Friday, September 12, 2014

Koń pod górę

Przyszła właśnie ta chwila, gdy mózg mi się zupełnie nie wyłącza. Oblicza, analizuje, kombinuje. Co by tu zrobić, jakby to podejść. Od jakichś 12 godzin. Może dłużej. I nagle wreszcie powoli dociera do mnie, że to nie tędy droga. Że z takiego kombinowania nic już jak i nigdy nie wychodzi. I jak uspokoić głupawkę? Jak wytłumaczyć durnemu umysłowi, że tylko jak się sprawę zostawi samej sobie, to może coś z niej wyjść?

Dziwnie z tą jesienią, depresyknie jakoś. Przypominają mi się chwile z podstawówki, gdy opowiadałam A. niestworzone historie, aż w którejś chwili zaczynałam w nie wierzyć. Wtedy też odkryłam, że mogę sobie wyobrazić absolutnie wszystko, czego chcę i całkiem inetensywnie tym żyć, jakgdyby było rzeczywistością.

Czy kiedykolwiek się zrzeczywiściło? Nie pamiętam, albo raczej nie przypominam sobie. Więc zatem nie brzmi to zbyt optymistycznie. Pewnie. A może coś pomijam, czegoś nie zauważam. I teraz jestem przecież zupełnie kimś innym.

Najważniejsze, że dopiero piątek, a ja już praktycznie wypoczęłam. Ta pogoda do bani i bez sensu, nagle zrobiła się jesień, a ja nie zdążyłam się nawet dobrze napić lata, nie mówiąc już zupełnie o jakimś nasyceniu. Czy w ogóle było lato? Bo zupełnie gdzieś je zgubiłam po drodze...

I jak mam publikowac artykuł, w którym nie napisałam ani jednego słowa?

I gdzie jest ten matoł jeden, i co robi i dlaczego nie da mi się poznać z jakimś fajnym niemcem pies ogrodnika jeden...


Acha. I dostałam dziś czeka na osiem tysiący dolarów.


No comments:

Post a Comment