Monday, December 30, 2013

Byle do łóżka

Aż niesamowite i żałosne, jak wiele dni i energii tracę na jet lag. Najpierw nie mogę się pozbierać wstając w środku nocy, a potem nei wiem co ze sobą zrobić, by domęczyć wieczora. I w rezultacie padam jak mucha o europejskiej północy i amerykańskim popołudniem. Tragedia w trzech aktach. I tylko nie wiem gdzie katharsis.

Milczenie owiec doprowadza mnie do smutku choć mam wrażenie, że coś mi umknęło, o czymś zapomniałam, czegoś nie dopracowałam. Że to moja wina. I im bardziej mam żal, tym bardziej czuję się winna. I czy ja jestem normalna. Nic to, trzeba mi zaczekać. Muszę się teraz na chwilę cofnąć dwa kroki w tył i spojrzeć na całokształt z góry.

Trzecia. Czyli dziesiąta. Oficjalnie zaczynam ziewać, przestaję mieć ochotę na jakiekolwiek jedzenie i marzę o kołderce. Może prześpię się chwilkę i obudzę na lekcję o 6? Z jednej strony szkoda mi tego czasu, dnia! Z drugiej zastanawiam się, czy to nie jedyne wyjście.

Skąd w tym wszystkim bierze mi sie jakieś poczucie pewności? Spokoju? Przecież jest zupełnie nieuzasadnione, kompletnie bez pokrycia, jedynie pstrym uczuciem, jakkolwiek niezywkle silnym, jakąś dziką wiarą w kosmos, tym nienamacalnym czymś, co wypełnia mi serce po brzegi. Albo brzuch. Nie ma we mnie strachu, lęku, który jeszcze wczoraj spowodowany głupimi słowami zazdrości czy sama nie wiem czego opętał mnie zupełnie.

Ciekawe czy zasnęłabym teraz. Zasnęłabym i przyśniłabym sobie, że K dzwoni do mnie, a ja mu mówię: oh ich bin in einem Tiefschlaf...

ja tak...

 

Sunday, December 29, 2013

Chłopaki, dziewczyny i białe buty

Zazdrość to najgłupszy w świecie grzech, jak mówi jedna bardzo mądra istota. Jak objawia się zazdrość?

Zawsze jakoś lepiej dogadywałam się z chłopakami, lepiej mi się z nimi przyjaźniło, bardziej im ufałam. Takie to było proste: ot, nie trzeba się było martwić o żadną zazdrość, nie walczyliśmy o względy tego samego chłopaka czy tej samej dziewczyny, ba! pomagaliśmy sobie nawzajem w ich zdobyciu. Nasze relacje były jasne i czyste.

Czy z wiekiem to się zmienia?

Czy zawsze miałam po prostu do czynienia tylko z chłopakami, którzy po prostu traktowali mnie zupełnie jako kumpla i nijak nie kojarzyłam im się z dziewczyną, a już na pewno nie taką, którą mogliby się kiedykolwiek zainteresować.

Dziś, sama nie wiem, może się mylę. Czy to troska, czy to zawiść, czy o co chodzi. Nagle wydaje mi się, że dziewczyny bardziej rozumieją wspierają, a chłopaki próbują wypersfadować, odepchnąć, naładować jakimś strachem czy nieufnością. Nie wszyscy, ale poniekądni.

I dziwi mnie to, i sama nie wiem, co o tym myśleć. Być może zależy to od konkretnej osoby, być może ma to związek z czymś bardzo indywidualnym i niesłusznie generalizuję nie znoszę przecież sama generalizacji.
A jednak spotykam się z tym co chwilę i rani mnie to.

Nie wiem, może to zbyt wiele, prosić o poprostu wsparcie. Rozumienie bez rozumienia. Bycie bez oceniania. Przecież nie pytam czy myślisz że to tak czy inaczej. Sama wiem. A jeśli się mylę to sama się mylę i sama chcę się mylić. A przyjaciela zadanie to poprostu bycie. Obok. I tyle.

Nie wiem, dlaczego dla niektórych to takie trudne.

Oczy mi się zamykają, ciało staje się ciężkie. Nie wiem jak dotrwam jutro do 7, ba! Jak będę w stanie uczyć tak późno! Chyba będę musiała skorzystać z systemu mojego ulubionego Niemca i przespać się w ciągu dnia.

I nawet już nie jestem głodna, choć pora dość jedzeniowa.

Walizki wciąż stoją przy drzwiach, jak gdyby się gdzieś wybierały. Muszę posprzątać szafy i zdecydować, co z mieszkaniem.


Czasem wydaje nam się, że gdy ktoś przyjdzie, przyjedzie, pojawi się, z kimś się spotkamy - wszystko on nam nagle poukłada, powie nam jak ułożyć meble, popowieszać obrazy, poukładać buty. I gdy ten ktoś się pojawia, dociera do nas nagle, że nie dosyć, że nie może nam pomóc to jeszcze nie chcemy! by nam pomagał. Chcemy, bardziej niż kiedykolwiek przedtem, zrobić to sami. I jak to wytłumaczyć?

Na każde pytanie, jest ta sama odpowiedź, ta sama teoria. I znają ją tylko wybrani:

To teoria

białych butów.

Zabawa w kotka i myszkę

Z decyzjami zawsze jest tak, że nie wiadomo co wybrać, choć dobrze wiemy czego chcemy. Tak. Złota myśl Iwony.

Domęczyłam dziś do czwartej rano. Nie było łatwo bo w zasadzie byłam zupełnie wyspana i wypoczęta już o północy czyli o siódmej rano mojego organizmu i duszy. Ale udało się dospać w REMie do powiedzmy że rana. I co? No i już tyle zrobiłam i jakoś tak wolno mija ten dzień, że już mi się nudzi. Oto jeszcze nie ma południa, nie jestem głodna, a mam ochotę zjeść kolację i pomyśleć o spaniu. Paranojen giganten. Tak wiem, powinnam się zabrać za pracę, ale przecież jest niedziela. Co to sie robiło w Stanach, gdy nie mozna było latać, z wolnym czasem? Ah, marzyło się o lataniu...

Na obiad zjadłabym najchętniej żeberka. Ale ktoś mi je już zjadł albo wyparowały z lodówki, wredne. Trzeba więc będzie wymyśleć coś innego równie wykwintnego. Ale czy to wypada tak już brać się za gotowanie? Z rozpaczy nawet wysprzątałam szuflady z listami, które błagały o porządek odkąd... się wprowadziłam.

Po głowie chodzi jeden dylemat. Zrobić to czy nie zrobić. Zazwyczaj żaluje się, że się czegoś nie zrobiło bardziej niż że się zrobiło. Ale z drugiej strony może powinnam się wstrzymać do jutra. I dobrze wiem, czego chcem, ale nie wiem, czy powinnam.

Taka piękna cisza dziś tu. A może to przez naprawione okno. Pomyśleć, że ludzie tu dopiero wstają, leniwe misie po wczorajszych imprezach.

Wszystko jest tak względne. Wszystko jest tak piękne. Wystarczy tylko usiąść na brzegu jeziora, na gałęzi, i zachłysnąć się Vortexem.

Ale bym zjadła mandarynkę.


Saturday, December 28, 2013

Wróciłam

Nic się niby nie zmieniło. Rzeczy zostały w tym samym miejscu, gdzie je położyłam. Mój niemiecki żołnierz wisi dalej na ścianie. Jajka tak samo smakują niczym i parkiet lśni pięknym drewnem. Słońce tańczy. Jezioro tańczy. Drzewa też, choć bardzo delikatnie, bo wiaterek jak na lekarstwo.

I tylko ja inna.

Nie, to nie chodzi o to miejsce, przecież je kocham. Może to jet lag. Może brak obiecanego smsa. Może coś innego.

Nie wygląda na zimę, tak jak mówiłam K. przywiozę wiosnę ze sobą tu. I przywiozłam.

Jak to się wszystko stało?


I co ja mam ze sobą teraz zrobić?





Wednesday, December 25, 2013

A doczekanie

jest niebieskie
i pachnące gumą do żucia.

/M.Rycek/

Dlaczego się mijamy

na tych samych drogach. Na tych samych liniach telefonicznych. Czy trzeba być upartym i dążyć do spełnienia, czy dać sobie spokój. I co to znaczy dać sobie spokój i kiedy to znaczy dać sobie spokój. Czasem, jesteśmy żywą definicją szaleństwa. Ale co jest szaleństwem, a co upartością w dążeniu do celu? Co jest szaleństwem, a co idiotyzmem. I czy ktokolwiek, oprócz nas samych, to w ogóle ocenia.

Jestem porozwalana, ale nie mam potrzeby posprzątania się. Moje serce wali jak młot choć nie ma do czego, co wynika zresztą właśnie z teorii szaleństwa. A jednak nie chce się uspokoić. Sowa na głowie, komsos w kieszeni, kiedy to wszystko się stało i jak to zatrzymać i czy ja chcę to zatrzymywać oczywiście nie chcę.


Czekanie jest białe, a pewność doczekania różowa.

Monday, December 23, 2013

Wiem słowo jak krem krem na zmarszczki w mojej głowie...

Lubię doświadczenia. Lubię kontrast. Wow, własnie zdałam sobie sprawę, jakie to niesamowite, chyba wreszcie to do mnie dotarło, że lubię i doceniam każdą sytuację, z której czegoś się uczę, czegoś doświadczam, albo zauważam kontrast. Bez kontrastu podobno nie wiedzielibyśmy, co jest dobre, czego chcemy. To kontrast, to drzewo wyboru, to jest najważniejsze.

Czuję odrobinę rozczarowania, ale jednocześnie spokój, zaufanie. Nie wiem, czy to nie to samo zaufanie, co zawsze zmienia mi się w końcu we frustrację i złość. Nie wiem. Ale czy to ważne? Ważne, że czuję spokój.

