystkiego. Czasem tak trudno tylko wyłączyć ten guzik samodestrukcyjny, zatrzymać auto spadające z przepaści gdzieś w połowie, wykopać się z powietrza, gdy wypadło się z samolotu bez spadochronu.

Eh, przyszłoby to lato już w końcu.


Saturday, May 10, 2014

On the beach

Czasem można zmarnować cały dzień uciekając przed odpowiedzialnością za tę jedną rzecz, którą musimy koniecznie zrobić. Czasem tę jedną właśnie rzecz, przed którą uciekaliśmy cały dzień, udaje nam się zrobić na samym dnia końcu. I nagle okazuje się ona zaledwie godzinną pracą, choć miała trwać kilka dni. Tak, tak właśnie diabeł często nie jest wcale straszny jak na obrazku. I dlatego zwlekanie z pracą wcale nie jest złe. Bo budują się w nas strategie, o których istnieniu czy możliwości powstania nie mieliśmy pojęcia. Wszystko jest pierwszym stopniem, na który tylko trzeba wejść, by zobaczyć, że nie ma milowych schodów do góry, ale winda. Prosto do celu.

Piękny dzień. Drugi dzień wielkiego prania. Nie wyprałam tylko moich myśli zakręconych.

I lody. Z mleka kokosowego z truskawkami. Mniam.

I co teraz? Jest sobota wieczór a ja idę spać. I z jednej strony cieszę się, że idę spać, a z drugiej... czuję się jak jakaś stara baba. Siedząca co sobotę w domu. I co z tego że jest czyściutko i milutko. I co z tego, że ugotowane i wyprane. Nie mogę tak siedzieć w domu. Pora wyjść w świat.

Więc oficjalnie oświadczam: to moja ostatnia sobota wieczorem, kiedy siedzę sama w domu.


Friday, May 9, 2014

Nur einmal noch...

Co za noce. Sny nie z tej ziemi. A może właśnie z tej. Smsy od ludzi, którzy myślałam, że nie istnieją. Koty. Świnki morskie. Wszystko na raz.
Z potrójnej czy jakoś tak serii nie pamiętam żadnego innego snu, choć wszystkie były męczące, tylko ten jeden - z kotem. Białym, groszkowym kotem, którego przytulałam mocno trochę na siłę, a on wbijał mi pazury, ale te pazury nie były zbyt bolesne, tylko trochę, tylko na tyle, by zaznaczyć przywiązanie. Ściskałam tego kota, ale on wcale nie chciał uciekać, zupełnie jakby dobrze było mu tak. A mimo to chciałam się go pozbyć? Nie, chyba nie chciałam, chyba chciałam tylko nie śnić o kocie.

Bardzo dziwny sen. Nie lubię tych snów, w których wszystko jest tak strasznie namacalne. W których leżę normalnie tak jak leżę w łóżku i tylko jest jakiś dodatkowy element, który jest tak realny, że nijak nie mogę się go pozbyć. I nawetsilna świadomość, że coś jest tylko snem, nie pomaga.

W kuchni sajgon. Ostatnio coś nie mogę się zmusić do sprzątania. Ale wreszcie robię pranie. Tonę prania. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że nazbierało się go tak dużo. I oto gdy miałam się wziąć za wakacje i oddychać jeziorskim powietrzem, nagle okazało się, że wakacji nie będzie i muszę w kilka dni zaplanować super intensywny kurs. Jak to mówią, uważaj na to, czego sobie życzysz.

Życzę sobie, żeby moje słońce zadzwoniło.

Mam się wziąć za niemiecki, ale kiepsko mi to wychodzi. Potrzebuję jeszcze trochę wakacje, jeszcze paru dni jeśli nie paru tygodni na odsapnięcie, nabrania wiatru w skrzydła, na oddech aksamitny. Tak, bardzo potrzebuję. A tu trzeba zakasać już teraz rękawy i solidnie wziąć się do pracy.

A może tak olać to wszystko? Zapomnieć się, zachłysnąć wziosłościami i zapomnieć o całym najlepiej świecie?

Tak, tak właśnie zrobię.


Saturday, April 26, 2014

Zły wiersz

Nie wiesz o tym. A był deszcz.
I błądziłem po ulicy, 
I szukałem, i czekałem
W żrącej, okrutnej tęsknicy.

Nie wiesz o tym. Byłem zły.
I poszedłem pić. I piłem:
Wódkę, koniak, wódkę, koniak,
I wesół, och wesół byłem!

Patrzaj: to jest nędzny wiersz,
Ale zły jest, zły i gniewny,
Bo czekałem, bo szukałem
W wieczór jesienny, ulewny.

/Tuwim/

Pustynia

Więc się poddałam, nie poszłam na glinę. Już nie pamiętam, kiedy tak lekkomyślnie zrezygnowałam z czegoś, w co zainwestowałam czas i kasę. Czy żałuję? Nie. Czuję ulgę, wielką ulgę. Te zajęcia od niemal samego początku były takie męczące.

Czasem coś w naszym życiu się kończy. Ponieważ bardzo to lubiliśmy, trochę nawet tęsknimy, wydaje nam się, że powinniśmy do tego wrócić. Nawet jeśli trochę to na siłę. Nawet jeśli gdzieś wewnątrz nie czujemy do końca tego samego entuzjazmu, który kiedyś wypełniał nasze dusze po brzegi. I w końcu wracamy. I nawet przez chwilę czujemy ten ogień, to piękno, tę błogość. Ale za krótką chwilę  następuje śmierć. Umiera w nas cała pozytywna strona. Wszystko jest nagle tak bardzo ciężkie. Męczące, tak bardzo męczące. Wszystko dookoła nas męczy. Wszystko z tym związane. I sama myśl: jutro MUSZĘ iść na glinę... męczy bardziej niż praca. A przecież miało to być czystą przyjemnością, zabawą, zbawieniem.

Tęsknię za moją starą pracowanią. Tam było zupełnie inaczej. Była wolność, radość, błogość.

Tu tego faceta nie lubię od samego początku.

No ale dość męczarni, koniec zmuszania się do czegokolwiek. Nawet nie mam tam po co wracać, bo nie kochałam żadnego ze swoich dzieci.

Czy tak może być z ludźmi? Czy ludzie mogą nas zmęczyć w ten sam sposób?

Nawet nie wiem, gdzie to się stało, kiedy. Coś się nagle urwało. Zgubiło. Zawiesiło. Byliśmy tak blisko. Tak jak wtedy, dawno temu. Tak blisko. I nagle wszystko prysło jak bańka mydlana. Nijak nie mogę tego zrozumieć. Nijak.

Więc jestem w domu i robię sobie dzień wewnętrzny. Nie sprzątam, nie pracuję, przynajmneij narazie. Jestem zresztą strasznie niewyspana, więc nie mam na nic siły. Chyba nawet nie miałabym siły latać.

Słońce czaruje. Ale zimno. Po co jest tak zimno, nie wiem. Maj już a ledwie powyżej zera. Wciąż mroźnawo.

A może powinnam położyć się spowrotem spać?



Monday, April 21, 2014

Medytacja

A właśnie że nie będę o tym myśleć - powtarzam sobie setny raz. I nawet mi się to udaje. Rowery, koty, wykłady, prezentacje, Texasy - jest tyle rzeczy do wymyślenia. Tylko na naukę teorii latania brakuje wiecznie czasu.

Mój żołądek oficjalnie się zbuntował. Może znieść polskie jedzenie tylko przez jeden dzień. Pod koniec drugiego - płacze. Znów go zawiodłam, ledwie zaczęły się goić rany po mleku. Niedługo będę uczulona na wszystko. I może wreszcie wtedy będę moim wymarzonym chudzielcem.

I co dalej?

Ile razy mówiłam, że to już koniec?
Ile razy czułam, że to już koniec?

I zawsze potem, świat zaczynał się od początku.

Ale czy i tym razem się zacznie?

Muszę założyć nowe rury. Tylko nie wiem, jak można założyć nowe rury w bardzo starym budynku z niewymienialnymi rurami. Czy zburzyć cały budynek?

Chyba znów skończyło mi się mleko i coś mi się zdaje, że jutro będzie kawa z kafejki. Może to moja gospodarka, może prawo przyciągania, ale od kilku dni myślałam, że chętnie napiłabym się znów tej kawy. Bo dobra jest.

Może powinnam się poddać, zupełnie zrezygnować. Eh, ta moja upartość i nieustępliwość wieczna niepokonana. Nigdy się nie poddaję.


Co za idiotyzm.




Sunday, April 20, 2014

Dzień Słońca

Niedziela. Day of Sun. W gdzie niegdzie po kątach pada deszcz.

Sama nie wiem, jak powinnam się czuć. Żałować? Bać się? Szukać ratunku? Nie wiem. Przecież nie ma złych decyzji. Przecież nigdy nie wybieramy źle, nawet jeśli w danej chwili tak nam się wydaje.

Obijam się o ściany. Zapomniałam wszystkiego, co miałam zrobić. Mogłam dziś latać, mogło być pięknie. Ale nie latałam. Zrezygnowałam. Poddałam się. Może to lepiej, bo będzie czas na ostudzenie.

Czy wszystko zawaliłam? Czy jeśli miałam co zawalić jednak to mogłabym zawalić to tak idiotyczną rzeczą.

Nie wiem, którędy iść. Nie wiem, jak szybko. Czy nie iść wcale.

Bilet do Texasu zakupiony. Mam okazję to wykorzystać i zemścić się. Tylko nie wiem do końca na kim byłaby to zemsta. Szukam ratunku, pocieszenia, zawrotu głowy z innej strony, ale kiepsko mi to wychodzi. Z taką wibracją zresztą co mogłoby wyjść dobrze.

Jeszcze tak daleko do PMSu, a tak mi smutno. Może to tylko zmęczenie. Może mi przejdzie.

A tymczasem... byle do jutra...


