Saturday, June 28, 2014

Rapunzel i ja

Kiedy to on pojawił się w moim życiu?
Jest mięciutki jak kaczuszka, milutki jak misiu, i tylko gryzie jak niedźwiedź i drapie jak wiewiórka...

Rapunzel. Mój towarzysz, mój współlokator, mój mały ktoś, o którego muszę dbać bardziej niż o siebie.

Tak, wiem, bardzo dawno nie pisałam. Trudno to określić, to jakiś stan zagubienia, zagmatwania, nie wiem sama czego. Czasem jest w nas tak olbrzymie milczenie, że nie możemy wykrztusić z siebie ani deka dźwięku. Czasem wydaje nam się, że milczenie to jedyna forma krzyku. A może właśnie ten najgłośniejszy krzyk.

Świat zbiera się do życia. Popadało, ale już trochę obeschło i miasto drży. A ja co? Po zrobieniu czegoś bardzo głupiego, siedzę w domu. Przy oknie, bliżej świata. Zadanie załatwione, ta część na dziś przynajmniej, jakaś mała cząstka pracy weekendowej wypełniona. Trzeba świętować zakończenie pmsa. Choć czy to było pms? Ostatnio moje pmsy zupełnie pojawiają się w nie tym czasie co trzeba.

Więc pora iść na przód. Przecież doskonale potrafię to robić. Na przód, nawet jeśli nie wierzę, że mam zostawić tył. Czy kiedyś uwierzę? Nie wiem, może. Może pryzjdzie jednego dnia, z nikąd, i będę znów wolna, będę czuła tę ulgę i jednocześnie ogromną pustkę utraty czegoś, co wypełniało mnie po przegi. Ale przecież nie można tak dłużej żyć.

Czy można komuś coś powiedzieć niewerbalnie? Rozmowa z D. dziś wywołała we mnie ciekawe zamyślenie. Właśnie nad niewerbalnymi rozmowami. Niektórzy bowiem nie umieją słów, zupełnie sobie z nimi nie radzą. I polegają wyłącznie na czynach, gestach.

Więc uczyniłam. Czyn. Gest. Czy będzie reakcja? Pewnie nie. Ale to właśnie będzie reakcja tym bardziej. I to reakcja, której choć nie chcę, bardzo potrzebuję.

Przeprowadzka wciąż w niemocy, kluby lotnicze odłożone na pułkę. Nic z nich i tak nie rozumiem. Trzeba mi znaleźć lataczy gdzie indziej. I może jednak Wisconsin to moje jedyne miejsce na ziemi. Staram się rozumieć znaki, czytać w nich więcej niż oczywistość. Czy mogłam tak się pomylić? Może mogłam. Nie wierzę, ale widocznie mogłam. Ale nie uwierzę, że to wszystko stało się bez powodu. Że nie ma w tym jakiejś tajemnej drogi dokądś inąd, dokądś lepiej. I że moje życzenie nie może zostać zignorowane. Wiem, nie wiedziałam, że chcę, bo nie wierzyłam, że mogę. Ale teraz już wierzę. Więc bardzo proszę o spełnienie.


A jutro znów pomarzę o lataniu. I zapiszę sobie w głowie raz jeszcze: nigdy więcej żadnych adwokatów. Moje życie, moje ręce, moje sprawy.

Ja.

I Rapunzel:)