Thursday, January 31, 2013

Nie chce mi się

nic. Zrobiło się zimno i straszy. Wiatrem i śniegiem. Najlepiej byłoby zaszyć się w kołderkę i przeczekać ten głupi czas. Tak, głupi.
Nie wiem, co się właściwie ze mną stało. Przecież jeszcze poprzedniej zimy skakałam jak wariatka dookoła samochodu, którego uwielbiałam odsnieżać. A teraz nie mogę się do tego zmusić. Jestem zła i nieszczęśliwa, że znowu posypało. Bo to też taka pierdoła a nie śnieg i ja chcę już lata. Chyba jednak odnowię marzenia o Kalifornii.

Może to wsyzstko przez ogólne poczucie psychoczno-fizyczne. Wariacje pogodowe nie wpływają pozytywnie na biometry i te inne, a co dopiero wariacje sercowe. Powtórzę się: pierdoła.

Nienawidzę tej chwili, gdy jest mi samej ze sobą tak dobrze, i przychodzi nagle ktoś kto mi burzy ten zamek równowagi, rujnuje mój spokój, i jedyne o czym jestem w stanie myśleć to o tym by nie być samej. Idiotyzm. I nuda, bo naprawdę nudzi mnie coś takiego.

No dobrze, koneic narzekań. Tak cyz siak, jest dobrze. Bo już czwartek, zostały tylko dwie lekcje i potem już tylko same przyjemności. I spotkania ze starymi duszkami.

Więc idę skupić się właśnie na tym.

Tuesday, January 29, 2013

Wiem słowa jak krem

Krem na zmarszczki w mojej głowie,
coś na trzepotanie powiek:
wiem, słodkie wiem... /Turnau/

Tak, więc właśnie: wiem. Wiem, że tak ma być, wiem że miało i mieć będzie tak być, jak jest. I nie wiem tylko, czy to dlatego jestem taka spokojna bo wiem, że przyjdzie to piękne, że czai się za rogiem, czy może nie przyjdzie, ale co tam, a spokojna jestem, bo wiem, że tak ma być, że tak wybrałam, że tak wybieram codziennie. A przecież tak naprawdę chodzi tylko o wybór. Bo jeśli ma się wybór - gdyby nawet niebo się waliło, góry przewracałyby się do góry nogami, wiatr wiałby w odwrotną stronę, ale to byłoby moim wyborem - to nic już nie jest ważne i wszystko jest dobrze.

A skąt ta myśl? Od przeczytałam dziś: "przecież moje życie miało wyglądać zupełnie inaczej!" i zastanowiłam się nad tym. Lubię pryzpisywać sobie myśli, brać do serca i żołądka fiuły bździuły i mówić sobie nimi zamiast własnymi myślami w te i wewte. Ale ta myśl nijak mi się nie chciała zgodzić z sercem ani żołądkiem. Nijak sie chciała się wtrawić i nagle stało się jasne - moje życie nie miało wyglądać inaczej. Zupełnie nie. Miało wyglądać dokładnie tak jak wygląda - ba! nie umiałabym nawet wymyśleć innego życia!

I zrozumiałam, że wszystko jest tak jak ma być. Jak wybrałam. Jak wymyśliłam sobie dawno temu. Z tęknotami, chmurami po kieszeniach, listami miłosnymi pod poduszką. Dokładnie tak.
I wiem, wiem napweno, że właśnie tak i że nie inaczej. Że nie ma innego inaczej.

I ten błogi spokój, że....

wiem.

Monday, January 28, 2013

Pierdoła

Jakże dobrze jest być sobie samemu i samotnemu. Kiedy nikt nam nie zawraca myśli. Gdy wiemy, że nie ma za kim tęsknić. I za kim gapić się w sufit. I dla kogo gotować, choć ich nie ma obok, i dla kogo czytać wiersze, choć nie słyszą, i dla kogo pisać tęskniące posty.

Jak dobrze jest nie czekać. Na telefon, smsa, myśl. Jak dobrze nie układać w głowie miliona rozmów z tym kimś, które się nigdy nie odbędą. I nie rysować planów na ścianach jak na piasku.
I nie słuchać nudnej serowej muzyki o miłości, i nie płakać na głupich kiczowatych komediach o owej, i nie zawracać sobie głowy głupimy pytaniami a co by było gdyby, a co on sobie teraz myśli, a czy w ogóle myśli o mnie...