Friday, April 4, 2014

Rana

Wniosłam ostatenie papiery to nowego office'u. Spojrzałam na biurko, regał i stosy niepoukładanych książek i nagle zrobiło mi się przykro. Nie będę dziś spać w mojej sypialni. Już nie będę spać, pewnie nigdy, w mojej sypialni.

Dlaczego tak bardzo przywiązujemy się do rzeczy i ludzi? Czy to tylko ja? No właśnie, dlaczego tak bardzo przywiązuję się do rzeczy i ludzi. Zmiany, przeprowadzki, ba! przemeblowania niemal łamią mi serce. Czy ważne jest, że przeprowadzam się na lepsze miejsce? Czy ma jakieś znaczenie, że za oknem szumi jezioro, po obydwu stronach łóżka jest piękna przestrzeń, i że nikt już nie zrobi ze mną co mu się żywcem podoba?

Nie. Nie ma to zupełnie znaczenia. A jeśli ma znaczenie, to to znaczenie zupełnie zagłuszone jest przez ból odcinania kolejnej pępowiny. Coś straciłam. Coś sobie odcięłam. Zostaje rana, krew, ciągle ta krew. Wiem, że się zagoi i znacznie wygodniej fajniej będzie mi bez tego przyrostu jakiegoś zbędnego. Wiem. Ale boli. Boli. Bo-li.

Tymczasem M zaczyna nowe życie i jest przeszczęśliwa. Ja nie mogę sobie poukładać w głowie faktu, iż nigdy już nie odwiedzę jej w starym domu. Nie usiądziemy z kawą na werandzie. Nie wskoczymy do basenu. Nie usiądziemy na bujanej kanapie przed kominkiem na Thanksgiving. Nie zostanę na noc w mojej przybranej sypialni na dole z żabą.

Pytam M "nie żal ci?" a ona: "nie, bo moje nowe też fajne".

Zazdroszczę M tej lekkości. Ona tak łatwo pali za sobą mosty. Dwa razy pomyśli, zrobi jej się smutno i idzie dalej nigdy już się nad tym nie zastanawiając.

A ja?

A ja będę jeszcze tygodniami tęsknić za starą małą sypialnią.

A jednak, mimo tego bólu i niebywale wolnego przyzwyczajania się do nowego, nie umiem usiedzieć w miejscu. Nie umiem zostać w tej samej przestrzeni bo wydaje mi się, że się cofam. A nie umiem się cofać. Muszę iść na przód, zawsze na przód.
I co? I to może moja skłonność do masochizmu kryje się pod tym wszystkim.

A misio pysio zadzwonił. Na chwilek kilka ale zadzwonił. Nie zostawił, nie zlekceważył. Jest. Wciąż

i na zawsze.


Saturday, March 29, 2014

I już kwiecień

prawie. Nie mogę uwierzyć, jak szybko leci to wszystko. Aż nawet słońce już wychodzi. I nadzieją wypchane kieszenie.

Czuję gdzieś, że to jednak nie moje miejsce. Albo nie do końca. Czuję, że coś jest przede mną innego, coś czeka sobie cierpliwie z boku. I muszę to tylko wpuścić.

Ciekawa lekcja gliny dziś. Ucze się jakby od nowa. Robię rzeczy od początku i odkrywam w tym jakąś nową przyjemność. Teraz technicznie przynajmniej będę już lepsza. Moje miski wciąż grube, ale strach ciągle za duży, by były cieńsze.

Czasem pewnie tracimy bardzo dużo przez strach. Moglibyśmy coś powiedziec, coś zrobić, ale ten głupi strach nas paraliżuje i nic z tego nie wychodzi. Jutro ma być taki piękny dzień.

A mnie się chce spać...

Dziś też pierwsza lekcja z J, nową Niemką. I plan trzymiesięczny. Taki sam plan powinnam przedsięwziąć z teorią latania. Coś nijak nie mogę się zebrać i zabrać do nauki.

Może rzeczywiście za dużo na siebie wzięłam? Może przesadziłam? Poszłam na glinę by wypełnić moje puste weekendy, a tymczasem czuję teraz, jakbym na nic nie miała czasu.

Ale to przecież nie kwestia czasu, tylko organizacji. Tylko i wyłączenie organizacji.

Więc co? Więc pora się zorganizować.

Ale marzyć i tak nie przestanę.


Thursday, March 27, 2014

Hamulce, koty i samoloty

Wgramoliłam się do samolotu z wielkim bananem na twarzy. K spojrzał na mnie miło. Uśmiechał się cały czas. Nie mogłam znieść faktu, iż jego czapka była szwem do przodu czyli na czole. Chwyciłam więc za nią i przekręciłam należycie. Zmierzwione włosy odsłoniły tę uroczą twarz. Mieć w dłoniach taką kochaną głowę i ją puścić, no.

Wystartowaliśmy. Polecieliśmy. Wylądowaliśmy. Wystartowałam. Poleciałam, wylądowałam. I tak około dziewięciu razy albo coś.

Uwielbiam Huntley. Jet najbardziej romantycznym lotniskiem na świecie. I tak pięknym. Mimo błota i suchych traw, to najpiękniejsze lotnisko, jakie kiedykolwiek widziałam. I pachnie. Tak pięknie pachnie nawet podczas zimy czy co to teraz mamy.

Wygrzebaliśmy się z samolotu i poszliśmy na hamburgery. A potem wymieniać hamulce. Tak, pomagałam wymieniać hamulce w samolocie K. A potem znów latać. Tym razem większą maszyną i na tylnym siedzeniu. Jak dziwnie jest siedzieć na tylnym siedzeniu.

Koniec poniedziałku. Ale muzyka wciąż we mnie gra.

Tak naprawdę nigdzie tu po drodze nie było kotów, ale mi się pięknie rymowały w tytule. Stąd owe. Kotów zresztą nigdy za dużo. I wiewiórek.

A co teraz? Miło być znów fruwanie w obłokach a skończyło się na samotnym jedzeniu kotleta. Kuchnia zawalona i zero energii do sprzątania. Spać bym najchętniej poszła. Ale to przecież idiotyzm iść spać o siódmej wieczorem... Co się ze sobą robi, gdy nie ma się siły pisać czy sprawdzać zadań, uczyć się języków, pisać książki, ani oglądać głupich filmów? Gdy próbuje się sobie wmówić, że wcale nie czeka się na telefon tam jakiś a się dobrze wie, że się czeka. Gdy próbuje się sobie nie myśleć, że coś się straciło, a się i tak myśli, choć pewnie się nic nie straciło. Gdy poprostu najchętniej usiadłoby się obok kogoś, przytuliło do łapy czy brody i pojojczyło na brzydką pogodę.

Więc co się robi w takich chwilach?

Jedynym rozwiązaniem jest jednak wziąć się za pracę.

PS. Uwielbiam to testowanie i chcę więcej.


Sunday, March 23, 2014

Niedziela z Krajewskim

Oto kończy się niedziela i nie rozumiem zupełnie, dlaczego przez cały dzień zupełnie nie chce mi się jeść. Znów przekręciłam lekcję z M. Zaczynam ją lubić. Staje się kimś specjalnym. Jakie to ciekawe, że poznajemy ludzi z tak różnych kręgów i stają się oni dla nas tak wartościowi. Być może mówi mi to, co chcę usłyszeć, może potrzebuję słyszeć te rzeczy. Bo przecież muszę się skoncentrować na tych dobrych myślach. W sumie podziwiam ją ogromnie. To jedna z tych niezwykłych kobiet, które potrafią tak wiele robić dla swojej rodziny, które mają ten zmysł, tę walkę, tę determinację w sobie. Czy ja potrafiłabym być taką matką? Przecież zawsze chciałam mieć czwórkę dzieci... Czy coś pomyliłam i moje planowane życie mnie ominęło?
Czy to możliwe, bym przeszła tak wiele, bym wyemigrowała na drugi koniec świata i to nic nie znaczyło? Nie wierzę!

Więc słucham Krajewskiego. Bo porusza mnie jak nikt inny. Bo jego głos jest tak przeszywający duszę. Bo mnie uspokaja. Bo daje mi pokój. I ciepło. I ukojenie.

Czy warto było kochać nas, może warto, lecz złą kartą przegrał czas... nie spoczniemy nim dojdziemy, nim zajdziemy w siódmy las...

Tak. No więc tak to wygląda.

Tymczasem, bigos zamrożony i czeka na dzień, dla którego powstał. A w następny weekend muszę chyba zrobić gołąbków.


Coraz trudniej po schodach, coraz puściej w kredensie, aż tu nagle pogoda, taka dobra pogoda, odpowiednia pogoda na szczęście...

 


Saturday, March 22, 2014

Wróciłam

Pracowania jest dość duża i nie trzeba dużo sprzątać. Brakuje mi niektórych narzędzi i moich ulubionych kwiatkowych znaczków, ale może coś znajdę. Kształty nie wychodzą mi najgorsze, ale wzorownictwo zupełnie na bakier. Sami młodzi ludzie. Dziewczyny. Całkiem miło, całkiem inaczej. Ludzie zajmujący się dzieciakami z autyzmem i tymi innymi. Nawet chłopak. Nawet facet.

Tak, dziś po raz pierwszy od bardzo dawna znów upaprałam się w glinie. Zrobiłam trzy miski, wszystkie nawet wyszły. Narazie. Zobaczymy co z nich wyjdzie po trimowaniu. Nie ma wiatraka, brakuje mi możliwości robienia wzorków, bo glina zbyt mokra. Muszę coś zorganizować.

I jak się czuję? Sama nie wiem. Chce mi się spać. Boli mnie ciało, kości. Jestem dziwnie strasznie zmęczona, a przecież nie mogłam już spać o siódmej.

Tęsknię. Boję się. Że moje życie rozpadnie się w Afryce.