Oto usłyszałam głos najważniejszej osoby w życiu osoby, która... wiadomo co. I co? I dziwnie czuję się bliżej niż dalej, czuję się w jakiś sposób zaszczycona, szczęśliwa, ot wyjątkowo. Tak, to jedna z tych chwil. Tych z rzędu okularów, komórki, it's-not-you-owania. Czy ja sobie to wszystko zmyślam, czy po prostu tak bardzo wiem, że nie umiem udawać niepewności.

A zegarek? Wciąż stuka i wskazuje niezmiennie za piętnaście drugą. Jednak chyba nie wierzę, że umarł. Bo czy można umrzeć i stukać bezustannie przez tydzień? Nie wierzę. Więc o co chodzi? Ukrywa się? Jest w śpiączce? Chce mi coś powiedzieć? Wyskoczył z samolotu bez spadochronu i kopie się z powietrzem?

A może nie chodzi o to, by cały czas coś pokazywać, udowadniać. Ale o to, żeby

żyć.


Sunday, December 22, 2013

Zaczarowana dorożka, zaczarowany koń

Czy blogi można pisać tak ot sobie gdy najdzie nas chwila ochoty? Hm, chyba nie. Blog to powinien być taki żurnal, codzienny, gdzie zapisuje się wydarzenia codzienności, tej niezwykłej najlepiej. Że wstałam dziś o tej i o tej i zrobiłam śniadanie, a pan X zadzwonił i powiedział, że yyy i zzz. I dzień zakończył się tym i tym i zrobiło to na mnie takie a takie wrażenie. No nie?

A może nie.

Więc oficjalnie jestem matką chrzestną. Tak. Moje marzenie z dzieciństwa. Kolejny dowód na to, że marzenia się spełniają. Nie wiem, jaką pociechę będzie miał ze mnie mój biedny chrześniak, bo ze mnie dość koślawa chrzestna, no ale chce czy nie chce jest na mnie zdany.

Nie mogę uwierzyć, że został nie cały tydzień do powrotu. Jakoś tak zawsze szybko mija ten czas - na początku nie mogę się zaklimatyzować, a potem bum i nie ma. Trzeba się pakować, załatwiać odbiór, szykować się na porządkowanie zakurzonych czterech ścian. Smutno będzie ze świadomością, że skrzydlaty wraca dopiero siódmego. Dziwnie mi bez choćby smsowania. Tęskno. Za długo tego wszystkiego, poprostu za długo. No ale może też przeleci jak samolotem.

A jakaś wesoła myśl? Czasem czas stoi w miejscu. Nie wiem, czy to wesołe czy nie, ale tak na przykład mój stukający zegarek od tygodnia pokazuje za piętnaście drugą. I co jest w tym wyjątkowego? To, że cały czas uparcie stuka, zupełnie jakby chodził i nie było żadnego zakłucenia w jego rytmie.

Czasem słyszymy bicie serca i wydaje nam się, że coś jest pełne życia. Gdy tymczasem

już dawno umarło.

Wednesday, December 11, 2013

Czy można

Czy można tak żyć i żyć dużo lat i nagle zdać sobie sprawę, że przez cały ten czas żyło się bez czegoś co teraz jest nam konieczne do oddychania?
A może żyliśmy wtedy tylko czekaniem, nadzieją choć taką podświadomą, bo jeszcze nie wiedzieliśmy, na co czekamy. Wiedzieliśmy z zeszłego życia, że pewnego dnia zaczniemy żyć zupełnie inaczej, z czymś, czego już nigdy nie będziemy w stanie oddać. I tylko dlatego żyliśmy. A gdy spotkaliśmy to coś, to stąło się to dla nas częścią naszego życia tak silną, że nie możemy sobie wyobrazić, jak do tej pory dotrwaliśmy.

I świat już nie ten, i ja nie ta, i nic nie to. Dopiero teraz

zaczęłam żyć.




Tuesday, December 10, 2013

Autobusy i tramwaje

A dziś pojechałam do miasta autobusem. To zupełnie inne doświadczenie przerzucić się nagle na środek komunikacji miejskiej z ciepłego wygodnego samochodzika. I oprócz zimna to nawet nie takie nieprzyjemne doświadczenie. Pełne niespodzianek, bo ot zaczarowana blondynka wsiada do autobusu i nie jest świadoma, że trzeba mieć dokładnie odliczone pieniądze. po zapytaniu połowy autobusu czy ktoś ma rozmienić, zaczepia mnie pani, Murzynka, i proponuje mi kupić bilet. Nie wiem co się dzieję, w szoku idę za nią i zdaję sobię sprawę, że normalnie kupuje mi bilet.

"Wysyłam Ci tylko anioły"

Dlaczego anioły, które spotykam mają zawsze czarną skórę? To bardzo dziwne. Ale zawsze gdy je spotykam to wiem, że to one.

W powrotnej drodze znów wsiadłam sobie w nie tym kierunku co chciałam. A tu znowu pan kierowca, który wcześniej przy wsiadaniu rzucił mi bardzo pobłażliwe spojrzenie blondynkowzroczne, zlitował się i pozwolił jechać spowrotem. Okazał się bardzo miłym panem.

W tym samym autobusie też świat mi się odwrócił do góry nogami. Siedziałam sobie w mojej błogiej depresji i smuciłam się złymi myślami. Tłumaczyłam, że tak ma być, że trzeba iść dalej, że to poprostu jest moim wymyśleniem.
I wtedy stało się nagle i niespodziewanie: te kilka słów, które poruszyły ziemię. Które wzięły mnie prosto do nieba. Znów ten anioł? Czy ta kobieta kupiła mi na pewno tylko bilet?

I wciąż się trzęsę z niedowierzania, wciąż nie wiem, jak to pojąć. Co zrobić, gdzie usiąść, jak oddychać.

No jak


Monday, December 9, 2013

Mięsień skrzydłowy

mi się zepsuł. Od nielatania? Aż dziwne, że rozchorował się właśnie w chwili, gdy serce usycha mi z tęsknoty za lataniem, gdzie skrzydło moje potargane i wciśnięte do szafy na samo dno. Gdzie dusza umarła kolejny raz i pewnie kolejny raz zmartwychwstanie, jeszcze słabsza. Tak, słabsza. Może co nas nie zabija to wzmacnia, ale co zabija, osłabia bezpowrotnie.

Świat zasypany.

Nie mogę usiedzieć już na fotelu z tego bólu mięśnia skrzydłowego. Co ze mną będzie. Co ze mną będzie.

Dobrze, że uciekam znów. Będę się może trochę męczyć, bo trzeba być socjalną muchą mimo, że chce się zaszyć w dziuplę i przestać istnieć, ale może i dobrze mi to zrobi. Muszę się wziąć za naukę, nie tylko niemieckiego. Tak wiele projektów do podjęcia, tak wiele do kontynuowania.

I tylko ten mięsień głupi

tak boli.

Sunday, December 8, 2013

Już za parę dni za dni parę...

Pochmurno jakoś w mieście Chicago. Zimno. Sennie. Zastanawiam się, ile można wytrzymać, gdy ktoś daje nam ciągle po nosie. Z jednej strony, z drugiej strony, z trzeciej. A zdawałoby się, że nos ma tylko dwie strony. Z czwartej.
Jestem taka zaspana. Nie, nie wydaje mi się, że przez noc nasza łódź obraca się o 180 stopni. Że przez noc jesteśmy w stanie zmienić wszystko. Noc jest tylko pauzą. Budzimy się dokładnie w tym samym miejscu, z dokładnie tymi samymi emocjami. I jeśli poszliśmy spać wypadłwszy z samolotu bez spadochronu, to budzimy się dokładnie w tym samym miejscu w powietrzu i lecimy dalej w dół. Aż do momentu rozwalenia się o ziemię.

Ale nie ma sensu o tym mówić. To, co jesteśmy w stanie zrobić, to rozpocząć nową historię rano. To zjeść dobre śniadanie (przegapiłam), obejrzeć ulubiony program (check!), napić się pysznej kawy (check!), zrobić coś pożytecznego (hm...).

Tak tak, najchętniej poszłabym spowrotem spać, ale zbyt wiele spraw na głowie.

Więc pora popracować nad nową historią. Pora zacząć się pakować, planować ostatnie zakupy, głowić się jak zabrać słonia do samolotu. Pouczyć się na nowo odkrytego kochanego niemieckiego. Poczytać o lotnictwie, przygotować może jakiś program nauki strategiczny. Poszukać nowej pracy. Wymyśleć sposób na realizację mojego najnowszego pomysłu. Zacząć pisać książkę. Popracować nad komputerem. Uśmiechnąć się. Uśmiechnąć się. Uśmiechnąć się.

Wiatr też tylko jest emocją. Też tęskni za słońcem. Rysuje smugi kondensacyjne na niebie. Obejmuje samoloty. Gra na wyimaginowanych skrzypcach.

A ja?

A ja leżę i leżę i leżę, i nikomu nie ufam i nikomu nie wierzę. A ja czekam i czekam i czekam, myśli wplatam we włosy i na palce nawlekam, na palce nawlekam...



Thursday, December 5, 2013

In The Vortex

Vortex widzę jako kółko, w którym się tańczy i śpiewa, a z którego łatwo wyjść, wypaść, wyskoczyć. I lecieć bez spadochronu w dół. Vortext to pewnego rodzaju karuzela. Taka karuzela, która jak się rozpędzi to nie chce się zatrzymać. Jak ja uwielbiam karuzele! Vortex wreszcie, to stan ducha, który może czasem, może na początku nie tak łatwo osiągnąć, ale jednak da się. Czy to miłością, czy milionem pomysłów, czy fajnym niemieckim showem. Da się. I niesamowite jest, jak można w nim trwać i trwać!

