Wednesday, May 21, 2014

Wybory

Kolejny dzień spędzony na mojej nowej uczelni. I znów ta fajaność, ta należność do miejsca, nie wiem skąd mi się to wzięło, że czuję się tam tak dobrze, tak na miejscu, tak u siebie. I przypominają mi się odrazu te spacery po korytarzu i schodach Paderevianum. I ta obcość, ta niepowtarzalna obcość. Jak można kochać coś tak bardzo i nie móc sie zupełnie odnaleźć w krainie tego czegoś.

Na moich pierwszych studiach nigdy nie odnalazłam uczucia pryznależności.
Nikt mnei nigdy tam nie chciał słuchać, a moją miłość uważano za fanaberie. W końcu nie o miłość tam chodziło tylko o trud studiów na królewskim uniwersytecie.

A tu - wybitni profesorowie mówią mi, że bardzo chcieli mnie poznać. Pełen zachwyt na każdym kroku, poznaję ludzi, do których jeszcze niedawno nie miałabym śmiałości się odezwać. Bo z czym do geniuszy.
Tymczasem czuć lekkość w powietrzu, jakąś łatwość. Może sobie jednak poradzę, może nie będę musiała oddawać życia.
It is always working out for me, alfter all.

Tymczasem, przy zmierzchu, wybory. Jedna myśl prowadzi mnie w otchłań rozpaczy. Nieporadność, bezsilność, ta okropna bezsilność. Już naprawdę nie wiem, co robić. Już na prawdę nie wiem, co robić.

I nagle druga myśl. Że może potraktować to jako nieistniejące. Może zupełnie zlekceważyć problem i poprostu żyć, jakby nigdy nic. Malowac obrazki na ścianach, wieszać głupie marzenia na klamkach. Może tak właśnie powinnam zrobić.

I wtedy przychodzi ta trecia myśl, wracająca w zasadzie do pierwszej.
Po co. Po co robić cokolwiek. Nic nie ma sensu. Step.


W każdej chwili mamy wybór. Mamy wybór jak chcemy się czuć. Czy chcemy tonąć w smutku, czy chcemy go zlekceważyć i zająć się czymś przyjemniejszym. Czy chcemy wibrować radością, czy bleblością.

Wybór, zdawałoby się, tak oczywisty.

A tak cholernie trudny.






No comments:

Post a Comment