Unikam kontaktu z wrednymi ludźmi, konkretnie jednym. Nie wiem, jak długo jeszcze mi się to uda przeciągać zanim będę musiała stawić temu czoła. Muszę? Może nie muszę.

Dziś postanowiłam zrobić bigos. Ciężko idzie mi zbieranie się do niego, ale nie mam wyjścia. Czy dziś jest sobota? Teraz moje soboty będą wyglądać zupełnie inaczej. Z gliną na nosie. Uśmiechem w kieszeni. Czy zostało we mnie jeszcze cokolwiek kreatywności? Albo choć kreatyzmu.

Walczę, by nie napisać. W końcu nie mogę nie powinnam. Jeśli sam nie chce, to to nie ma sensu.

Chyba pójdę się przespać.

Może za tydzień, albo za dwa lub za trzy zima w końcu odejdzie. Wydaje mi się, że już nigdy nie odejdzie, ale może się mylę. A wtedy wszystko będzie inaczej. Prawda?

Jedna dziewczyna opowiadała dziś o tym, jak dwa lata temu przeprowadziła się tu z Michigan. Było jej bardzo ciężko przez pierwszy rok, powiedziała. Zapytałam: to mówisz, że będzie lepiej? Ale nie słyszała mnie zajęta opowiadaniem. Wszyscy tak jesteśmy zajęci sobą, że nie słyszymy niczego dookoła.
I brzmią mi w głowie te słowa, i odmiatam w sobie jakieś cząstki nadzieji. Wiem, że wszyscy mi to wytykają. Że miałam tu mieć życie, przyjaciół, nie wiadomo co. A nie mam nic. I czuję się jak przegrana przez to wytykanie. Nie mogę już słuchać kolejnego: no a miałaś tak i tak mieć i tak i tak żyć... Bullshit. Co za różnica czy umieram w Arlington Heights czy w Chicago. A jednak w Chicago milej. Choćby szum aut daje poczucie innego życia, mniejszej samotności.

Nic to, jak mówiła Justyna. Nic to. Jak mówił Kmicic. Poradzimy sobie. Teraz idę się przespać, ale potem wezmę się za życie i coś wymyślę.


Najważniejsze dziś,

że wróciłam.

Monday, March 17, 2014

Oczy

Kiedy oczy mi się zamykają i zupełnie nie mogę się zebrać do tego ostatniego najważniejszego i najtrudniejszego zadania,

piszę bloga.

Bo nie wiem, jak się zabrać, bo nie wiem co ze sobą zorbić, bo nie wiem, jak się podziać. Naturalnie blog nie załatwi sprawy, wręcz ja pogorszy. Bo oczy będą zamykać się jeszcze bardziej, zadanie będzie jeszcze trudniejsze i tęsknota za łożkiem jeszcze silniejsza.
Więc dlaczego to robię?

Ucieczka. Ucieczka od czegokolwiek teraźniejszego jest niezwykle silnym narkotykiem. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaka jestem w tym dobra. Uciekam już profesjonalnie. Na konferencje, na wyjazdy, na latanie. Jedna ucieczka prześciga drugą, druga trzecią. A gdy wracam, jestem tak zmęczona, że nawet nie pamiętam, przed czym uciekałam. I jak dobrze mi z tym. Może właśnie o to chodzi.
Tylko te chwile, kiedy jestem ucieknięta a wciąż trwam w tej samej pułapce, są trudne.

Czy powinnam uciec i w ten weekend? Czy mi wolno? Wypada?

Nie wiem. Jest mi źle wobec moich dzieciaków, jest mi źle wobec mojej jaskini zawalonej wszystkim po pas bo nie mam kiedy dobrze posprzątać.

I jajka na szpinaku mi się znudziły. Jajka w ogóle.

Lepiej ucieknę się teraz ukąpać i odepchnę odpowiedzialność za to zadanie na parenaście minut. Potem wejdę do łóżka z zamiarem tworzenia i co? I pewnie zamknę komputer i dojdę do wniosku, że i tak już nic nie stworzę.

A jutro pobódka o nieludzkiej porze.

Ratunku.

I tylko jedna myśl trzyma mnie w jakimś pseudo vortexie -

myśl o tym uśmiechu, którego zupełnie już nie pamiętam.


Monday, March 10, 2014

Czy warto?

Pisać listy. Czekać. Wymyślać historie niezwykłe. Gapić się w sufit. Słuchać muzyki. Melancholijnej. Czekać.

Czy warto.

Coraz mniej we mnie cierpliwości. Coraz mniej dobrej emocji. Frustracja jednak bierze górę. Za każdym razem. Przecież znam to na pamięć. W pewnej chwili wszystko znika. Nie ma już szaleństwa, walki, niepoddawania się. Nie ma nic. Jest tylko żal i rozczarowanie i niewiele da się z tym zrobić.

Jeszcze kilka godzin temu byłam w zupełnie innym miejscu. Jeszcze kilka godzin temu przenosiłabym góry. Jeszcze.

Teraz tylko ochotę rozbić parę talerzy, powiedzieć wszystkim, co o nich myślę i wynieść się na Atlantydę.

Nie wiem, czy tak do końca przez ciebie, czy może przez tych ludzi, którzy nie płacą i przekładają bez przerwy lekcje. Znów przypominam sobie, jak bardzo nienawidzę korków. Doprawdy, jak im wszystkim nie wstyd tak zalegać komuś z kasą, nigdy tego nie pojmę.

Może to przez tych ludzi. Muszę się uspokoić. Potrzebuję znaleźć lepszą pracę.


Sunday, March 9, 2014

Niedziela z Bachem

Bo niedziela musi być trochę zaczarowana. A jeśli żaden czarodziej się nie pojawia na horyzoncie, to samemu trzeba sobie czarodzieja znaleźć. Więc dziś znalazłam sobie Bacha. Ot, przypomniał mi się nagle czy gdzieś usłyszałam i nie mogłam już go zostawić. Więc oto Bach. Taki, jaki mi dzisiaj gra. W duszy samej.


Thursday, March 6, 2014

Atlantyda

Jest takie miejsce, które mnie kusi. Bardzo kusi. Nazywa się Atlantyda i może nie ma tych wszystkich walorów, o których marzę, ale ma walory łatwości. I myślę, że tym razem mogłoby się udać. I mogłaby to być moja wspaniała idealna ucieczka.

Dlaczego całe życie chcę gdzieś uciekać.

Może rzeczywiście muszę jeszcze zaczekać. Może rzeczywiście The Universe pyta mnie w ten sposób: chcesz byle co, czy chcesz to czego naprawdę chcesz? Czasem tak trudno przegadać sobie, że przecież wiemy, że nie chcemy osiadać na laurach z tym czymś bylejakim. Że w polityce i w miłości kto mało chce, ten mało dostaje i że my jesteśmy z tych, co chcą dużo i chcą wszystko. I że czasem to trwa trochę dłużej choć to pewnie dlatego tylko, że to chamujemy jakimiś blokującymi myślami typu: no przecież się nie da to jak ma się dać jak się nie da i zupełnie zapominamy, że to przecież nie do nas należy "jak".

Być szczęśliwym w tym co jest, marzyć o tym o czym marzę, robić zawsze więcej niż za ile mi płacą i dawać z siebie więcej niż ktoś oczekuje. Iść do końca, aaaa, prosto do słońca, a jutro coś dobrego zdarzy się...

Przecież na każdym kroku, za każdym mrugnięciem oka, prawo przyciągania krzyczy sobą. Jesteśmy wibracją emocji bardziej niż czymkolwiek innym.

I gdy piszemy tego smsa, musimy przestać myśleć, że i tak zostanie bez odzewu. Nie wiem po co inaczej go piszemy. Choć może chcemy go napisać mimo to, żeby tam był, zawisł, zaniepokoił, zamyślił, jeśli jest w stanie.

A ostatnio zakochałam się we francuzach. I ciągle je plotę. I włosy mi urosły trochę, więc i francuz dłuższy. Więc robię się coraz bardziej niemiecka, bo Niemki uwielbiają warkocze.

Sms pozostje bez odzewu, tak jak to sobie wywibrowałam. Jak nie myśleć myśli, których się nie chce myśleć?

Iść do końca, aaaa, prosto do słońca, a jutro będzie nowy dzień...

 

Monday, March 3, 2014

Kontrast

Zaczynam lubić kontrast. Aż nie mogę uwierzyć, że to piszę, ale właśnie doszłam do wniosku, że kontrast to jednak fantastyczna rzecz.

Bo czasem, gdy coś mamy w garści, a z jakiegoś powodu albo bez powodu (choć ja wszystko zwalam na zimę) zaczynamy się zastanawiać, czy tego na pewno chcemy. To ciekawe, że nawet z rzeczami, które chcieliśmy całe życie tak bardzo bardzo bardzo, przychodza takie chwile, gdy wątpimy samym sobie. Wątpimy czy wciąż tego chcemy, albo czy to to samo, czego chcieliśmy na początku.
Bo pojawia się kontrast i każe nam się zastanawiać, powtórnie przeanalizować.
Bo tylko gdy wiemy, czego nie chcemy, wiemy, czego chcemy.
I tylko należy rozróżnić, czy nie chcemy już tego czegoś, czy może chcemy to trochę w innym wydaniu? Może chcemy jakiejś małej zmiany? Dodatku? Modyfikacji?

I potem pojawia się kolejny kontrast. To ten kontrast, który pokazuje nam, jak nasze życie wyglądałoby bez tej chcianej lecz wątpionej w rzeczy.

I wszystko nagle staje się jasne.

Dlatego dziś dochodzę do wniosku, że zaczynam doceniać kontrast. Że kontrast może czasem powoduje zastanwianie się nad czymś podwójne, ale jednocześnie przypomina nam, czego tak naprawdę chcemy. Kontrast nas ratuje.

Nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy pada


popieprzony śnieg.


