Friday, April 4, 2014

Rana

Wniosłam ostatenie papiery to nowego office'u. Spojrzałam na biurko, regał i stosy niepoukładanych książek i nagle zrobiło mi się przykro. Nie będę dziś spać w mojej sypialni. Już nie będę spać, pewnie nigdy, w mojej sypialni.

Dlaczego tak bardzo przywiązujemy się do rzeczy i ludzi? Czy to tylko ja? No właśnie, dlaczego tak bardzo przywiązuję się do rzeczy i ludzi. Zmiany, przeprowadzki, ba! przemeblowania niemal łamią mi serce. Czy ważne jest, że przeprowadzam się na lepsze miejsce? Czy ma jakieś znaczenie, że za oknem szumi jezioro, po obydwu stronach łóżka jest piękna przestrzeń, i że nikt już nie zrobi ze mną co mu się żywcem podoba?

Nie. Nie ma to zupełnie znaczenia. A jeśli ma znaczenie, to to znaczenie zupełnie zagłuszone jest przez ból odcinania kolejnej pępowiny. Coś straciłam. Coś sobie odcięłam. Zostaje rana, krew, ciągle ta krew. Wiem, że się zagoi i znacznie wygodniej fajniej będzie mi bez tego przyrostu jakiegoś zbędnego. Wiem. Ale boli. Boli. Bo-li.

Tymczasem M zaczyna nowe życie i jest przeszczęśliwa. Ja nie mogę sobie poukładać w głowie faktu, iż nigdy już nie odwiedzę jej w starym domu. Nie usiądziemy z kawą na werandzie. Nie wskoczymy do basenu. Nie usiądziemy na bujanej kanapie przed kominkiem na Thanksgiving. Nie zostanę na noc w mojej przybranej sypialni na dole z żabą.

Pytam M "nie żal ci?" a ona: "nie, bo moje nowe też fajne".

Zazdroszczę M tej lekkości. Ona tak łatwo pali za sobą mosty. Dwa razy pomyśli, zrobi jej się smutno i idzie dalej nigdy już się nad tym nie zastanawiając.

A ja?

A ja będę jeszcze tygodniami tęsknić za starą małą sypialnią.

A jednak, mimo tego bólu i niebywale wolnego przyzwyczajania się do nowego, nie umiem usiedzieć w miejscu. Nie umiem zostać w tej samej przestrzeni bo wydaje mi się, że się cofam. A nie umiem się cofać. Muszę iść na przód, zawsze na przód.
I co? I to może moja skłonność do masochizmu kryje się pod tym wszystkim.

A misio pysio zadzwonił. Na chwilek kilka ale zadzwonił. Nie zostawił, nie zlekceważył. Jest. Wciąż

i na zawsze.


No comments:

Post a Comment