Jak dobrze jest nie musieć myśleć co pięć minut: on mnie nie lubi, jak każdy inny, on też mnie nie lubi. I zastanawiać się godzinami dlaczego. Choć tak naprawdę wcale nie wiadomo czy nie lubi.

I nie wyobrażać sobie jakby to było zniknąć w tych ramionach. I usłyszeć to a tamto słowo, i spojrzeć w te oczy tak, jak robią to na filmach i nawet nie zdawać sobie sprawy, że to tak jak na filmach, bo przecieć takie rzeczy zdarzają się tylko na filmach.

I nie układać puzzli z słów usłyszanych wczoraj i przedwczoraj, aż stworzą cuda niewidy bo przecież wciąż za mało widzeń rozmów gestów by stworzyć zwyczajną rzeczywistość.


Tak, tak dobrze jest mieć to wszystko w nosie, pominąć ten cały cyrk, tańczące słonie w żołądku i na księżycu, zachwycanie się sarenkami i konikami i zająć się poprostu robotą. Pracować przyjemnie i wytrwale i nawet nie zastanawiać się, jak mogłoby życie wyglądać w dwójkę czy coś.

Tak dobrze jest być samemu i samotnemu.


Aż przyjdzie taka pierdoła i wszystko spieprzy.


Sunday, January 27, 2013

Teatr

Zawiesiłam się. Zamyśliłam się. Zamarzyłam. Zakręciłam we własne kręcidła i zapoezjowałam nieprzytomnie. Doprawdy jak tak w ciągu dnia można czytać poezję. I jeszcze postować na fejsbuka. Wstyd. Co sobie ludzie pomyślą, no.

Moje przerażające uczucie przeciążenia pracą zapodziało mi się gdzieś. Oh, jakże uwielbiam tę błogą nieświadomość, to lekceważnie wszystkiego. To uczucie, gdy obrażam się na całe pochrzanione przeciążenie i postanawiam mieć sobie je w nosie. To uczucie, gdy poprostu wolę oglądać mojego Nicka, albo czytać wiersze... Tak dawno w końcu nie czytałam wierszy...

I chyba właśnie odkryłam mój niepisany sposób (hm, niepisany dotąd bynajmniej) na przezwyciężenie przeciążenia.

A głowie pstro. A we włosach siano. A w oczach błękit.

... i kto w te czary nie uwierzy? 
To jest teatr, to jest teatr,
a teatr jest po to,
by wszystko było inne niż dotąd,
by iść do domu w zamyśleniu, w błękicie
i już zawsze księżyc w misce widzieć...


Sezon

Jest poręcz
ale nie ma schodów
Jest ja
ale mnie nie ma
Jest zimno
ale nie ma ciepłych skór zwierząt
niedźwiedzich futer lisich kit

Od czasu kiedy jest mokro
jest bardzo mokro
ja kocha mokro
na placu, bez parasola

Jest ciemno
jest ciemno jak najciemniej
mnie nie ma

Nie ma spać
Nie ma oddychać
Żyć nie ma

Tylko drzewa się ruszają
niepospolite ruszenie drzew

rodzą czarnego kota
który przebiega wszystkie drogi

/Wojaczek/

Wednesday, January 23, 2013

Jak niedźwiadek

Uff jak zimno. Dziś niby trochę zelżalo, nawet zaczęło pruszyć, tak w sam raz na małe zdenerwowanie, ale jakoś tak... zimowo. Chodzi o to, że gdy jest śnieg, to jakoś tak fajnie, tak wesoło przeżywa się zimę. A gdy śniegu ni huhu - ciężko. Święta powinny być w lutym, dużo łatwiej by się znosiło nawet bezsniegową zimę. A tak, jest tylko... zima. Mróz. Rozmowy o tym, jak jest zimno. Jak jest mróz. I jak niby sypie trochę, ale w zasadzie nie sypie. I te tęsknoty małe tęsknoty znaczące prawie tyle co nic. Tęsknoty za czym popadnie. A to za słońcem. A to za ludźmi. A to za czyimś uśmiechem za rogiem. A to za odpoczynkiem. A to za siłą. A to za energią. A to za latem. A to za latem.