Sunday, March 2, 2014

Musi

Czasem można przesiedzieć cały dzień i zastanawiać się, co ktoś sobie myśli. Dlaczego się nie odzywa, co się odbywa w jego głowie.
Czasem można przesiedzieć dwa.

A potem? A potem już nas przestaje to interesować.

Zrobiłam sobie dziś pięknego francuza i jestem z nim bardzo szczęśliwa. Szkoda, że jutro już mi taki nie wyjdzie.

Znalazłam super nauczycielkę niemieckiego, ale albo nie odpisze, albo zaśpiewa mi taką cenę, że mi się odechce robić certyfikatu i czegokolwiek.

Chciałam zrobić pączki tak bardzo chciałam zrobić pączki, ale okazało się, że jednak musiałam wyrzucić te drożdże i nie zrobiłam. Ale wielki sukces, od wielu dni pierwszy raz wreszcie zjadłam normalny obiad.

Tuwim powalił mnie dziś znów.

Rozkroiłam melona i po trzech plastrach mi sie znudził. To dlatego pokrojony kubełek melona kosztuje tyle samo co cały wielki melon.

A jutro już moje hormony powinny się ustatkować. I jest duża szansa, że wrócę do życia.

Nagle poczułam impuls, wzięłam telefon i wystukałam smsa, którego chciałam napisać od rana.

I usunęłam. Nie napiszę. Nie złamię się. Nie będę błagać o nic. Nie to nie. Jestem warta więcej.

Dlaczego miałyby nas spotykać doświadczenia i nic nie znaczyć, bez sensu. Nie wierzę w takie rzeczy. Czekać całe życie na kogoś, spotkać go i dać mu odejść? Jak to możliwe. Nie mogłam tego tak zaplanować. Nie mogłam tego wybrać. Musi być happy end do tej historii, musi.

Musi.


Nauka

Nauczali mnie mnóstwa mądrości,
Logarytmów, wzorów formułek,
Z kwadracików, trójkącików i kółek
Nauczali mnie - nieskończoności.


Rozprawiali o cudach przyrody,
Poznawałem różne tajemnice:
W jednym szkiełku - życie w kropli wody,
W drugim zaś - kanały na księżycu.


Mam tej wiedzy zapas nieskończony:
2(pi)r, H2SO4,
Jabłka, lampy Crookesy, Newtony,
Azot, wodór, zmiany atmosfery...


Wiem o kuli napełnionej lodem,
O bursztynie, gdy się go pociera,
Wiem, że cialo zanurzone w wodzie
Traci tyle, ile ... et cethera.


Ach, wiem jeszcze, że na drugiej półkuli
Słońce świeci, gdy u nas jest ciemno.
Różne rzeczy do głowy mi wkuli,
Tumanili nauką daremną.


I nic nie wiem, i nic nie rozumiem,
I wciąż wierzę biednymi zmysłami,
Że ci ludzie na drugiej półkuli
Muszą chodzić do góry nogami.


I do dziś mam taką szkolną trwogę.
Bóg mnie wyrwie, a stanę bez słowa.
Panie Boże - odpowiadać nie mogę,
Ja - wymawiam się, mnie boli głowa.


Trudna lekcja, nie mogłem od razu,
Lecz nauczę się, po pewnym czasie.
Proszę, zostaw mnie na drugie życie,
Jak na drugi rok w tej samej klasie.


/Julian Tuwim/

Saturday, March 1, 2014

Niecierpliwość

To tupanie nogami. Frustracja. Łzy złości i napiętrzające się durne pytanie dlaczego dlaczego dlaczego. Pytanie, na które wcale nie chcemy odpowiedzi. Bo przecież tak naprawdę chcemy powiedzieć tylko chcę inaczej chcę inaczej chcę inaczej!

Już nawet nie pamiętam, kiedy wypadłam z vortexu, ale będzie koło miesiąca. Nie mogę uwierzyć, że trwa to tak długo. I staram się zrozumieć dlaczego tak się stało, żeby znaleźć rozwiązanie, ale może w tym własnie mój błąd. Muszę skoncentrować się na rozwiązaniu samym w sobie. Na znalezieniu odpowiedzi na pytanie: jak wrócić. Jestem tak bardzo zmęczona smutkiem.

Może to dlatego się mijamy z K. Bo on, przynajmniej okzayjnie w vortexie, a ja ciągle gdzieś poza. Czy latanie by pomogło? Może tylko latanie? Ale czy rzeczy w ogóle moga pomóc. Czy nie trzeba nagle znaleźć tego miejsca w samym sobie z pozytywną energią. Nie wiem. Muzyka nie pomaga, serbski nagle mnie znudził chwilowo, z niemieckiego nie mogę nikogo znaleźć. No bo i nastawienie nie to i znów wracamy do sedna sprawy.
Może potrzebuję wakacji? Może poprostu powinnam się oderwać od tego wszystkiego, uciec gdzieś daleko i na nic nie zwracać uwagi. Przenieść się do innej czasoprzestrzenii. Zapomnieć absolutnie, ale to absolutnie o wszystkim. Łącznie z nim.

Tylko jak to zrobić, dokąd uciec.

Tak wiele rzeczy pragnę ci powiedzieć...

Kiedyś to się zmieni. Już niedługonie będę sobie mogła przypomnieć, jak mogłam się czuć jakoś nie na miejscu i bez sensu. Wsyzstko będzie miało perfekcyjny sens, zupełnie jak jeszcze niedawno, gdy fruwałam po vortexie. W zasadzie nie mogę zrozumieć, dlaczego już nie fruwam. Przecież naprawdę nic złego się nie wydarzyło, wszystko jest tak samo. Hm, choć może to właśnie jest problemem bo z tym naszym ciągłym pędem i pragnieniem zmiany, bezzmienność odczuwamy jak cofanie się. Przynajmniej ja zawsze to tak widziałam.
Ale nieważne, już niedługo przyjdzie wiosna. Z pierwszymi stopniami powyżej zera już będzie tak inaczej! Ptaki będą śpiewać wszędzie, drzewa zaczną się zielenić, tak tak będzie. Choć narazie w to nie wierzę, to tak właśnie będzie.
I zacznę latać. I wychodzić. I chodzić na spacery nad jeziorem, już nie zamarzniętym. I będę latać. I będę latać.

A tymczasem
pora się zabrać za naukę. I za przygotowanie prezentacji. Za dwa tygodnie Waszyngton!! Oh, jak ucieknę, jak wspaniale ucieknę!


Wednesday, February 26, 2014

Kobieta zmienną jest

Tak, tak to właśnie wygląda. Poranek jest pełen wyrzutów, powątpiewań, rezygnacji. Nie chce mi się. Nie obchodzi mnie to, nic mnie już nie obchodzi. Nie będę pisać, dzwonić, odzywać się. Nie będę, nie chcę, nie zależy mi. Do bani to wsyzstko i tak. To nie to czego chcę. Chyba. Wszystko mi jedno. Was auch immer. Whatever. Egal.

A potem, popołudniem, wracam znów do domu. Robię obiad i myślę o tym, czy by to komuś co robię smakowało. Albo co bym gotowała, gdy dla kogoś. Tego kogoś. I rozmowa wirtualna w kuchni, i plany po kieszeniach. Miałam nie myśleć. Miało mnie nie obchodzić. Skad te fanaberie mi się nagle. A kysz.

Lekcja. Jedna. Telefon na wibrze. I ciągłe zerkanie. A może jednak. A może akurat. Czekanie. Skąd mi się nagle wzięło czekanie. Po co mi czekanie. Przecież miało mi nie zależeć. Przecież miałam to olać, zignorować, przetrzymać dziada. Przecież miałam. Gdzie mi się podziała moja obojętność.

Przerwa międzylekcjowa. Telefon na głos. Bo przecież nic tak nie porusza mojego serca niż ten dźwięk łodzi podwodnej. Ale telefon milczy. Jakieś smsy. Nie te. Nie takie. Nie od tego. Ostatnie przygotowania i znów wibra. I znów zerkanie. I zerkanie. Jaka szkoda, że nie dzwoni. Że nie wibruje. Że nie wibruje i wibruje a ja w stanie przedzawałowym prawie nie mogę odebrać i już martwię się, czy się dodzwonię, gdy oddzwonię. Pewnie nie.
Ale nic nie wibruje. Bez sensu.

Cały dzień rozmyślam, główkuję, co to wszystko znaczy. Znów zapomniałam. Znów pamiętam tylko te rzeczy na nie. Nic mnie nie przekonuje.

I tylko cały dzień było mi powiedzmy wszystko jedno.

A teraz
teraz tylko jakaś porypana tęsknota. Jakieś sentymenty powalone. Nagle nie pamiętam, by mnie nudził, by mnie rozczarowywał. Matko, gdzie mnie nudzi, przecież najnudniejsze jego historie przyspieszają bicie mojego czerwonego jak wariata. O czym ja mówię.

Więc jak to tak jest. Jak można tak bez końca i bez ustatnku. Bez konkretnego powodu. Bez uzasadnienia. Mimo złości, nudności, rozczarowania.


Dlaczego wciąż czuję.


Monday, February 24, 2014

Spam

A dziś
powędrowałam do spamu. Jakie to śmieszne dowiedzieć się jednego dnia, że lądujemy u kogoś w folderze ze spamem. Jakie to jeszcze śmieszniejsze zdać sobie sprawę, że w zasadzie to bardzo symboliczne, bo ciągle czujemy się przy tej osobie, jak spam. I czy powinniśmy im o tym powiedzieć.

Wiem, wiem sama to przyciągam. Widzę, że nawet przyciągnęłam milczenie M. Nie wiem, jak ludzie mogą przejść z kontaktu codziennego po kilka godzin do niczego, do milczenia w kolorze czarnym. Czy ja też tak robię i nie zdaję sobie z tego sprawy?