Vortex to ta chwila, kiedy wszystko jest dobrze. Kiedy z ust po prostu za cholerę nie chce zejść uśmiech, kiedy fruwamy na wysoko fruwających dyskach, choćby bez skrzydeł i bez samolotów namacalnych przynajmniej, kiedy czujemy się po prostu tak cudownie niewyobrażalnie

wspaniale.

Pierwszy raz pokonałam rakord. Oficjalnie alarmuję, że jestem w Vorteksie od soboty. Jestem w Vorteksie i nic nie jest w stanie mnie z niego wygonić. Zdarzyło się chwil parę małych, gdy chodziłam po krawędzi, ba! nawet takie chwile, kiedy wypadłam z Vortexu na chwil kilka, ale zaraz szybciutko wróciłam spowrotem zadziwiona wręcz moją zdolnością powracania.

Dziś nawet wyszłam z Vortexu na najdłużej. Ale nie będę o tym mówić, nawet myśleć. Uznam to za niebyłe. Bo czy to ważne?

Nie.

Więc siedząc w Vorteksie ukłądam świat w marzenia, albo marzenia w świat, kto to odgadnie od której strony się zaczyna. Skończyłam moje szkoły, az nie wierzę, znów, że w przyszłym tygodniu nie pojadę na zajęcia. Zostało tylko wystawienie ocen. No i pora się pakować. Misie frysie, bajki srajki i radość na święta z Robalami i Tygrysami. Ależ mam zwierzęcą rodzinę:)

A tymczasem, pouczę się niemieckiego, narysuję kota na sznurku, poczytam o lotnictwie.

Jest dobrze. Słońce jest, i mróz fajny, i wiatr zaskakujący. I piękne Chicago uśmiecha się downtownem. I słonie w oknach, i listy na stole. Nie ważne, że to tylko rachunki. I w przyszłym tygodniu o tej porze będę już nad Atlantykiem myśląc o tym, jak bardzo


kocham

 

Sunday, November 24, 2013

Zu Hause

Oh, jak dobrze wrócić w znajome progi. Mój pierwszy powrót do nowego domu - zastanawiałam się jak to będzie. Ale już w samolocie tęskniłam. Dobrze usiąść w fotelu, napić się herbaty, nawet wpadł mi do głowy twórczy pomysł na szybką kolację. Kreatywizm rozbudzony konferencją.

I tylko tak jakoś samotnie. I w sumie jedyna bliska osoba tu  mnie olała. Ale ona ma swoje życie i dla mnie jest tam miejsce tylko gdy coś się nie układa, albo gdzieś tam w przelocie, przy okazji. Może tak właśnie powinnam żyć, może to mój problem? To moje pochrzanione uwielbienie samotności. Tych chwil ze mną samą, tych twóryczych niesamowitych chwil. Tych, kiedy czytam wiersze i zasłuchuję się w rytmie zmywarki. To bowiem, czym każdy jest sam dla siebie, co towarzyszy mu w chwilach samotności i czego nikt nie może mu dać albo zabrać, jest oczywiście dla niego ważniejsze niż wszystko. Człowiekowi z polotem własne myśli i własna fantazja dostarczają w warunkach zupełnej samotności dosnonałej rozrywki, gdy tymczasem człowieka tępego nie broni przed dręczącą go nudą stara zmiana towarzystwa, widowisk, podróży i przyjemności.  - Aż nie wierzę, że wciąż to pamiętam!
Jest coś w tym, i może to najzwyczajniejsze w świecie prawo przyciągania, że ci co koncentrują się tylko na związkach, ciągle w te związki wchodzą.
A ja?

Cóż ja! Ja za bardzo kocham moją niezależność. Za bardzo chcę kochać na zabój i inne relacje zupełnie mnie nie interesują. A kochanie na zabój jakże łatwe jest bez wzajemności.

Wolfgang umarł. Nawet nie wiem kiedy, ale podejrzewam, że najpóźniej wczoraj, pewnie wcześniej. Nie zostawiłam mu jedzenia, ale i tak nie jadł od ponad tygodnia, więc to była kwestia czasu.
A jednak smutno mi. Jedyna żywa istota którą miałam na własność i mogłam kochać bezinteresownie.

A teraz co? Trzeba rozpakować walizkę. Nie znoszę rozpakowywać walizki. Poskładać myśli do kupy, zastanowić się co z jutrem i czy to ostatnie zajęcia czy jeszcze coś będzie. Koniec semestru znów zupełnie mnie zaskoczył. Aż nie mogę uwierzyć, że ten porypany semestr właśnie się kończy.

I nawet nie mam energii poskładać inspirujących myśli i pomysłów. Ale jest ich całe morze. I wypełnia mi całą duszę. I jest pięknie.

Thursday, November 21, 2013

Nieobecności

Can miles truly separate you from friends... If you want to be with someone you love, aren't you already there? /Bach/
Czy mile są nas w stanie oddzielić od przyjaciół? Jeśli chcemy być z kimś, kogo kochamy, czyż nie jesteśmy tam już?

Czasem mamy marzenia ściętych głów, czasem mrzonki pisane na śniegu, czasem dobrze wiemy, że nic z tego nie będzie, ale nie podarowalibyśmy sobie próby. A potem, gdy spełniają się nasze oczekiwania - bo tak naprawdę oczekujemy porażki - nie możemy sobie z tym poradzić. Aż dziwne, że tak ciężko przyjmujemy spełnienie oczekiwań. 

W tych oczekiwaniach spełnionych idziemy na drugą stronę rzeki. Źli, smutni, pogmatwani. Bo nie ma z nami tego, kogo chcieliśmy, bo zamiast słońca jest deszcz, choć też piękny, bo nie jest tak jak chcieliśmy mimo że jest jak oczekiwaliśmy. 

I co? I nagle zdajemy sobie sprawę, że ten ktoś kogo nie ma, jest bardziej, niż kiedykolwiek byśmy sie tego spodziewali. 

Nie wiem jak oczekiwać tego czego się chce. Nie wiem jak to się robi, ale będę się uczyć. Założę zeszyt, będę rysować wykresy, a życie już mnie przetestuje na milion sposobów, aż stanę się prawdziwą profesjonalistką.

Tuesday, November 19, 2013

Wiatr

Czy to moje wrażenie, czy ludzie dookoła nas są do siebie niewiarygodnie podobni? Ich słowa, zdarzenia, czyny, jakby się umówili. Nieodpisane maile, nieodpowiedziane telefony, nie lubienie dziewczyn.
I chce się tylko wykrzyczeć dwa prastare polskie słowa, kojarzące się z jakimś matczynym zakrętem.

Zastanawiam się, ile mogę wchłonąć, jak długo może to trwać. Czasem wydaje mi się, że z tym wszystkim na karku jestem najsilniejszym czołgiem na świecie.

Czy ludzie naprawdę kochają się  n a w z a j e m ?? Czy coś takiego, jak miłość wzajemna naprawdę istnieje? Bo słyszałam dużo o tym zjawisku, czytałam, oglądałam, ale na morze doświadczeń - nie doświadczyłam. Ale kto powiedział, że rzeczy, których nie można zobaczyć nie istnieją.

Zjadłam wszystkie lody, którymi żywię się ostatnio notorycznie. Obiad lodowy jest znacznie smaczniejszy niż jakieś zupy mięsa czy sałatki. Kto powiedział, że lody nie mogą być posiłkiem. Deser nigdy się nie może zmieścić i pełen jest wyrzutów sumienia, a tkaie lody na obiad - no przecież obiad trzeba zjeść.

Pojutrze wylot. Nie wiem, co ze sobą zrobię, gdzie się wsadzę. Nawet nie wiem, jak tu się zamawia taksówkę. Czy powinnam wyjść na ulicę i złapać? I co ja ze sobą wezmę. Oprócz pasty do zębów.

Wiatr jest taki piękny. I zabiera złe rzeczy i odwiewa i przynosi dobre. Albo odwrotnie.

I tylko czemu nie chce

zabrać mnie.



Sunday, November 17, 2013

Tylne siedzenie i śnieg na łyżwach

Najważniejsze to dać spokój, odpuścić, let it go. Każdy to powatrza. Wypowiedzieć życzenie i o nim zapomnieć. Gdy nie możemy czegoś wybrać, zdecydować się, poprostu to zostawić w kącie. Usiąść na chwilę na tylnym siedzeniu i zostawić kierowanie komuś innemu. Nawet gdy wydaje nam się, że nie ma kogoś innego i że to od nas wszystko zależy. Może właśnie wcale nie od nas.

Ale jak to zrobić?

Cały dzień zastanawiam się dziś, jak zastosować tę metodę, jak zostawić coś, co nie daje nam spokoju, nie pozwala nam spać, sprawia że chodzimy jak w zegarku, że trzęsą nam się ręce, wariuje głowa. Gdy dzwonimy do wszystkich znajomych i opowiadamy i pytamy, co robić, co robić, co to znaczy, a co znaczy to, i dlaczego tak się dzieje, i jak, jak to odpuścić.

I im więcej o tym mówimy, tym bardziej próbujemy kierować. Tym dalej jesteśmy od tylnego siedzenia.

Aż nagle, przychodzi taka chwila, pod koniec dnia, kiedy rzeczywiście odpuszczamy. Nie wiem, skąd to się bierze. Czy znajdujemy nagle inne zainteresowanie, czy to skutek obejrzenia ciekawego filmu który ocala naszą wiarę w uczucia czy pokazuje nam, że nie jesteśmy aż tak nienormalni, czy to poprostu wyczerpanie organizmu, zmęczenie materiału.
Ale przychodzi taki moment, że odpuszczamy. Siadamy na tylne siedzenie, dajemy sobie spokój, rozluźniamy się. I przychodzi ta cudowna lekkość. Ten błogi spokój. Ta łatwość. Ease. Ease. 