I najbardziej mam ochotę, jak niedźwiadek, zakopać się pod kołderkę, i aż do lata

przespać.

Monday, January 21, 2013

W zasadzie nie wiem o czym pisać

Ale przecież najtrudniej jet zacząć, a jak już się zacznie, to leci. No więc zaczynam. Choć bez sensu jak blat od kredensu.

Słucham ulubionych i tak mi dziwnie. Za dużo pracy, za mało snu, za dużo marzeń, i właśnie dlatego powinnam być już w łóżku, ale... no właśnie ale jakoś mi się nie spieszy czy coś. Głupie rozmarzenie, chmury po kieszeniach, głowa w niebie. I nawet mięsa wciąż nie shcowałam do lodówki. No przecież się zepsuje, no. Problem polega jednak na tym, że nie mam w lodówce zupełnie miejsca...

Strasznie dziwny dzień. Minął tak szybko, że nie zdąrzyłam go w zasadzie zauważyć. I nie wiem, gdzie się podział. I nie zdążyłam zorbić czegoś, co tak bardzo chiałam zorbić choć mi się tak samo bardzo nie chciało...

Gadam od rzeczy.

Więc może jednak poskładam się do kupy i zatoczę pod prysznic, zachaczając o kuchnię i czarując miejsce w lodówce schowam mięso. Bo jednak nie po to je kupiłam, by się zepsuło. Szczególnie żeberka.

Uśmiecham się. Uśmiecham się, bo przypominam sobie te małe rzeczy. Te maleństwa, które są najfajniejsze. Próbowałam opowiedzieć dziś o kilku z nich O. Ale O. poganiała mnie, chciała konkretów, decyzji, deklaracji, nie chciała słuchać o tym, co... najpiękniejsze, najważniejsze. Dziwna O. Więc rozpamiętuję się w tych małych dorbiazgach, gestach, słowach, złapaniu za pierścionek, a to za palca, a to przeciągnięcie się, a to to, a to tamto...

Taaak, jak wpsomniałam, od rzeczy.
Więc idę, pora zająć się miesem, prysznicem i ....

marzeniami na jutro.

Sunday, January 13, 2013

Jazda na rowerze

Gdy podeszłam pod kolorowe drzwi, uśmiech nie chciał mi zejść z ust. Już Go widziałam przez szybę. Stał przy tym wielkim stole i cos tam kleił. Weszłam z wielkim uśmiechem i poczułam się tak, jak każdej niedzieli, gdy widywaliśmy się co tydzień. Bląd czupryna uśmiechnęła się i powitała mnie radośnie. Tradycyjnie po amerykańsku uściskaliśmy się - ale tylko słowami, no i tym uśmiechem, on znaczy, uściskał mnie tym swoim uśmiechem, który zawsze wypełniał słońcem całą pracownię.

Byliśmy sami. Zapytałam więc, jak duża jest nasza grupa, a on opowiedział mi, że ze mną piąteczka. I że nowa osoba jedna, Nicola jakaś. "Pewnie jakaś młoda dziewczyna" - pomyślałam.

"Wciąż masz jeden worek przerobionej gliny" - rzekł B. "Układałem niedawno w regałach i natknąłem się nań. I pomyślałem sobie 'a, zatrzymam, może jeszcze wrócisz' i oto wróciłaś." I znów ten uśmiech. Jakże go kocham.

Zawiązałam fartuszek, pokrzątałam się po pracowni, B. wręczył mi talerz, o którym kompletnie zapomniałam. Tak, ten element w moich lekcjach z gliny też uwielbiam - że robi się jakieś fajne rzeczy, a potem zupełnie o nich zapomina. Aż pewnego dnia - bum, masz jeszcze to. I radość zupełnie jak ta ze znalezionej kaski w kiszeniach spodni.

Poczułąm się jak u jakiejś siebie. Jakgdybym wróciła gdzieś, gdzie czułam się tak dobrze. Gdzie świeciło słońce, a czas nie istniał. Gdzie istniała tylko błogość, genialna równowaga, i ten cudowny spokój.