Kolejny tydzień daleko od Vortexu. Szlag mnie trafia. Chcę wrócić i nie wiem jak. Wszystko mnei irytuje i wkurza, łzy leją mi się strumieniami. Mam dość. Chce uciec. Chce wyjechać gdzieś na bezludną wyspę i zapomnieć o wszystkim zupełnie.

Odizolować się od świata ćwiartką wódki...

Nie chce mi się pić.

Dlaczego mnie opuściłeś? Co się stało? Coś zrobiłam? Coś powiedziałam? Zanudziłam Cię na śmierć? Dlaczego tak strasznie Cię nie ma... Słabo mi aż z tej tęsknoty.

A może to tylko PMS? Może ta cała depresja, łzy, beznadziejność to tylko i wyłącznie durne hormony, które nic nie mają wspólnego z rzeczywistocią? Dawniej miałam M. M zawsze potrafiła mi wytłumaczyć, że przecież to normalne, że się nie odzywa przez kilka dni, że w końcu zadzwoni. Że jest pewnie zajęty, zmęczony, albo w złym humorze. A gdy jest w złym humorze to nie chce ze mną gadać. Że przecież to nie tak, że się w ogóle nie odzywa, bo się odzywa, ba! nawet odezwał się wczoraj. To mój wybór, że uznałam to za idiotyzm i postanowiłam przemilczeć próbując wymusić konkrety.

Cała przecież ta tak zwana rzeczywistość jest tylko naszą emocją. Wszystko, co obserwujemy widzimy ciągle inaczej i możemy widzieć inaczej, jeśli tylko zechcemy. Nic przecież nie jest nigdy takie, jakie jest, lecz jakie jest w naszych oczach.

I dziś, cały świat wydaje mi się zły, okropny i beznadziejny. Nic nie ma sensu, celu, nic nie funkcjonuje tak jak powinno.

Ale jutro, jutro przecież mogę to widzieć zupełnie inaczej. Mała tego możliwość, bo pms będzie trwał nadal, ale jest szansa. Jest szansa na lepszy świat.

Więc wskakuję pod wodospad, włączam Abrahama i udaję się w podróż


do lepszego świata.


Sunday, February 23, 2014

Kreatywnie zwizualizowana

Zwizualizować się kreatywnie. Oto wyzwanie! Codziennie, przez 20 minut medytować, wyobrażać sobie życie, które chce się mieć, nie ważne jak dalekie od tego co mamy teraz. Ot, cały sekret.

Zaczynajmy.

Dwadzieścia po piątej, słońce zaczyna uciekać za blokami. Jeszcze przed chwilą świeciło jak w lecie. Już niedługo zmiana czasu i dłuższy dzień. Oh, jak będzie pięknie. I latanie do późna. I będziemy się znów spotykać na Huntley i się uśmiechać. Żyć snem. Opowiadać i słuchać historii o pilotach i samolotach. Przyglądać się zachodom słońca, głaskać babcie i princessy, śmiać się z głupich dowcipów. Dlaczego myślę, że jestem nudna i nieśmieszna? Czasem jestem śmieszna. K przecież też jest czasem nudny, a i tak mogę go słuchać bez końca. 
A wtedy będę już latać samodzielnie. I będę mogła unieść się w powietrze i nie zwarzać na nic i na nikogo. Będę mogła czuć ten wiatr w skrzydłach. I słyszeć melodię ze "Skrzydeł" przy każdym zakręcie. Ale i tak będę patrzeć w dół za K i mówić do radia: schau mal, wie ich das mache! I K będzie mi mówił, że ładnie, że tak trzymać. I będę wiedzieć, że jest ze mnie dumny i świeci przed chłopakami, że tak pięknie latam. No no, niezłą masz tę pilotkę twoją, będą mówić. Ale mnie nic o tym nie powie, T mi wszystko dopiero potem wygada gaduła. K będzie udawał, że nic wielkiego nie stąło się na ziemi gdy latałam a on rósł w piórka.
A potem pójdziemy na lody do tej lodziarni koło jego domu. I pójdziemy na długi spacer rozmawiając o komunistycznej propagandzie i nienawiści polsko-niemieckiej. I będziemy snuć plany, jak to przeprowadzimy się do Niemiec i będziemy latać dla LuftBerlin. I on będzie się śmiał tym swoim chichotem, a ja będę się kończyć z tego jego chichotu.

Tak, tak właśnie będą wyglądać letnie popołudniowe wieczory. Już nie mogę się doczekać.

A tymczasem, słońce wciąż jeszcze nie zaszło całkiem. Nie mogę jednak jeść pizzy. Muszę dziś wypić mleko z czosnkiem i wziąć się prędko do pracy. Z serbskiego nic nie wyszło, gdzieś mi się schowała ochota w ten weekend. Ale to nic nie szkodzi. Jeszcze wróci, zwłaszcza gdy książki przyjdą.

A dziś do poduszki książka? Może może...


Thursday, February 20, 2014

Full(Fool) Day

Trudno to wyjaśnić, trudno zrozumieć. Tak naprwdę, pod koniec ciężkiego dnia, liczy się tylko ten głos. I nawet gdy nie ma go akurat pod ręką, to zawsze jest w głowie, w duszy. Gdzieś po kieszeniach pałęta się. W starych wiadomościach, które znam na pamięć. I naprawdę wszystko inne zupełnie nie ma znaczenia.

Czy trzeba walczyć o swoje? Czy trzeba pchać i nie dawać za wygraną? Czy to coś pomaga? Dziś pomogło, dziś zwyciężyłam, moją bronią: pokazanie uczuć. Często dostawałam po nosie za bycie miękką, cry baby, zbyt emocjonalną bestią czyli... za bycie sobą. Ale czy słusznie? Czy to nie jest moje największe bogactwo, moja najlepsza broń?

"Nie czyń nigdy z siebie przedmiotu kompromisu, bo jesteś wszystkim, co masz."

Deszcz na polu. Wariacki. Serbskie CD w samochodzie i chyba zaczynam rozumieć: jeśli chcesz coś zrobić, coś osiągnąć to weź się za to solidnie i zrób to dobrze. Pracuj ile trzeba o sięgaj po konkretne rezultaty. Tak, tak właśnie postanowiłam zorbić z moim Serbskim. Dawniej nie byłam pewna, czy chcę się go jakoś super nauczyć, czy tylko troszkę, ale teraz już wiem: idę na całość.

A teraz?

A teraz wezmę gorący prysznic i wskoczę pod puszystą kołderkę.

Myśl tygodnia:
Czasem wydaje nam się, że jesteśmy na coś gotowi, ale gdzieś wewnątrz, głęboko głęboko wiemy, że nie do końca. Że trzeba zrobić parę rzeczy, przygotować się lepiej. Ciekawa sprawa, że choć przygotowania nie są takie skomplikowane, ciężko nam się do nich zabrać.
Ale przychodzi taki dzień, kiedy wreszcie stajemy się gotowi, kiedy zbieramy wszystkie potrzebne elementy do kupy, organizujemy się i wszystko jest takie jakie być powinno. I wtedy to coś musi już przyjść.

Myślę, że czas zacząć solidne przygotowania.


Get in the Vortex

Budze się i szukam. Vortexu. Zagubił mi się kilka dni temu i jakoś nie mogę trafić na właściwy dysk. Mandaty fruwające za niewinne przewinienia nie pomagają. Brak głosu podchmurnego też nie. Czy raczej nie doczekanie głosu. Mam tylko głupią minę i palmy. Pamiętał.
Ale z Vortexem tak już jest, że nie można liczyć na coś czy kogoś, żeby nas tam doprowadziły. Sami się musimy. Poszukać. Znaleźć. Przeprowadzić na inny dysk. Wygrzebać z negatywnych emocji i wykopać na powierzchnię. Ale jak to zrobić jak to zrobić.

Oddaliłam się. Pogubiłam moje notatki z kreatywnych wizualizacji. Nie poszłam na kolejne seminarium. Nie ucze się. Nie dobrze. To pewnie wszystko przez to. Muszę nad sobą popracować.

Marzę. Tęsknię. Słucham jakiejś fascynującej marząco-tęskniącej piosenki. Wspominam głos. Słów garść. Patrzę na palmy.

Trzeba iść do pracy. Znów zbieram się jak sójka.

Ale jutro już weekend.

Saturday, February 15, 2014

Żal

Nieustający żal. Płakanie po kątach nie wiem po co. Jestem na dnie drabiny, na ostatnim szczeblu emocji. Nie dobrze. Nie dobrze. 21 stopni do pokonania.

A przecież tyle piekna dookoła. Dlaczego mi zasłania jakaś pierdoła. Dlaczego tak to biorę do siebie, tak się przejmuję. Nie, nie mogę liczyć na latanie, na spotkanie, na słowa czy akcję KOGOŚ, aby poczuć się lepiej. Tylko ja sama mogę sprawić, że poczuję się lepiej. Tylko ja mogę wybrać, czy chcę czuć się lepiej czy gorzej. Muszę się wkurzyć na czucie się gorzej i wziąć za czucie się lepiej.

Już niedługo wiosna. W przyszłym tygodniu ma być 50 stopni. Ciekawe jak to będzie. Nie mogę się doczekać. Nie mogę się doczekać.

A dziś co? Idę na sushi. A co.

A moje słońce dostanie to, na co zasłużyło. Przynajmniej do tej następnej chwili, gdy będę się kończyła ze śmiechu...

Żal to takie ciężkie uczucie. Kamienne. Obezwładniające. Bez sensu. Nic nie przynosi, w niczym nie pomaga, wszystko tylko chrzani. Więc na co mi ono?

Na nico.


Friday, February 14, 2014

Czy mogę juz iść spać?