I to tak wspaniałe uczucie, że aż myślimy o glinie i jeździe na łyżwach.

A za niedługo spadnie znów, bo już nie pierwszy tego roku w Chicago, śnieg. I choć to nie pierwszy śnieg, to znów, jak tego pierwszego śniegu przed tygodniem, pomyślę o C. Just like that day, when he said he was so happy seeing the first snow in the morning.

I to nieważne, co będzie jutro. Nieważne, czy będzie padać czy nie. Nawet już nieważne, że nie będę latać przez dłuższą znów chwilę. Nieważne, a może nawet tak lepiej. Naładuję baterie, odnajdę starą pozytywną energię, wypiorę uśmiech. I gdy następnym razem zobaczę Princessę lub Babcię, będę najszczęśliwszą osobą na świecie. I może nawet już soluję.
I znów będę tak blisko, tak bardzo blisko

nieba.


Saturday, November 16, 2013

Bezludna wyspa

W świecie, gdzie życie tak naturalnie łączy się z życiem, gdzie kwiaty nawet w powiewie wiatru łączą się z innymi kwiatami, gdzie łabędź zna wszystkie łabędzie - tylko ludzie budują sobie samotność. /Exupery/

Chwilę już buduję sobie moją samotność. Wiem. I normalnie bardzo lubię moją samotność. Ale czasem przychodzą chwile, gdy nie mogę jej znieść.
Zastanawiam się, jak to się dzieje, jak to funkcjonuje. Gdy mam mnóstwo zajęć na głowie, wszyscy się do mnie pchają, dzwonią, nie wiem gdzie włożyć ręce, jak rozłożyć czas, by by ze wszystkim zdąrzyć. A gdy nagle nie mam nic do zrobienia, też nie mam nikogo do pogadania. Nikt nie odpisuje na smsy, nikt nie odbiera telefonów. Nikt nie ma czasu się spotkać. Nie mogę nawet znaleźć starej piłki, którą mogłabym przerobić na głowę człowieka, do którego możnaby się było odezwać.

Co to znaczy? O co chodzi? Dlaczego w chwilach, gdy powtrzebujemy ludzi najbardziej, ludzi nie mamy? Co znaczy ta lekcja?

Wiem, powinnam się zabrać za jakąś pracę. Nawet mam odrobinę ochoty na jeden projekt, może dwa. Ale chodzi o to, że dziś jest jeden z tych dni, kiedy potrzebuję uciec. Oderwać się od rzeczywistości, zapomnieć o wszystkim. I nie mam jak nie mam gdzie nie mam z kim, normalnie jakaś paranoja.

Ale przecież, zawsze po tkaim czasie przychodzi ten inny czas, gdy znów jestem super zajęta i zagoniona... Jutro?

Więc byle do jutra.


Friday, November 15, 2013

Powtarzalność zjawisk w przyrodzie

Wszystko wydaje nam się Takie podobne.

W pewnej chwili, każde zdarzenie, spotkany człowiek, relacja, wydaje nam się jakąś zabawną nawet trochę powtórką. Powtórką z czegoś, co już przeżyliśmy. Tak, jakby wszystko było powtarzalne. Przeżywając kolejne doświadczenia, szukamy rozwiązań w starych zjawiskach. Czy kiedyś też tak czuliśmy? Czy kiedyś też tak wątpiliśmy? Czy tak się zachowywaliśmy?

Czytam stary pamiętnik, jeden, drugi. Szukam wyjaśnienia. Odpowiedzi na zabijające pytania. Nadzieji. Że jeśli kiedyś tak było trudno i się w końcu udało, to teraz też musi się udać. Że jeśli kiedyś wątpiłam tak samo, a się odwątpiło, to i teraz musi się ziścić, odwątpić.

I może się ziści. Uda, odwątpi. Może ułoży, tak jak chcę, jak wierzę, że musi. Ale czy to podobne?

I nagle, jak w złotej odpowiedzi, Twardowski:


Tylko nie kocha się nigdy jak przedtem.

 

Ssanie

Tylko ci, którzy znają amerykańską gwarę, zrozumieją, co znaczy ssanie. Bo dziś czuję tylko ssanie. Ssie big time.

Czuję, że ktoś podjął za mnie niezwykle ważne decyzje. Ale czy aż tak mi źle z tym?

Wino mi się skończyło. Szkoda. Nie mam nawet czegoś słodkiego, chlebek z patelni był całkiem niezły. Poddaję się, nie mam siły dłużej walczyć. J powiedział mi, że nie myśli, bym się miała kiedykolwiek poddać. Ale czy nie poddaję się kolejny raz? Nie wiem.

Czuję, tak, czuję to bardzo wyraźnie, tę jedną rzecz czuję bardzo silnie, silniej niż kiedykolwiek, że jeśli nie wyjaśnię mojej sytuacji życiowej, to niczego nie będę w stanie poukładać.

Wszystko to twoja tylko twoja wina,
i chwała Bogu, świetnie, tylko tyle. 

 

Thursday, November 14, 2013

Chicagowskie poranki

Poranki w Chicago mają niezwykły urok. Moje wielkie południowe okno szaleje w słońcu, kawa pachnie słonecznikami, które prawie już umarły, a jednak żyją we mnie swoją słonecznikowością. Uwielbiam te chwile, kiedy jest po prostu pięknie. Kiedy nie trzeba słów, zdarzeń, nawet melodii, nawet uśmiechu. Bo melodia sama się nuci, uśmiech sam się uśmiecha i wszystko jest po prostu

idealne.

Wolfgang szósty lub siódmy dzień bez jedzenia. Pełen energii, tłucze się po akwarium. Może chce mi coś powiedzieć? Zaraz wsiądę w moją maszynę i pofrunę do szkoły, z której tak bardzo chciałam dziś uciec, ale nie ma do czego. Ale nic to. Pofrunę przez downtown, zachłysnę się widokiem jeziora po lewej i miasta po prawej. Czy ja zawsze tak bardzo lubiłam miasta?

Moje pragnienie ucieczki jest przerastające. Kipi ze mnie, pachnie ze mnie, myślę, że ktokolwiek mnie mija, wie od razu: ona tak bardzo chce uciec! I tylko jedno miejsce na ziemi, gdzie mam ucieczkę całkowitą i doskonałą. Ale na tę muszę jeszcze trochę poczekać. Albo?

No dobrze, pora wsiadać w maszynę i poudawać trochę,

że latam.

Wednesday, November 13, 2013

A jeżeli nic? A jeżeli nie?

Trułem ja sie myślą złudną,
Tobą jasną, Tobą cudną
i zatruty śnię. 
Bo jeżli nie, 
no to... trudno.     /Tuwim/

Przecież wiem, że nie,
przecież wiem, że nic.
I dlatego chyc
w maliny i w mak
pójdę sobie wspak
myślom złym i pstrym,
pójde niczym w rym.
No bo wiem, że nie.
Że zatruta śnię.
Że dokoła kurz,
smuteczek tuż tuż,
tak to bywa już.

Bo jeżeli kurz,

no to coż.

Tuesday, November 12, 2013

Zaczarowana dorożka, zaczarowany koń

Nie wiem, może to moja dieta. Może zbliżająca się zima. A może zbyt wiele od siebie wymagam? Czy to jest normalne przychodzić z pracy o siódmej wieczorem i mieć ochotę tylko rozłożyć się na fotelu, wypić gorącą herbatę albo nawet zanużyć się odrazu w kołderkę? Czy to normalne, że nie ma się już ani siły ani ochoty na pracę? Załatwianie spraw, pisanie emaili, wypełnianie aplikacji? Słyszałam, że ludzie po pracy jedza coś dobrego, oglądają telewizje i się relaksują. Ala ja mam zawsze jakieś wyrzuty sumienia. Hm.

Niedoczekanie pałęta mi się po kieszeniach, głupie niedoczekanie. Ale trzeba mi doczekać jeszcze chwilę, do jutra. Byle do jutra. To jutro miało być przedwczoraj i wczoraj no i dziś robi się jutrem nagle i ... ach, w zasadzie oczekiwanie, i tak to już jest. A tu przydałoby się wyplenić z głowy niedoczekanie, wybić sobie z myśli, uspokoić się i żyć swoim życiem. Uspokoić się.

Więc wczoraj pierwszy śnieg. Mokry i dziwny trochę, ale śnieg. A dziś rano pierwszy mróz. Wielkie szczęście jakieś, że mój samochód zupełnie nie nabrał lodu. First winter in Chicago...

Wciąż nie mogę się nadziwić i nazachwycać downtown. Wciąż jazda do pracy zupełnie mnie powala pięknem Chicago. Niech mówią wszyscy, co chcą. Ja wiem jedno: kocham to miasto.

Gadam od rzeczy, bo gadać muszę, a nie mogę o tym, o czym chcę.


Tak naprawdę,
wszystko jest zaczarowane. Głowa w chmury, serce w skrzydło, myśli w niebo. Dorożka w samolot, koń w lot...


Zaczarowany samolot, zaczarowany lot.