Bałam się, że nie pamiętam już niczego. I w istocie nazbierałam nie tych co trzeba przyrządów, nie nałożyłam plastikowej powierzchni na koło i takie tam. Ale napełniłam wiadereczko wodą i usiadłam z uśmiechem przy kole. Huknęłam gliną o koło i zanurzyłam dłonie i gąbeczkę w wiaderku. Objęłam glinę i zaczęłam ją rzeźbić. Tak pięknie układała się pod palcami. Tak pięknie śpiewała swoją pieśń głaskana opuszkami. I oddała średnio ładny, ale za to wypełniony radością po brzegi, kubek dla supermenki S.

Tymczasem Nicola okazała się... całkiem przystojnym gentelmanem koło czterdziestki. Nieśmiałym niezwykle, trochę nieposkładanym, ale jakimś takim miłym nawet. Na odmianę z okrągłymi starymi pannami:)

I od dziś w mojej głowie znów bedą się kręcić obrazy, malować kubki kolorowe, fruwać talerze...

Kto by pomyślał, że glina to jak jazda na rowerze.

Saturday, January 12, 2013

Blah

Doprawdy jak niektórzy ludzie potrafią doprowadzić do łez i olbrzymiej irytacji to aż nie mogę w to uwierzyć. I nie za bardzo rozumiem dlaczego. Nigdy w to nie wierzyłam za bardzo. Ale jeśli ktoś żyje wg zasad czy poprostu w jakiś sposób, na który reagujemy mdłościami, to czy powinniśmy uciekać? Czy to fair? Kiedyś nie mogłabym się przyjaźnić z kimś kto bierze prochy. Ktoś, kto prowadzi podwójne czy może nawet potrójne życie - nawet nie wiem, czy to nie gorsze od prochów.

Powinno się unikać ludzi, którzy nas przygnębiają i napełniają negatywną energią. I tego powinnam się trzymać. I teraz tylko naprawdę trzymać.

A na horyzoncie tak ładnie. I wszystko mi potrafi schrzanić jeden głupi negatywny człowiek. A ciasteczko tak fajnie napisało:)

No zmykam. Pora na starych dobrych fąfli i naprawianie zepsutego wieczoru.

Thursday, January 10, 2013

Starocie

Dochodzę do wniosku, że moje wyjazdy są jednak oczyszczające. Mimo, że męczące, czasem trochę nudzące, pokazujące jak jednak wolę się chować w mojej dziupli, choćby tej przybranej niż wyjść na świat, choćby wyciągał do mnie ręce. Coś jedank w tym jest, że gdy wracam z eskapad to po kilku dniach czuję się dobrze.
A może to wcale nie wyjazdy są powodem, ale jakieś rozmowy, decyzje, ludzie?

Trudno znaleźć mi teraz odpowiedź. Napewno jeden ludź, a w zasadzie dwa przywrócił mnie do życia wczoraj. Bo z płaczącej tragedii chodzącej zamieniłam się w spokojną poczwarkę, która osiągnęła choć kawalątek sukcesu. I nagle pomyślała, że może jednak da radę. Doprawdy niesamowite, jak czasem rozmowa z dwoma robakami potrafi pomóc. Dziękuję, Robalki:)

A tymczasem, aż się stęskniłam za starą dobrą M. I jakoś zrozumiałam, że mimo odległości i różnic, jest jednak coś co w niej ogromnie cenię: dobroć. Uczciwość. I olbrzymia niesamolubność. Co jak co, ale M. zupełnie nie wie, jak być samolubnym. I czasem, w porównaniu do innych zwłaszcza, robi to obrzymią różnicę.
I gawędziło nam się bardzo miło. Ot, jak za starych dobrych czasów.

I do tego dochodzą ludzie, którzy okazują się bardzo dziwni i bardzo zainteresowani wyłącznie sobą. Ale nie chce mi się o nich pisać. Powiem tylko tyle, że to dobrze, że dają czasem popalić, bo wtedy przynamniej przypominam sobie, że to nie to i że nie chcę tak naprawdę iść w tamtą stronę.

I tylko tęsknię za U. Eh, gdyby ona to czytała. Ale U. już dawno temu przestała mnie czytać, prawdopodobnie dlatego, iż moje myśli nudne i posty monotonne. I nie mogę jej winić. Ale i tak a może jeszcze bardziej za nią tęsknię.