Minęła siódma. Czy mogę już iść spać? Ale czy zasnę. Nawet serbski mnie znudził. Tak, wiem, mnóstwo pracy do zrobienia. I marzę tylko o lataniu.
"Latam, bo to uwalnia mój umysł z tyrani rzeczy nieistotnych."/Exupery/

Tymczasem brnę w rzeczy nieistotne. Dziś zdałam sobie sprawę, że kolejny miesiąc pod rząd zapomniałam zapłacić jednej karty. Kolejna kara. I co? I tak mnie to obeszło jak śnieg z zeszłego roku. Naturalnie to chaniebne i nierązsądne. Idiotyczne. Karygodne. I tak niesamowicie n i e i s t o t n e.
Jestem zupełnie zawieszona. I nawet nie wiem, w jakiej przestrzeni. Czy jeszcze mi na czymś zależy? Czy cokolwiek może mnie poruszyć? Nawet nie mam nic do zaoferowania. K dzwoni, próbuje ze mną gadać, rozśmiesza mnie (ah, tak, on jest mnie jeszcze w stanie poruszyć choćby tylko swoim głosem), a ja - zupełna dętka. Nie mówiąc o tym, że nie potrafię mu powiedzieć tych tysiąca rzeczy, które tak bardzo chciałam od kilku dni, to nie jestem w stanie powiedzieć mu nic ciekawego. Jest we mnie marazm i stagnacja. Nieciekawość. Nuda. To milczenie, gdy nie mamy ochoty mówić do nikogo nic. Chcemy tylko, żeby nas ktoś chwycił za głowę i przyciągnął do siebie. I nic więcej. Albo chcemy się unieść w powietrze, gdzie marazm nieistotnych rzeczy będzie nieistniejący zupełnie.

Ale czy to możliwe.

Wszystko jest możliwe. Tylko musimy się odpowiednio nastawić, ułożyć, zebrać w sobie. Musi być dopasowanie, alighment.


Najśmieszniejsze jest to, że w ogóle nie chce mi się jeść.



Kombinuję jak goździkowe prosie

Wiosna prawie. Trudno to opisać. Wczoraj słońce przez moje okna robiło wrażenie lata. Nie mogłam się napatrzeć. Tak pięknie. Błogo. Błogść, mimo smutku, to niezwykłe uczucie. Nie wiem jak może istniec obok, ale może.
A dziś spacer. Konieczny spacer, ale zawsze miły. I przez to ciepło, bo zaledwie minus 7 stopni Celcjusza, przez to ciepło ma się wrażenie wiosny. Powietrze inaczej pachnie, można oddychać, ba! można spacerować!
Pięknie.

I tylko serce nie to. Schowane gdzieś w szafie, chlipie. Chciało tyle zrobić, i nagle czuje się takie bezradne. Zapomniało, że nie da się nic zrobić. Że robienie nie do niego należy.

Let it go, let it go - mówię sercu. Nie słucha. Chowa się pod poduszkę i chce spać.

I tylko kiepsko mu to idzie, bo jakoś nagle spanie szwankuje  niewiadomych powodów.


Gdzie się podziałam?

Sunday, February 9, 2014

Niedziela

Ależ produktywny ten weekend. Tak, wiem, nie załatwiłam dwóch bardzo ważnych rzeczy, które są z jakiegoś powodu za trudne, ale ile zrobiłam! Ile serbskiego do głowy weszło. Dużo frustracji w związku z nim, dużo rozczarowania, próby znalezienia innego podejścia, które sprawiałoby więcej radości. To przecież nienormalne, iż przepisywanie słownictwa sprawia mi wiecej radości niż same lekcje.
Znów myśl o francuskim wkrada się. Ale przecież nie mam kiedy, musze wybrać. Trzeba się wziąć za teorię latania, bo silnik jednak dalej jest mi jedną olbrzymią niewiadomą. No dobrze, widzę te megnetos trochę, gdzieś troszke rozumiem gaźnik. Ale całość znów mnie przerasta. Do tego stopnia, że odkładam i odkładam.

Pustki w lodówce. Trochę to frustrujące, bo jak nie ma czego przekąsić w czas siedzenia w domu i wkuwania, to jest ciężko. Oh muszę się kopnąć w tyłek i ruszyć z domu. Żeby tak K zadzownił i zaprosił na latanie. Taki piekny dziś dzień. Ale zmęczona bestia więc pewnie nie zadzwoni. A zresztą przecież ja mam tyle pracy jeszcze. Zajęć do przygotowania. Programów do napisania. Nie, nie mogę latać dziś. Polatam w głowie.

Acha, i kupiłam nowe kozaki. Wreszcie. Tym razem brązowe. Zobaczymy, co to z nich będzie. Jeszcze tylko jakaś piękna satynowa pościel i serbskie książki i zakupowy nastrój będzie spełniony.

I co teraz? Mierzi by odezwać się do zimolucha, goni jednak by zabrać się do pracy. Ale głód znów doskwiera. No i co wybrać, co wybrać.

Co wybrać najpierw.


Friday, February 7, 2014

Jakie to śmieszne

że wszystko w naszym życiu sprowadza się do emocji. Tak, do emocji.

Czytam mój ostatni post i nie mogę uwierzyć, w co piszę. Ot kiedy to było, przedwczoraj? Wczoraj? Jechałam do pracy, zamarznięta na kość, bez słuchawek ale z muzą, z wielkim uśmiechem na twarzy, choć w korku gigantusie, ale korek na Lake Shore jest przecież tak piękny! Tak, piękny. Nigdy nie przejdą mi te wieżowce i jezioro z drugiej strony. Nawet zamarznięte.
I jade sobie, słucham muzy i myślę: ale się fajnie czuję. Ale się dobrze czuję w swojej skórze. Ale wiem, czego dziś nauczę i jak fajnie przygotowałam lekcję. Ale fajnie, że pogadamy z szefową o lepszych zajęciach dla królików moich niemieckich i o książce. Ale fajnie, że jej powiem, że powinnyśmy razem pisać książkę. Ale fajnie. I wtedy pwadła mi do głowy druga myśl: ale to śmieszne, że tak dobrze czuję się w swojej skórze. Co się stało? Przecież pamiętam, jak jeszcze niedawno myślałam sobie, jak strasznie mi w moim życiu, w mojej skórze niewygodnie. Jak strasznie dziwnie się czuję, stłamszona, nie na miejscu, pomylona. Przecież pamiętam. Ale jak mogłam się tak czuć? Przecież tak fajnie jest. Przecież tak dobrze się czuję. I za nic nie mogę sobie przypomnieć tego dziwnego głupiego uczucia niewygodności i niewłaściwego wcielenia.

Fakt, uczestniczyłam w kolejnym szkoleniu i chyba mnei zaczarowano znów. Zainspirowano. I może w mózgu mi się poprzestawiało i czuję się tak dobrze? Może. Ale tak fajnie jest się czuć dobrze. Tak fajnie jest być w Vorteksie.

Więc chodzi mi o to, że emoje kierują całym naszym życiem. I zmienić potrafią się w mgnieniu oka. I zmienić potrafią w nas wszystko. Nawet poczucie totalnego zagubienia zyciowego w radość wielką radość. Jakie to śmieszne, jakie to piękne.

Na lodówce wisi mi lista emocji od mojej Robaczki. Dziękuję!! Baaaardzo sie przydała. Patrzę sobię na nią i analizuję. Codziennie powinniśmy się wspinać o jedną emocję do góry. Mnie udało się to zrobić dużo szybciej, dużo więcej emocji w mniej dni. I co? I myślę, że to naprawdę świetna sprawa. Być świadomym swoich emocji i dążyć wyżej. Mimo wszystko. Bo gdy dzźwigamy nasze emocje to naprawdę, NAPRAWDĘ!!! wszystko się dźwiga dookoła. Wszystko.

Więc polecam każdemu spisać sobie listę emocji i powiesić na lodówce i patrzeć codziennie odnajdując się tam. I jeśli jest się na dole, to nic. Drabiny są po to by się wspinać, i wszystkie dołki mają dna i liny i takie różne. I zawsze w końcu się bierzemy w garść i garniemy do góry. Bo nudno tak na dole cały czas.

No. To tyle filozofii na dziś.

A co poza tym? Latać mi się chce, sprawdzam zadania domowe!!! (i nie wiem, naprawdę nie wiem, jak to możliwe, że naprawdę mam z tego radość!!) i nawet ugotowałam obiad.

I mimo sniegów i mrozów

jest mi tak bardzo


ciepło.


Monday, February 3, 2014

Uciec ale dokąd

Czy to zdrowe, jeśli czujemy w sobie nieustanną potrzebę ucieczki? Wydaje mi się to chore. Czy to normalne tak pragnąć ucieczki bez końca? Ucieczki przed życiem, przed rzeczywistością. Dlaczego nie potrafię ułożyć mojej rzeczywistości tak, bym chciała w niej być codziennie zamiast pragnąć uciec?

Dziś miał być dobry dzień. Miało być lepiej, miałam sięgnąć po lepszą emocję. Dziś miał być dzień pesymizmu. I co? I nadal czuję frustrację i złość. I to z jednego i tego samego powodu. I znów, w związku z tym jestem chomikiem.

Najgorsze jest jednak to, że te ucieczki nie działają. Gdziekolwiek nie wyjadę, mój świat jest ze mną. Pójdę latać, mój świat jest ze mną. Nawet gdy idę spać, mój zakichany świat jest ze mną.

I co zrobić? Jak z tego wybrnąć?


Sunday, February 2, 2014

I'm not sad, I'm not sad, it's just a tender moment...

Nie jestem smutna, nie jestem smutna, to tylko słabsza chwila...

Tak, taki dziś dzień z tych słabszych dziś. Nie jestem pewna, czy to uświadomienie sobie czegoś, czy raczej chwila, w której znów te trochę miększe, negatywniejsze myśli mnie opanowują i zjadają. Nie wiem. Ale czy to ważne.