Sunday, November 10, 2013

Być tam

Tom już stoi w hangarze i opowiada historie o swoich szalonych lotach. Uśmiecha się zawadiacko pilocko, właśnie dokładnie tak jak robią to piloci, którzy wiedzą, że zrobili coś niesamowitego, coś, co inni nazywają cudami. Milczący niesmiały pan z najbardziej niebieskimi oczami, jakie kiedykolwiek widziałam, pan, który przypomina mi, że tak, że nawet piloci, jak trudno w to uwierzyć, moga być nieśmiali. A może poprostu jak Bach nie lubią tłumów, nie wiedzą jak się zachować, co powiedzieć, zwłaszcza w obecności jakiejś nawiedzonej dziewczyny, który wymyśliła sobie, że będzie latać i nikt tak na prawdę w nią nie wierzy do końca, i wszystkim tak naprawdę zdaje się wciąż fatamorganą. Więc pan z niebieskimi oczami, którego imienia nigdy chyba nie usłyszałam i być może nigdy nie usłyszę, stoi obok Toma i słucha uśmiechając się pilocko. On też wie.
K przyjeżdża swoim czerwonym żuczkiem garbiastym i dołącza się do dyskusji, nawet się nie witając, po prostu staje obok i zachowuje się, jak gdyby stał tam od kilku godzin. Dla pilotów i ich historii tak już to działa - nie ma początku, nie ma końca, ich przestrzeń jest zawsze w chmurach i na ziemi też latają. Dlatego piloci nie znają zbyt dobrze ziemskich obyczajów i zawsze wydają się być gdzie indziej niż są.
Wiatr nie jest dziś silny, słońce nakręca z całych sił i Huntley tak pięknie pachnie samolotami i świeżo ściętą trawą. Brian ma przylecieć niedługo, mówi Tom, K odpowiada, o tak, wiem wiem, o, chyba leci! Głowy wszystkich unoszą się w powietrze na nieśmiały dźwięk silnika. Brian w swoim biało-niebieskim Piperze pojawia się na horyzoncie i przymierza do lądowania. To zawsze pewne wyzwanie lądować na Huntley, choć wcale nie jest to skomplikowane lotnisko.
Brian wysiada z samolotu i włącza się w rozmowę, jakby był jej częścią conajmniej od godziny. Najnowsze wiadomości, ostatnie wypadki, historie z dawnych lat.
K spogląda na Babcię i przypomina sobie, że tak ją właśnie nazwałam. Zamyśla się na chwilę, po czym opowiada o swojej szalonej fatamorganie-uczennicy, która kompletnie nie bała się latać akrobatycznie i przez cały czas się śmiała. Nowy temat wskakuje na plan główny i historie znów wymieniają się jedna za drugą. K wpada do głowy krótka myśl, która znika szybciej niż się pojawia: szkoda, że jej tu nie ma, podobałoby się jej.

Tak, tak na pewno wygląda to dziś na Huntley. Tak toczą się niedzielne biesiady pilotów fascynatów. Tak biją im serca, w rytm wiatru, dzwięku śmigła, spojrzeniu w niebo. Stoją na ziemi, ale żaden z nich na ziemi nie jest. Uśmiechają się po pilocku i

wiedzą. Po prostu wiedzą.

Ja też wiem. Też się uśmiecham. Patrzę przez okno na niebo i słyszę w myślach szum wiatru i dźwięk śmigła. Nucę w głowie rozmowy i historie, czuję zapach trawy.

Niby mnie tam z nimi nie ma,

a tak bardzo jestem.


Friday, November 1, 2013

Trudne rzeczy wielkie rzeczy

Z trudnymi rzeczami jest tak, że przerażają nas dotąd, dopóki się ich nie nauczymy. Niewiedza jest trudna, niewiedza jest przerażająca. A gdy nie ma niewiedzy, to wszystko nagle staje się tak łatwe.

Pustki w domu iwony, w lodówce echo. Plany przemeblowaniowe, ale nic konkretnego do głowy nie przychodzi. Ot, niewiedza znów. Nie wiem, jak to poukładać, więc trudzę się z tym coniemiara. Aż mam ochotę wszystko odstawić na bok i zabrać się za matematykę. Matematyka była trudna tydzień temu. Może już zapomniałam, jak jej nie umieć i zaraz się nauczę.

Za długa noc, za dużo spania. Wiadomość w środku nocy, która nie pozwoliła mi zasnąć przez następne dwie godziny. Albo jakoś tak. Z radości. Jakie to śmieszne, ża czasem nie można zasnąć z radości! Aż nie myślałam, że możliwe.

Nie trzeba nam wielkich rzeczy. Nie trzeba królestw, zamków, domów nad rzeką. Nie trzeba słów wielkich, wierszów pisanych dla nas.

By być szczęśliwym, by skakać, tańczyć, nie móc zasnąć ze szczęścia, wystarczy


jedno słowo, łysy uśmiech.


Tuesday, October 29, 2013

Motyle też mają skrzydła

Dziś oficjalnie jest mój pierszy dzień bez kawy. Wypełniony herbatą, ale o dziwo całkiem bezbolesny. No może z wyjątkiem początku dnia. Tak naprawdę mój marazm i niechęć do życia trwa do momentu gdy nie zaczynam uczyć. W chwili pierwszych słów, pierwszych pozdrowień z moimi dzieciakami wszystko mija i czary zaczynają działać. Jestem w innym świecie, nie myślę o niczym, a tylko uczę i chłonę każdą chwilę z dzieciakami.

I dziś chyba stało się dla mnie jasne znów jedno, o czym zapomniałam zupełnie: nie wolno sprzeciwiać się samemu sobie, nie wolno przeciwko sobie walczyć. Tak na prawdę każdy z nas wie dokładnie, co chce robić i co kocha i do czego jest stworzony. Wszystkie akcje przeciw temu spełzają na niczym i powstaje tylko olbrzymia frustracja.

Trzeba zamyślić się nad sobą i zadać sobie pytanie: Dlaczego chcę zostać poetą? I jeśli jedyna odpowiedź to: "bo muszę!" to trzeba wszystko inne zostawić i zrobić wszystko, by być poetą. A jeśli odpowiedź nie jest: "bo muszę!" to trzeba dać sobie z tym spokój. /Rilke/

Więc tak dziś odzyskałam moje skrydełka. Motyle narazie, ale odzyskałam. I dotarło do mnie, i zrozumiałam. Nie wiem, jak ułożę ten świat, nie wiem, jak przetrwam zimę. Ale najważniejsze jest jedno:


Muszę!

Sunday, October 27, 2013

Lekkomyślny spacer

A może właśnie wcale nie daleko. Może właśnie bardzo blisko, bliżej niż myślę. Do lasu, do jeziora, do słońca. Do latania.

Kolejne aplikacje wysłane, nowe prace wzięte pod uwagę. Przypadkowy esej mały do poprawienia i to samo uczucie tęsknoty za... niemieckim. Za uczeniem. Czy jestem w stanie to oddać?

Gdyby dało się połączyć lasy z jeziorami. Gdybym mogła zeszyć razem moje trzy marzenia w jedną aksamitną poduszkę. Gdybym.
A tymczasem, mam wybierać i nie potrafię. Zupełnie. Może powinnam dalej walczyć? Może jeszcze ten jeden raz powinnam znaleźć dodatkowe uczenie adjunktowe?

Najlepiej byłoby zwariować.

Tak tak, wiem. Najlepszym wyjściem z całej sytuacji jest po prostu zajęcie się rzeczami bierzącymi i niecierpiącymi zwłoki i tyle. W ten sposób nie trzeba się martwić o myślenie odpychające o rzaczach, o których myśli się zdecydowanie za dużo. I tylko jak pokonać lenia wybierającego zawsze to drugie.

Wolfgang umiera.

Chciałabym wybrać bardziej bierną postawę, ale kurcze o wszystko trzeba walczyć. A przynajmniej nie widzę, w jaki inny sposób mogłoby się cokolwiek zmienić czy stać.

Czy biadolę? Tak, biadolę. Kończę więc.

Chyba pójdę na lekkomyślny spacer.


Monday, October 21, 2013

Daleko do K

Jesień idzie przez miasto. Pięknie idzie, powietrze rześkie i chrupiące, aż miło. Poszłam dziś na spacer z powodu niepracy. To aż smutne, że wcale nie ucieszyłam się z powodu nie pracy. Bardzo chciałam pojechać na mój koniec świata i zachłysnąć się w dwóch marnych krótkich godzinach z moimi kochanymi dzieciakami.
Nie udało się. Akumlator przypomniał mi myśl z czwartku: "ej zapomnę wyłączyć tego światełka".

Ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że mam przyjaciół. I to w miejscu, gdzie nie do końca bym się spodziewała. Więc wnoszę poprawkę do mojej księgi doceniania rzeczywistości: Mam przyjaciół. Mam ludzi, na których na prawdę mogę liczyć. I jestem bardzo wdzięczna za tychże. I doceniam.

Więc spacer do banku po jesiennym Chicago. Doprawdy zupełnie nie znam tego miasta. Wędrowałam tak po jego ścieżkach i zastanawiałam się, jak to możliwe, że mieszkam tu już piąty miesiąc, a czuję się, jakbym wprowadziła się dwa tygodnie temu.

Dlaczego moje zmiany są dla mnie tak trudne? Tak gwałtowne, gwąłcące, tak nieśmiałe, i trochę wręcz bolesne? Dlaczego tak ciężko przychodzi mi się zaaklimatyzować, odkrywać nowe rejony. Czy to przez samotność? Chowam się w domku ciepłym i przytulnym i unikam świata. A przecież miałam być taka odważna i wyjściowa, miałam podbijać świat samodzielnością i udowodnić wszystkim, że wcale nie trzeba mieć ludzi, by wychodzić i żyć.
I czemu jestem w tym taka niedorypana.

Na domiar złego znalazłam sobie nowe hobby - ot, siedzenie w książkach. Pozazdrościłam temu jednemu, co ciągle się uczy, co to nie ma czasu na życie, bo ma naukę. I sama się w to wpakowałam i to moje nowe hobby. A ten tamten, któremu chciałam zaimponować, z którym w ten sposób jakoś po części przynajmniej chciałam w ten sposób dzielić życie, nawet o tym nie wie.


Włos znaleziony przypadkiem, wróżę z niego jak w podstawówce licząc na ulubioną literę. H. Niby blisko, ale wciąż


tak daleko.