Wszystko zaczęło się składać. Przyciskające napięcie opadło i nagle byłam w stanie logicznie pomyśleć i zacząć układać kalendarz. Ba! Nawet wykonać telefony i umówić się ze sporą ilością osób! Więc jutro: włosy (zmiana koloru!!), badania krwi i zakupy. W planach sałatka jarzynowa - wersja parowa. Do załatwienia finansista, asystent, kosmetyczka. Ale pierwsze koty za płoty.

Więc może jednak się pozbieram, poskładam do kupy, wezmę w garść. A może to też przez początek roku? Bo przecież, tak naprawdę, życie bez moich dziabągów to smutne trochę...




Tuesday, January 8, 2013

Pora trochę ponarzekać

bo dziwny czas. I nie wiadomo gdzie się podziać. Jakieś myśli o K., pewnie przez fakt znalezienia starego opowiadania z nim w roli głównej, choć już wczoraj przypałętał się do mnie. I ogólna rezygnacja, łzy nawet. Eh może wreszcie pełnowymiarowy pms, z dwutygodniowym opóźnieniem. Aż z jednej strony miło.

Z niczym nie mogę się poskładać. Może to przez bałagan ogólny, ale nie mam ani czasu ani siły sprzątać. I nic się w związku z tym nie da zrobić w tej sprawie.

Jako studentka przepadam zupełnie. Cios za ciosem. Z uwielbienia mojego nauczyciela przeszłam w stan nienawiści. Dosłownie. Wiem, gdzie popełniam błędy, ale w całokształcie to on jest niesprawiedliwy i niekonsekwentny. No chyba że to ja jestem aż TAK głupia. CO za idiotyzm. Wymyśliłam sobie jakieś prace na uczelni, jakieś studia doktoranckie, a przecież jestem tylko kaciałą, zwykłą bardzo kiepską studentką, dokładnie taką, za jaką brali mnie Kłańska i cała reszta, przepychając mnie przez kolejne sesje z litości. Bo jako jedyna nie protestowałam, gdy mówili mi, że jestem głupia i niedouczona. I w takiej sytuacji nie mogli mnei przecież oblać, no jak. I tak skończyłam studia niczego nie umiejąc. I tak pcham się w szeregi nie dla mnie. Jestem jeszcze gorsza niż Jim, który przebywał z głupimi ludźmi po to by czuć się mądry. Tak i ja szukam sobie szeregów, gdzie mogłabym czuć się mądrzejsza i strasznie się wymądrzam, będąc tylko głupią blondynką. Very clever nie ma co.

Więc tak płyną mi ostatnie dni. Plus stres ogromny bo tyle jeszcze na głowie. I tylko serbski przynosi jakąś satysfakcję na chwil parę, choć tak naprawdę nie mam na niego czasu i nie powinnam się nim zajmować.

I myśl o glinie. Chyba jedyna pozytywna myśl ostatnich dni. Myślę na serio by wrócić. Nie mam kasy, ale od czego są akrty kredytowe.

I nawet nie mam do kogo zadzwonić, tak sobie myślę. O. nie zrozumiałaby, ona ma dość szkoły i nigdy nie chciałaby wrócić. Dir gniewa się na mnie bo mi nie wierzy więc nawet by nie chciała ze mną gadać. M. nie zrozumie, bo sama nie podjęłaby się w życiu czegoś takiego. Jedyna osoba to moja sefica, której łamię ciągle serce moimi problemami, ale ona w Bośni i nie mogę jej przecież truć. Doprawdy nie mogę tego pojąć, jak na 10 prób nie udała mi się ani jedna jedyna?? Przecież się uczę, przecież czytam, przecież tak dobrze szło mi na kursie... nie pojmuję tego i nie wiem gdzie szukać pomocy zupełnie. Nienawidzę tego głupiego ss-mana.

Wszystko jest do dupy. Jest dopiero 9:30 ale chyba pieprznę tym wszystkim i pójdę spać w cholerę. Może przynajmniej przyśni mi się coś miłego a jak nie to może przynajmniej prześpię jakoś tę noc tak by nie myśleć o niczym przez te 8 czy 9 godzin i mieć wszystko gdzieś.