Spokój. Słońce. Ciepło. Cisza. Ogólnie piękny dzień. Pracowity przy okazji, bo i serbski zaliczony (choć dosyć boleśnie) i trochę pracy. Może uda się jeszcze być dziś kreatywnym, choć w tym stanie ciała i ducha czasem lepiej kreatywność zostawić.

A dlaczego serbski boleśnie. Nie wiem. Nie wiem, czy ciągle jestem zakręcona w zawirowaniu początku semestru (choć to już przecież prawie miesiąc), czy przez inne durne wydarzenia i trucizny serdeczne, czy co. Może też być tak, że za mało, tak, za mało mam tego serbskiego i trudno jest mi się na nim skupić. Czasem lepiej jest zaatakowac mocniej i intensywniej, żeby osiągnąć prawdziwy efekt. I niby chciałabym się nim więcej zająć, a z drugiej strony gdzieś brakuje mi motywacji. Dlaczego? Przecież to mój drugi ulubiony język na świecie.

I do głowy wpada mi nagle myśl głupia: a może próbuję robić za dużo? Z pracą, z kreatywnością, pisaniem książek, lataniem, serbskim, rosyjskim, francuskim i w głowie portugalskim - może wzięłam na siebie zbyt wiele zadań, próbuję złapać zbyt wiele srok za ogon na raz? I wszystko wylatuje mi z rąk, ni emogę opanować w rezultacie niczego, choć może nie opanować, bo jednak myślę opanowuję, a bardziej nie mogę odnaleźć tej motywacji, radości z robienia tego wszystkiego.

Czy to wszystko nie ma żadnego tak naprawdę znaczenia, a wszystko czuję tak bezndziejnie tylko i wyłącznie ze względu na stan mojej duszy? Czy to w ogóle jest możliwe?

Jeśli tak, to jestem - i powiem to bez ogródek i odrazu przepraszam za wyrażnie - w dupie. Bo ze stanu mojego ducha wyjścia nie znam, nie czuję nie widzę. I jeśli świat się nagle nie odmieni, cud się nie zdarzy, to będę tak trwać przez rok, dwa, trzy, aż któregoś dnia umrę poprostu tak jak mitologiczne bohaterki, ot tak same z siebie.

Ah...

I'm not sad, I'm not sad, it's just a tender moment...


Friday, January 31, 2014

Chomik

Co ze sobą zrobić, jak się wydostać, co powiedzieć i czy mowić cokolwiek, jak się uspokoić, gdy wszystko wewnątrz krzyczy. Czuję się jak chomik w karuzeli, biegnę na przód coraz szybciej, ale nigdzie nie dobiegam i bez przerwy mijam tę dziurkę, którą wyskoczyć mogę na zewnątrz i wydostać się z tego kołowrotka. Paranoja.

Wiem, że to bez sensu kopać się z powietrzem. I najchętniej zostawiłabym to wszystko, olała. Ale nie mogę, bo przecież ludzie czekają. Dlaczego on nie rozumie, że tym razem to nie o mnie chodzi. Chciałabym się cieszyć z innych wspaniałości, a nie mogę przez tę męczarnię.

No dobrze, trzeba ułożyć strategię, wymyśleć czas, do którego się nie zamartwiam i podejmuję jakiekolwiek kroki dopiero po tym czasie. Tak, tak właśnie trzeba robić, jak Scarlett - pomyśleć o tym jutro...

A dziś
a dziś spróbuję się zająć tym, co dziś. Bo najważniejsze jest dziś i teraz. Bo przecież nie ma jutra, bo jutro to dziś, tyle że jutro. Trzeba coś poczytać, bo wstyd będzie przy chłopakach, dom przerzucić do góry nogami (gdzie te nogi...), i udawać, że wszystko jest w porządku. W zasadzie przecież jest. Przecież jest.

Wednesday, January 29, 2014

Uspokój się

Usiądź. Uspokój się. Przestań się zadręczać i przejmować. Sama stwarzasz sobie dramat, gdy rzeczy są tak proste. Tak, wiem, ktoś ci w tym bardzo pomaga, tak naprawdę to ta osoba ciągle kreuje twoje dramaty. Gdy tymczasem powinnaś zaufać temu co wiesz, bardzo dobrze wiesz.

Więc się uspokój w końcu.

Chore skrzydło

Moje skrzydło zachorowało. Złe chmury, zaraz po dobrych zwiesiły się nadeń i złość i frustracja kompletnie zakleiły dopiero co wypełnione po brzegi powietrzem pióra. Podchodzę, próbuję ugłaskać, ale słyszę tylko syczenie. To ten zwierzęcy instynkt, gdy ktoś zraniony odpycha innych chcących pomóc w dość drastyczny sposób.
I co robić? Jak pomóc? Jak być a nie denerwować, nie narzucać się? I czy w takich chwilach nie mamy się narzucać mimo wszystko? Dać przestrzeń, czy nei zostawić w spokoju, aż się złamie?

Związane ręce, smutek na policzkach nie do usunięcia.

Gdy martwimy się sami o siebie, łatwo to zmienić. Łatwo olać, zlekceważyć, wmówić sobie coś innego. Ale gdy cierpi ktoś obok, nie wiadomo, jak sobie z tym poradzić, co zrobić, co powiedzieć. Myśli wariują, w sercu wieczny niepokój, wariactwo.

I ten straszny chłód, nie do opisania. Nic innego nie jest ważne, nic innego nie ma siły się poukładać czy zrobić. I gdy by chociaż skrzydło dało się ugłaskać. Ale nie da się. Zbyt dumne.


Tuesday, January 28, 2014

Newsy

Jest mi słabo. Od kilku godzin nie mogę przestać płakać, nie mogę się uspokoić. Czuję się, jakby ktoś walnął mnie w głowę wielkim opuchem zupełnie bez ostrzeżenia. Jak to jest, że jednego dnia ktoś pyta nas o radę w wybraniu życiowej drogi, a kilka dni później dowiadujemy się, że spotkało go coś pięknego i powiedział wszystkim, tylko nie nam... Nawet tym, których normalnie ma w nosie, których wręcz nie lubi. Którzy nic dla niego nie znaczą.
Jak śmiesznie jest dowiedzieć się, że nie znaczymy dla kogoś zupełnie nic, podczas gdy byliśmy przekonani, że jesteśmy w ich życiu naprawdę ważni. Jak strasznie tłuczemy się spadając z tych wyżyn przekonania o czyichś uczuciach w przepaść. Tysiące metrów w dół. Bez spadochronu. W zasadzie zostaje po nas tylko ciapa krwi rozbryzgana po ziemi. I nikt nawet nie będzie już w stanie stwierdzić, że to był ktoś w tej ciapie czy przed tą ciapą, że ktoś jest tą ciapą. Ktoś.

Czy nadinterpretuję? Nie wiem, nawet na sekund kilka nie jestem w stanie skłonić się do takiej myśli. Wszystko wydaje mi się tak jasne.

I wredne śmiechy z boku. Bo nie wiedziałam przed wszystkimi. Bo znów człowiek, który żywi się tylko moją porażką, żalem, tym, by utrzeć mi nosa gdy tylko czuję się ciutkę zbyt pewnie, kończy się ze śmiechu. Nie udało mu się zatruć mi wakacji, udało mu się cudwonie zatruć mi powrót. I znów wygrał. Dlaczego źli ludzie bez przerwy wygrywają?

Łzy poprostu nie przestają mi się lać. Serce mi pęka. Czekam resztakmi nadzieji na telefon, który zaprzeczy wszystkiemu, który wytłumaczy mi dlaczego tak się stało, ale co jeśli telefonu nie będzie? I dlaczego dziwnie czuję, że nie będzie.

Jak mogłeś mnie ominąć, K? Jak mogłeś mi to zrobić? Po tym wszystkim co ostatnio przeżyliśmy? Jak mogłeś tak mnie potraktować?


Thursday, January 23, 2014

Mróz

Nie powinnam o tym pisać, a jednak czuję potrzebę odrobinę ponarzekać. Na mróz. Głupi, zimny mróz. Nie wiem zupełnie co ze sobą zrobić. Pracuję, bo muszę i jakoś to leci, ale marzę nonstop o zakopaniu się w pierzynkę i przespaniu tego bezsensu. Jak niedźwiadek.Wrrrr.

Jem za dużo bo wydaje mi się, że to mój jedyny komfort. jakie to śmieszne, że wydaje nam się, że jak coś zjemy to będziemy mniej zmęczeni. A potem jesteśmy bardziej. I spać chce się też jeszcze bardziej. I jedyna ucieczka to zmusić się do roboty.

Chyba przesadziłam w jednej sprawie i teraz muszę odpokutować. Ah. Ale co tam, trzeba iść za impulsem, korzystać z chwili, sadzić gruszki na wierzbach nawet jak wszyscy mówią, że nie urosną. Naturalnie, że urosną.

Tęsknię za ciepłem, za lataniem, pragnę się zabrać za siebie, zorganizować, poukładać. rozłożyć sprawy na konkretne dni i zasady. Ale jak tu się za to zabrać w takim mrozisku. Ufff.

Koniec. Zamarzłam. Moje myśli, moje słowa zamarzły razem ze mną.

Dobranoc.

 

Sunday, January 19, 2014

Feels like flying

Kto mi to powie, kto mi to wyjaśni, co się tak naprawdę dzieje, co w trawie piszczy, w śniegu skrzypi. Kto usiądzie z boku, popatrzy i będzie wiedział: jest tak a tak, jest to i to.
Nikt.
Kołyszę się więc na skrzydle chwil, piję sok ze skroplonego powietrza przechodzącego nad i pod fruwaczem. Drżę na myśl o słowach, które trenowałam w głowie od wielu wielu miesięcy i nie potrafię ich wypowiedzieć. Niewiarygodne, jak ktoś potrafi nas sparaliżować, pozbawić wszelkich możliwości mowy.