Scherzo

I znów jak wczoraj będzie lało,
a sercu zda się: już tak zawsze…
listopad, tragik oszalały,
umiera w chmur amfiteatrze.


Skandując własny zgon na wietrze,
na miasto runął niewidomy
i tarza się w swym heksametrze
poprzez świadomość, poprzez domy.


Przez takie dni to sztuka przebrnąć:
gdzie tylko spojrzeć – czarna rozpacz,
a przy tym – byłoż mi potrzebne
tej nocy męczyć się, nie dospać?


Potrzebne było w noc się włóczyć,
wśród pocałunków w deszczu moknąć?
A z tego – zapalenie uczuć
i melancholii pełne okno.


Zdawało się i jeszcze zda się,
a w gruncie rzeczy – zda się na nic…
Zmądrzało serce poniewczasie,
a wtedy – buch! w irracjonalizm.


listopad, tragik oszalały,
już skonał w chmur amfiteatrze.
Nie pytam serca, czy bolało,
bo ono swoje: “Już tak zawsze…”

Friday, October 18, 2013

Znaki

Świat ciągle daje nam znaki, bądź uważny!

A dzisiejszy znak znalazłam na facebooku:
IF YOU WANT TO SUMMARIZE THE HABITS OF SUCCESSFUL PEOPLE INTO ONE PHRASE, IT'S THIS: SUCCESSFUL PEOPLE START BEFORE THEY'RE READY. If you’re working on something important, then you’ll never feel ready. A side effect of doing challenging work is that you’re pulled by excitement and pushed by confusion at the same time. You’re bound to feel uncertain, unprepared, and unqualified. But let me assure you of this: what you have right now is enough. You can plan, delay, and revise all you want, but trust me, what you have now is enough to start. It doesn’t matter if you’re trying to start a business, lose weight, write a book, or achieve any number of goals… who you are, what you have, and what you know right now is good enough to get going."
~
START NOW. TOMORROW IS TOO LATE.
  Jeśli by podsumować nawyki ludzi sukcesu jednym zdaniem, brzmiałoby ono tak: Ludzie sukcesu zaczynają zanim są gotowi. Jeśli pracujesz nad czymś waznym, nigdy nie będziesz czuł się gotowy. Przy wymagającym zajęciu podekscytowanie pcha cię do przodu jednocześnie z wątpliwościami i zagubieniem, które ciągnie cię do tyłu i to jest skutek uboczny wyzwania. Jesteś skazany na poczucie niepewności, nieprzygotowania, braku kwalifikacji. Lecz bądź pewien: cokolwiek masz teraz w swoich rękach jest wystarczające. Możesz planować, opóźniać, sprwadzać ile tylko chcesz, lecz wierz mi, to co masz teraz wystarczy, by zacząć. Nie ważne, czy zaczynasz nowy biznes, dietę, czy piszesz książkę, czy cokolwiek innego... To kim jesteś, co masz, i co wiesz w tej chwili wystarczy, by zacząć.
Zacznij teraz. Jutro jest za późno.
 Przypomina mi to znacznie krórsze, wielkie zdanie Michala Angelo...


Zaczynajcie. Czas dokończy.

 

Sunday, October 13, 2013

Taniec w deszczu

Czy z wielkiego szczęścia można zrobić żałosną farsę w kilka chwil? Można. Czy zależy to od nas? Podobno. To bowiem tylko my sami decydujemy, czy coś na nas wpłynie tak, czy inaczej. Czy pozwolimy sobie, by czyjeś słowa nas zraniły, czy nie. Ludzie sami decydują, czy chcą być szczęśliwi, czy nieszczęśliwi. Sami, tylko oni. Nikt inny. I tylko nie wiem, nie mogę wciąż tego zgłębić, jak, w jaki niebieski sposób można sprawić, by czyjeś słowa nie miały na nas wpływu. By nie raniły. Jak sobie nie dać zepsuć nastroju czyimś jednym głupim, może nawet niewiele znaczącym zdaniem. Nie wiem.

Kolejny Niemiec na koncie. Uwielbiam poznawać Niemców. I to taki fajny. Rozmowy o świecie bez końca, na zupełnie innym poziomie. Znów czułam, że mam coś do powiedzenia. Jakże dawno tego nie miałam. Byłam bystra i inteligentna, ah, same superlatywy.

Długo zastanawiałam się potem, dlaczego nie umiem tak rozmwiać z K. Dlaczego z K. serce wali mi jak młot, słowa się plączą, nie mogę skleić jednego prostego zdania, a gdy już skleję to wydaje mi się ono zupełnie idiotyczne. Jak to jest, że gdy zależy nam na czyjejś opinii, gdy boimy się, że każde nasze zdanie może zabrzmieć idiotycznie i ten ktoś pomyśli sobie o nas źle - nie możemy wtedy zupełnie być sobą. Nie umiemy powiedzieć nic mądrego, nic ciekawego, jakiś śmieszny dowcip zdarza nam się raz na tysiąc lat.
Gdzieś przez głowę przeszła mi myśl, że K. mówi tak bez sensu, że jest taki zakręcony, roztrzepany, że jego opowieści tak często nie mają składu i ładu. Ale inni chyba go rozumieją, tak mi się wydaje. Czy to tylko ja nie mogę się skupić na tym co mówi, bo nie mogę przestać myśleć o tym, jak mówi?

Czy to się kiedykolwiek zmieni. Czy kiedykolwiek będziemy umieć rozmawiać normalnie. Czy ja umiem rozmawiać normalnie z ludźmi, na których bardzo mi zależy.

Wróciłam do Sex and the City. Potrzebowałam inspiracji, poklepania po plecach, jakiejś kobiecej ręki, która przypomniałaby mi, że dobrze jest żyć samemu. Że życie na prawdę zależy od nas samych. I nawet jeśli zainwestujemy nasze uczucia w niewłaściwych ludzi, nie musimy koncentrować na tym naszego życia, bo przecież mamy tak wiele więcej niż to. I nie, nie zgadzam się na wiązanie się z byle kimś tylko po to, by nie być samemu. Po prostu się nie zgadzam. Zastanawiam się nad tym, jak niektórzy tylko zmieniają związki, nie dając sobie ani na chwilę szansy na poznanie siebie. Czy są szczęśliwi? Nie są. Są ogłuszeni, pijani, w ten sposób zapominają, czego tak na prawdę pragną. Czy ja tego chcę? Nie. Bo jak czasem nie mam nic przeciwko temu, by się ogłuszyć i zapomnieć, tak na dłuższą metę wiem, że znacznie gorsza jest samotność z kimś, niż samotność w samości.

Więc o co chodzi właściwie z tym tańcem w deszczu?

Chodzi o to, że ciągle podejmujemy decyzje. Że trzeba się za siebie wziąć i zdecydować, dokąd idziemy. Czy w tę czy wewte. Ale czasem te decyzje są niemożliwe. Bo z jednej strony czujemy, że powinniśmy rzucić wszystko i odejść, a z drugiej... porzucenie tego, co przecież jednak kochamy, wydaje nam się końcem świata. I tak godzimy się na masochizm psychiczny.Wybieramy ból, bo nie umiemy zrezygnować z nadzieji, że kiedyś ból zmieni się w radość. Ale czy się zmieni? Idziemy krok do przodu, cofamy się krok w tył.

I co?
Niszczy nas to strasznie, wysysa życie, wpędza w depresje.

I mimo to, nie potrafimy przerwać tego jakże nam drogiego

tańca w deszczu.


Monday, October 7, 2013

Schody

Poniedziałek. Prawie wolny dzień, trochę testosteronu lekcyjnego i odwiedziny dawno nie widzianej Dirci. Zapomniałam zupełnie przygotować się do jutrzejszych zajęć, a teraz w krwi już za dużo wina. Oh jakąż miałam ochotę na chianti.

Życzenia naprawde się spełniają. NAPRAWDĘ!! Wciąż nie mogę w to uwierzyć, wciąż tego pojąć, ale tak jest, tak naprawdę jest. Ot myślę chianti - i mam.

Piękny wieczór. Lekka bryza, chłodek taki w sam raz, moje drzewa za oknami, szum samochodów i nocy. Czasem nie mogę wyjść z podziwu, jaki świat jest piękny.

Czasem trzeba zrobić coś więcej. Jak to mówi K. - być proaktywnym. Czasem trzeba wyciągnąć rękę nawet jeśli wydaje nam się, że nikt nie chce jej wyciągniętej. Ale przecież tak wiele rzeczy nam się wydaje, a wcale takie nie są.

I co? I sufit. Huśtawka. Z rozłożonymi ramionami do samego nieba. Powietrze, chmury, podniebność.

I schody. Czy to możliwe, że to były moje schodki? Ten stół, to patrzenie w dal. To milczenie tak piękne, że zaczarowane. Czy to możliwe?


Trzciny na stawie...


Saturday, October 5, 2013

Cisza

Czasem, a zdarza się to bardzo bardzo rzadko, mieszkam w końcu przy jednej z bardziej ruchliwych ulic w okolicy, więc czasem dzieje się tak, że na kilka sekund cały świat milknie. Chicago milknie. Auta znikają gdzieś, cały ruch rozpływa się w powietrze, milkna nawet wszystkie śmiechy w okolicznych kafejkach, nikt nie krzyczy na ulicy - trwa cisza, ciesza piękna i absolutna, cisza jak makiem. I ta cisza ma nagle taką niesamowitość w sobie, bo występuje tu tak rzadko. I bo trwa zaledwie kilka sekund.

Lubię tę ciszę.

Dziś jakoś jej więcej, może przez to że sobota, może ot tak. Ładnie brzmi, utula smutki, koi zmęczone serce. Opowiada. Obiecuje. Bez pokrycia - jak zawsze, ale czy ktokolwiek oczekuje tego pokrycia?

Dookoła seriale i zastanawiam się nad życiem. Nad radością doświadczenia. Nad zagubieniem. Nad przyciąganiem i pocuzciem spokoju, że wszystko będzie dobrze.
Czasem, tak bardzo chciałabym poprostu wysiąść. Nie jechać dalej, porzucić wszystko i schować się gdzieś na pustyni.

Ale czy można się schować na pustyni.

Most do wieczności po niemiecku zamówiony. Ileż bym dała, by poznać Bacha osobiście, by pogadać z nim ot tak o gruszkach i pietruszkach, by zapytać go o bratnie dusze i jak się robi samotność. Hm, przecież mogę go poznać. Wystarczy tylko wypowiedzieć życzenie.


I nie mogę się zdecydować, czy usiąść na parapecie, czy tworzyć przyszłość.



Monday, September 30, 2013

I jak mam przestać uczyć...

Iwona:
Dzień dobry,  Witam z Polski. Chciałbym powiedzieć CI, że ten urlop, rozumiałem tak dużo po polsku...tak bardzo więcej po polsku niż trzy lata temu.  Nie mówiłem biegle albo wszystko poprawniej, ale ludzi mogli rozumieć co mówiłem.   Zaimponowałem moich rodzinach tutaj i rodziny mojej żony! Dziękuje serdecznie za to!  Muszę jeszcze się uczyć dużo (końcówki, przypadki, itd), ale jestem dumnym, że mogę rozumieć dużo więcej niż trzy kata temu!

Też chciałbym powiedzieć Ci, ze byłem do Pod Baranam i Chłopskie Jadło. Jedzenie było tak piszne!

Wrócimy do Stanów poniedziałek.  Rzesta tydzień, będę miał sajgon, ale możemy się spotkać przyszłym tygodnia...chyba 30-go września?  Wielkiej dzięki za wszystko!!  Cieszę się bardzo, bardzo!

Pozdrawiam,
John

Sunday, September 29, 2013

Robust!

I gdzie o tym napisać, komu powiedzieć, jak powiedzieć. Ci co by zrozumieli, są zbyt zmęczeni słuchaniem już, ci, co nie są, nie zrozumieją. Zresztą i tak nikt nie odbiera dziś telefonu.

Chmury, pola, traktory, niebo, tyle nieba! I to absolutnie nieziemskie, podniebne uczucie podniebnej nieziemskości. Czy ktoś mi zapomniał dać skrzydeł? Czy w poprzednim życiu byłam ptakiem i w tym chciałam zobaczyć czy zycie w ogóle jest możliwe bez skrzydeł? Ale... skrzydła przecież mam, różowe, dziś pomalowane na niebiesko. Jedno anielskie na szyji, bez którego nigdzie na latanie się nie ruszam. Drugie mnie nosi do nieba.

Do tej pory wiedziałam, że akrobatyka jest niesamowita, piorunująca, rozbrajająca. Dziś wiem już, że jest... niezwykle piękna. I czy mogę winić K. za aspołeczność? Za jego nieistnienie dla świata? Nie mogę.

I jak tu teraz żyć. Odmienionym. Innym. Podchmurnym. Jak można być w niebie i wrócić na ziemię. Moje stokrotki się nie sprawdzają. Nie wiedziałam. Myliłam się. Nie wiedziałam, jak to jest latać. Nie zdawałam sobie sprawy, że gdy raz znajdzie się w niebie, to już nie można wrócić. Po prostu się nie da. Tęsknota do stokrotek... coż nie dorasta do chmur tęsknocie do nieba.

I jedyne ziemskie, które jest na miarę niebiaskiego, choć może dlatego, że wiąże się jednak z lataniem wciąż, to to, że jestem

robustes Mädchen.


Wednesday, September 25, 2013

Warum

Miła, ja nie mam słów,
a miałem dość ich.
Nie wiem, skąd bierze się znów
ten lęk radości,

czemu znów serce drży
jak wtedy wiosną,
a łzy zabłysły jak bzy,
co w Polsce rosną.

Tkliwość. I morza szum.
I noc, co milczy.
Na Schumanowskie "Warum?" -
twój szept: "Najmilszy!..."

I trzebaż było tych mąk
i tej rozpaczy,
gdy dwoje splecionych rąk
tak wiele znaczy?

Monday, September 16, 2013

Wiosna

Dziś rano obudziałm się innym człowiekiem. Nie wiem, czy to przez prawdę, która choć bolesna otworzyła mi oczy, czy to przez głupiego tarota internetowego, który nagle zawierał tak wiele rzeczy a'propos. Czy to przez Kukiza, który mnie teraz budzi. A może przez rozmowę z Robakami, po której zawsze lżej.

Coś się zmieniło, moja łódka odwróciła się o 180 stopni podczas snu i mimo niewyspania płynęłam cały czas z prądem i... szczęściem.

I przy okazji wymyśliłam to i owo. I aż ugotował z tego wszystkiego późny bo późny, ale pyszny obiad, którego pożarłam ze smakiem.

I nagle wszystko, choć może takie jeszcze niedoskonałe, ma sens i nadzieję i

światełko.

Więc jeszcze nie jestem w dokładnie tym miejscu, którego pragnę, ale to nic. Bo wiem, że jestem na najlepszej drodze do tego miejsca. I byc może nie mam w tej chwili tego wszystkiego, czego pragnę, ale mam bardzo dużo ciepła, i miłości, i nadzieji, i wiary, że już będzie dobrze, że moja zmiana na lepsze już puka do moich drzwi, że to wszystko o czym marzę, czego pragnę, jest tuż za rogiem i za progiem. I wiem, wiem dokładnie, że moje życzenia są właśnie w trakcie spełniania się.

Dlatego pora się uśmiechnąć, usiąść pod drzewem sandałowym albo dębowym, i zaśpiewać, tak poprostu zaśpiewać Idzie wiosna hejże ha! I to nic, że wygląda na jesień. Bo jesień może się zbliża na ulicach, ale wiosna roztańcza się właśnie

w moim serduchu.

Saturday, August 31, 2013

Spacer Staroświecki

Trzciny na stawie
żółte po trosze.

Słońce się sączy
jak na lekarstwo.

Jesień już wtrąca
swoje trzy grosze.

Lato umiera.

Kochasz mnie?
- Bardzo!



/Kubiak/

Thursday, August 22, 2013

Jaki piękny deszcz!

Gdy zajechałam na lotnisko, nie wierzyłam, że będziemy latać. Ale jakie to miało znaczenie, skoro już tam byłam. I co? I musze przyznać, że latanie w deszczu ma niezwykły urok. A może to deszcz miał urok. A może latanie samo w sobie. A może wszystko razem.

Nauczyłam się dziś abrdzo wielu rzeczy. A z dziwięciu lądowań moich było... aż pięć i pół. I tak już coraz ładniej siadam Rybcię na pasie startowym i coraz bardziej Rybcia mnie chyba lubi za to. Jak to napisał Bach - kochaj samolot i traktuj go z szacunkiem i nie krzywdź, a odwdzięczy ci się tym samym.

Jadąc na lotnisko przypomniałam sobie mały epizod z dzieciństwa - huśtawkę, która wciąż stoi w prawie tym samym miejscu. Ot przypomniałam sobie, jak bujałam się na huśtawce i udawałam, że...

latam.

I jak mogłam przed tym uciec?

Nie mogłam. I dlatego jestem tu gdzie jestem. Tylko szkoda, że T. i K. to jedyni ludzie, którzy to rozumieją. No może jeszcze G.

Więc dziś był piękny dzień. I deszcz, choć przecież zawsze piękny, nabrał dziś jeszcze piękniejszego piękna. I co?

I wszystko jest cudowne. I świat jest znów piękny. I czuję tak ogromną ulgę!! Tak dobrze, tak niezwykle dobrze jest czuć się dobrze, jest być pozytywnym i postanowić sobie, że jest dobrze i jakkolwiek jest naprawdę, to i tak czuć się wspaniale. To taka olbrzymia ulga nie zamartwiać się i nie smucić się. Hicks ma rację, jesteśmy stworzeni by być szczęśliwymi, a nie smutaskami na kółkach.

Dlatego od dziś jestem już tylko szczęśliwa.


Sunday, August 18, 2013

Doły matoły z czarnej stodoły

Aż nie wierzę, co się ze mną stało. Jestem swoim własnym cieniem. Moje ciało nawet nie wierzy, że żyje, znuje się za mną z kąta w kąt i udaje mnie. Jest tak ciężkie, że ledwie mogę je za sobą udźwignąć. Oczywiście powinnam je poddać wszelkim możliwym próbom, ćwiczeń, spacerów, czegokolwiek. Ale nie umiałam. Nie dałam rady. Nie chciałam potrafić.

Takiego marazmu nie pamiętam od czasów, gdy moje nowe piękne wtedy jeszcze mieszkanie poprzednie straciło współmieszkańca, a świat walił się dookoła. Gdy brakowało mi powietrza do oddechu i nie wiedziałam, co znaczy jutro. Gdy brałam prochy, bo nic innego mi już nie pozostało.

Nie wiem, co mi się stało, skąd to przyszło wczoraj. Niby wiem, ale nie wiem. Nie wiem, dlaczego aż tak. Rozłożyło mnie tak strasznie. Rozmyło we łzach. Oczy spuchnięte szczypią. Przydałaby się jakaś szałwia. Ale ciało musiałoby zrobić w tym celu zbyt wiele ruchów. Nie zrobi.

Nic to. Noc już prawie. Moja ulubiona pora ostatnio. Mogę wreszcie udawać, że nie istnieję.

Dobranoc.