Chciałabym spisać każdy moment, każdą myśl, każdy gest, potem przeanalizować, by dostrzec istotę rzeczy. By zobaczyć to, czego nie widzę. By usłyszeć to, czego nie słyszę.

Ale nie pamiętam tych momentów, albo przelatują one przeze mnie szybkością concorda. I nie daję rady ująć ich w słowa. I nie daję rady ich zanalizować. I wciąż
nie wiem, co znaczą.

Tak wiele rzeczy chcemy komuś powiedzieć. Jest w nas niekończące sie morze słów, myśli, wrażeń, które kipi by się wydostać na tę drugą stronę. I gdy słyszymy ten właściwy głos, widzimy te właściwe oczy, wszystko gdzieś ulatuje w otchłań. Jest w nas ta jakaś dziwna pustka - pełnia, ten księżyc w nowiu, który przecież nadal jest wielki, a prawie go nie widać... Gdzie się chowamy? Czy ten głos, te oczy tak silnie nas oślepiają swoim blaskiem, że znikamy zupełnie, znikamy za samymi sobą?

I co? Co nam zostało? Co mamy dalej robić? Dokąd iść? Co myśleć?

Idź do końca, aaaa
prosto do słońca
a jutro coś dobrego zdarzy się
Idź do końca, aaa
prosto do słońca
a jutro będzie 
nowy dzień...



Saturday, January 18, 2014

Kawa na ławę i nowe znajomości

Więc gdy stajemy nagle przed jakąś decyzją, cokolwiek by to nie było: wyruszenie w śniegową pogodę czy napisanie głupiego maila do kogoś, kto nam nie chce wyjść z głowy, nawet jeśli wiemy, że ten email jest zupełnie bez sensu. Wybranie śniadania. Wina. Smaku herbaty. Są tylko dwa wyjścia: wybrać i zrozumieć, że to dobry wybór, lub męczyć się w jedną i w drugą stronę bez końca.

Najśmieszniejsze jest to, i o tym nikt nam nigdy nie mówi, że tak naprawdę jest tylko jeden wybór i to zupełnie nie istotne, który wybór wybierzemy! Tak, brzmi to może bez sensu, ale absolutnie tak właśnie jest. Nie ważne, czy wybierzemy okno, czy drzwi - wchodzimy do tego samego domu. Zawsze! To takie niesamowite. Muszę o tym pamiętać. Koniecznie. I przestać zamęczać się balansowaniem między wyborami. Bo każdy wybór jest jak wybieranie między jabłkami a jabłkami. Między truskawką a truskawką.

Gadam od rzeczy. Oczy mi się zamykają, a pranie wciąż się nie wysuszyło, nie wspominając o następnym czekającym. Nie wiem o co chodzi z I. Nagle chce mi tłumaczyć teorię latania. W sobotę wieczorem. Bez powodu. Chce mi pomóc. Dziwne to wszystko.

I tak cały wieczór spędziłam na telefonach. Do tego stopnia, że wciąż nie oddzwoniłam na jeden, a inne walczyły o siebie w tym samym czasie.

Mój niemiecki żołnierz uśmiecha się do mnie.

A na stole leży wiekie zdjęcia mojego nowego bejbika: pięknego aeroplana świeżo dostarczonego przez pocztę. Gdzie zawiśnie? W sypialni? W salonie?

Więc dziś poznałam V. Tak, natknęło mnie wczoraj, choć tak mi się nie chciało, ale dziś doszłam do wniosku, że trzeba jednak ruszyć tyłek i poznac nowych ludzi. Czułam się jak idiotka, bo przecież zupełnie nie mówię po rosyjsku, więc nasza wymiana językowa szła dość mocno w jedną stronę. Bo V. ćwiczy swój polski a ja że niby rosyjski. Zrozumiałam znów, jak fajnie by było pogadać tak po serbsku. Eh.

Lepiej już pójdę spać. Snów do naśnienia, trzeba zmienić te głupie, co śniły mi sie dziś. O czym to było? Ah, o inwazji jakiejś, o zamienianiu ludzi w coś. Jakiś facet, który mi wytłumaczył, że i tak wyszscy będą musieć przejść tę transformację. Więc lepiej, żebym przeszła z nim niż z kimś obcym. Tę transformację można było przejść tylko z otwartymi oczami. Moje oczy były zamknięte, ale wiedziałam, że jestem zmieniona, przetransferowana.
I wtedy zaczęłam żyć w tym nowym świecie. I co? I wcale nie było tak źle.

I co to znaczy? Może ktoś mnei sprowadzi na jakąś inną drogę, której się boję, która wydaje mi się jakimś końcem świata, a wcale nie jest i okaże się całkiem w porządku?

A może powinnam iść już spać i przyśnić coś sensowniejszego.


Thursday, January 16, 2014

Dzień z plasteliny

Zdawałoby się, że wstając rano w średnim nastroju i zbierając średnio-nastrojowe doświadczenia, trzeba już spisać dzień na straty. Zdawałoby się.

A wcale że nie!

Mój dzień zaczął się tak jakoś ble-jacko trochę. Ot chyba poprostu nie chciało mi się wstać tak wcześnie, choć to pierwsza noc w miarę przespana. Ciągnęłam się za sobą po łazienkach kuchniach szafach zanim udało mi się stowrzyć obraz siebie, z którego wcale jakoś nie byłam bardzo zadowolona. Ot, jeden z tych dni. Może przez to, że to już czwarty dzień sajgonu z koleji, może przez to, że zimniej na polu, może z tęsknoty.
Jak na złość nikt nie był dostępny na pogaduchy. Siedem niewysłanych maili i jeden wysłany w końcu (naturalnie wszystkie o tej samej idiotycznej treści) i żal na palcach.
Jeśli rezygnujemy z czegoś siedem razy, czy napewno powinniśmy jeszcze tego próbować? Chyba nie. I czy bardizej żałuje się rzeczy, które się zrobiło, czy rzeczy, których się nie zrobiło? Chyba to pierwsze. Przynajmneij wtedy, gdy coś się zamierzało zorbić siedem razy, zrezygnowało się siedem razy i zrobiło się w końcu za ósmym.
Ale jeśli po siedmiu razach nie potrafiło się zrezygnować, to czy napewno nie powinno się tego było robić?

A przede wszystkim: czy to ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie?

W końcu nie ważne, czy przez okno, czy przez drzwi, czy przez komin. Zawsze docieramy przecież do tego samego miejsca. Zawsze osiągamy przecież to, czego pragniemy, do czego dążymy. Zawsze.

It is always working out for me. It is always working out for me. [Zawsze wszystko mi się udaje.]

Śniegu dziś trochę posypało. Dobrzy ludzie uśmiechają się do mnie. W sercu taniec.
I moje klasy na Lewisie takie liczne. Jakże to inaczej usiąść z szóstką studentów przy stole. Jakże piękniej. Czuję się nagle jak na zajęciach z moimi ulubionymi lotnikami parę lat temu. Muszę się mocno postarać zrobić dobrą robotę.

Wszystko się układa. Może to chodziło o to, bym zrozumiała, że to kocham. Że to jednak moja droga. I że jest coś jeszcze do zrobienia.

Więc idąc na zajęcia pomyślałam sobie: może moje dzieciaki zamienią mi mój dzień w słońce jeszcze. Jeszcze nie wszystko stracone. Czuję, że jestem na krawędzi i wszystko przechylić się jeszcze może w drugą stronę. No i tak się też stało, nawet nie wiem kiedy. Ot, zatopiłam się zupełnie w uczeniu, w sensie mojego życia, w rozmowach z dzieciakami. A potem przyszedł J. z którym zawsze miło pogawędzić. I znalazłam asystenta, tego o którym myślałam od początku. I złapałam nowego studenta w mojej klasie. I M. miała chwilkę pogawędzić. I odrazu wszystko nabrało mocy.

Więc nie, nie należy przepisywać dnia na straty po wschodzie słońca. Gdy chodzimy po krawędzi, równie łatwo możemy przechylić się na stronę vortexowskiego piękna. Bo dni wcale nie są ze stali. Dni są z plasteliny.



Und dann in deinem Arm alles gut
alles Andere egal...

 

Sunday, January 12, 2014

Zamarznięty spacer

A dziś wybrałam się na spacer. Tak, wreszcie wyszłam z domu! Pogoda bardzo przyjemna i tylko czasem powiewał chicagowski wiatr, co oznacza, że chciało mi urwać głowę. Ale było niezwykle przyjemnie. W powrotnej dordze z banku poszłam nad jezioro. I co?

I to:



Displaying photo.jpg

Displaying photo.jpg

Displaying photo.jpg

Displaying photo.jpg


Tak, zima zmienia rzeczy.

Syllabus, z którym najbardziej się trudziłam, zakończony sukcesem! To niesamowite, jak czasem siedziemy nad czymś długie godziny, ba! nawet dni, aż pewnej chwili siadamy i... nagle robimy to coś w mgnieniu prawie oka. Z niebywałą łatwością. Alignment? Wyrównanie się z perfekcyjną energią? Nie ma na to innego wytłumaczenia.

A po drodze kupiłam jeszcze lody pinacoladowe. A co. Śmieszna sprawa. Wreszcie zjadłam coś słodkiego, które chodziło za mną od wielu dni i nagle cała ochota na słodkie ustąpiła. Teraz chce mi się tylko słonego. Bum.

No ale chrzanię przeokrutnie, ziewanie powoduję... Chciaąłm w zasadzie tylko powiedzieć, że jest tak ładnie. Że jutro pierwsze zajęcia, na które abrdzo się cieszę, choć trochę boję się eksperymentu, że zobaczę się ze starymi dzieciakami, których uwielbiam, że będę musiała wstać o jakiejś piątej rano...

A pojutrze, może już pojutrze... ah.

Bo chodzi o to, że życie musi nas zaskoczyć. A gdy zaskoczy... ah, gdy już zaskoczy...

to ziemia
na palcach staje.