Thursday, August 15, 2013

Szybowanie na dywanie

W zasadzie zawsze zastanawiałam się, o co chodzi z tymi szybowcami. Samoloty? Paralotnie? Parasole? Trudno znaleźć nazwę, ale szybowce chyba jednak najlepiej pasują. Bo to jednak szybowanie, po powietrzu, po chmurach, po westchnieniach. Trochę jak latanie na zaczarowanym dywanie, bo wielka szyba dookoła robi wrażenie, że nie ma się prawie nic pod spodem. Prawie, jakby się latało samemu. I może właśnie o to chodzi?
Piękna sprawa, choć dalej trochę nie ufam, jak to tak można siedzieć w powietrzu przez godzinę albo dłużej i wznosić się na kilka nawet kilometrów wysokości, aż wszystkie domki i pagórki są pyciunie.

A mój lęk wysokości? Oh, okropny. Ale po kilkudziesięciu minutach w powietrzu doszłam do wniosku, że nie chce mi się już trząść. I tak postanowiłam się rozglądać dookoła i podziwiać okolice.

Dzień jakkolwiek bynajmniej na szybowcach się nie skończył i chyba największą frajdą było dla mnie jednak latanie "ptasznym psem" czyli przecudną wosjkową Cessną, lubianą bardzo w samym Wietnamie choć pewnie nie tak bardzo przez Wietnamczyków. Wszystko się łączy i oto moja fascynacja Wietnamem również się nagle odezwała znów do mnie. Samolot bardzo prostej konstruckcji, ale niezwykle silny i odporny na wiele. Wielkie magiczne skrzydła i żelazne wykończenia. Samo piękno. Aż trochę przeraża mnie fakt, iż bardziej podobają mi się samoloty rdzenne, starsze, z charakterem, niż te nowoczesne podobne do samochodów, z systemem komputerowym ogłupiającym pseudo pilotów. Może w poprzednim życiu byłam żołnierzem zestrzelonym w Wietnamie?

I tak w sumie odbyłam wczoraj 3 piękne loty szybowcem i jakieś sześć albo siedem cudnym ptasznym psem. I gdy wróciłam do domu, moje ciało wciąż zdawało się unosić na wietrze, falować, szybować... jak gdybym wciąż siedziała w małym białym Blaniku.

Tak, tak to już mi właśnie odbiło. Latam nawet gdy nie latam, a gdy nie latam to chcę latać bez przerwy, a gdy latam, to chcę latać bez przerwy. I kto by pomyślał, kto to wiedział, że latanie, razem z niemieckim,

to moje życie.




Monday, August 12, 2013

Godoty i głupoty

Jestem typem penelopskim. Potrafię czekać wiekami na telefony, wiadomości, czy może bardziej nietelfony i nieoddzwaniania. Tak, tak jakoś już się w to wciągnęłam, że prawo przyciągania funduje mi tych czekań całe mnóstwo. I na nic błaganie, by przestało, by to się skończyło. Na nic.

Coś nawet nie chce mi się iść dziś spać. Dziwny dzień, popłakujący jakiś, ale ogólnie kończy się dobrze. W środę szybowce. I serce pokiereszowane już podratowane trochę i jest nadzieja, że może nawet się zagoi. Choć czy taki dziurawiec jest w stanie się zagoić.

Rozglądam się dziś po moim mieszkaniu i myślę sobie - smutny trochę ten luksus, gdy nie ma go z kim dzielić. popieprzona ludzka natura, ludzi jej się zachciewa, dzielenia jakiegoś. Co się ze mną stało, przecież tak bardzo cieszyłam się dotąd świętym spokojem.

Zwalam wszystko na metraż, a co.

No i po co ja tu to przyszłam? Ponarzekać? A tak, chyba tak. Połudzić się, że warto czekać? Nie myślę. Skrętu kiszek można się dorobić i tyle.

Lepiej się pozachwycam. Bo przecież mimo wszystko, pięknie jest. Deszczowo pięknie dziś. Pachnąco. Pralka chuczy i jakie to szczęście, że jest w mieszkanku. Spłuczka naprawiona. Poćwiczone. Garnki wymyte. Pięknie jest. I nie będzie żadnego tylko, żeby...

Pięknie jest.


Sunday, August 4, 2013

Wysokości miłości

Ależ leniwy dzień dziś. Ale jednocześnie bardzo produktywny. Uwielbiam takie dni. Zwłaszcza, gdy mają w sobię choćby maleńką odrobinę lodów z bita śmietaną. Jak ja dawno nie jadłam bitej śmietany.

Zaczęło się od tego, że wczoraj zostały mi upieczone ciastka i przywiezione. Ciastka pyszne, bezglutenowe, ale z masłem i czekoladą. No więc jeśli masło i czekolada, to już i lody i śmietana. A co. Przycisnęło mnie nieźle, uczucie senności i ciężkości podobne do kaca, ale dziwniejsze, jutro pewnie wyskoczą kolorowe pryszcze, i tyle. Ale lody z pokruszonymi ciastkami i bitą - wyśmienite.

Podłoga w końcu pozamiatana. I przy okazji zamiatania miła rozmowa. Uwielbiam miłe rozmowy. Placki ziemniaczane po węgiersku na obiad, grzech nad grzechem, nono. Jutro trzeba wrócić czem prędzej do diety.

Latanie zawieszone, mój pilot się rozchorował. I smutek, bo czasu na rękach coniemiera, dzień wolny wzięty tylko po to, by być w lepszej formie, a tu pietruszka z natką. Ale staram się nie być samolubkiem i przecież najważniejsze, żeby mój fruwacz wyzdrowiał, nabrał nowej cierpliwości i uczył mnie dalej poruszać skrzydłami.

Tymczasem, teoria może nie kwiczy, ale trochę jej dziś pochłonęłam. Im dłużej myślę też o kącie ataku i jego stosunku do wznoszenia się w powietrze, tym bardziej zaczynam tworzyć sobie teorie wyjaśniające to czego nie rozumiem. Ale to takie stfory muchomory i nie obejdzie się bez sowy pilotnej głowy.

Życie składa się z cierpliwości.

Albo niedoczekania, bo przecież jak można być cierpliwym, gdy tak bardzo chce się człowiekowi wzbić w niebo, a tu nie ma jak.

Jakie to dziwne, że jutro nie muszę wstać o piątej rano. Może pójdę na plażę?


Myśl tygodnia: jeśli czegoś pragniesz, wyobraź sobie, że jest już twoje.


Nawet nie wiem kiedy to się stało, że zdobyłam licencję pilota, kupiłam RV-14 i Guntly jest moje, z tym, że teraz nazywa się Huntly:)




Friday, July 26, 2013

Poranki

są tak piękne. Zwłaszcza, gdy nie trzeba nigdzie iść, gdzie można zająć się sobą i gniazdkiem. Jedyne czego brakuje to plaży. Tak, więc przydałoby się ruszyć tyłek i przejść powąchać jezioro. Spokojne? Niespokojne? No właśnie pasowałoby się przekonać.

Tyle we mnie myśli, a tak mało słów. Zdenerwowanie od rana i jednocześnie błogi spokój. Jakbym i tak wiedziała, że "this, too, is on its way to me" (to także jest w drodze do mnie).

Ach, lepiej wrócę do pozytecznych czynności, zamiast tak nudzić.


Wednesday, July 24, 2013

Iwona zrobi licencję

- powiedział mój pilot do T. przewczoraj. I serce mi urosło. Mój pilot nie rzuca słów na wiatr, nie mówi komplementów, nie słodzi. Żeby mój pilot powiedział coś dobrego, to naprawdę coś musi w tym być. A to znaczy, że mój pilot naprawdę we mnie wierzy?

I nie mogę się nadziwić, i nie mogę się nawierzyć i nadumnieć.

No i teraz muszę zorbić tę licencję, bo przecież mój pilot nigdy się nie myli.

Pogoda się zdziwniła. Ocharatałam komuś wczoraj zdarzak. Muszę popracować nad moim wzrokiem. To, że jest miejsce, nie zawsze znaczy, że się w nie zmieszczę.

Kocham Davida Garretta.


Monday, July 22, 2013

And so it is...

just like you said it would be, life goes easy on me
most
of the time...
(I tak jest, tak jak mówiłaś, że będzie, życie traktuje mnie lekko, zazwyczaj...)

Żołądek mi skacze, nie chce przestać. Jestem stracona, tak bardzo stracona. Nie powinnam być. Ale przecież to takie piękne. Może dla mnie nie ma po prostu innego wyjścia. Może ja zawsze muszę być stracona, bo jestem taka tracjuszka trajcowata. And so be it. I niech tak już będzie.

W głowie dziwne myśli. We włosach fruwające Alicje, z nikąd jakby. I ta dziwna pewność choć niepewna. I te stokrotki i piwonie. I dmuchawce.


Całe morze dmuchawców.


Tuesday, July 16, 2013

Gruszki pietruszki

O jak ja dawno nie pisałam! Tu. Może aż zapomniałam, jak się myśli po polsku, zakopana w tylu innych językach. Świat taki piękny, taki fruwający. Moje mieszkanie nabrało kolorów i nastroju, jakiego niczym nie da się zastąpić. Oficjalnie jestem zakochana. Jest piękne! A gdy jeszcze dołożę lustro, uff!
Rzeczy może nie są ważne w życiu, tylko ludzie. Tylko uczucia. Ale i uczucia powstają z rzeczy. A gdy ludzi niedostatek, to rzeczy tak miłe być mogą. Tak ciepłe.
Moje mieszkanie przytula mnie od jakiegoś czasu. Coraz milej i czulej. I stół mam. Stół mam!! Mój pierwszy w życiu, mój tylko, prawdziwy stół. I tylko nie mam kiedy jechać po jakieś zakupy jedzeniowe, by coś ugotować.

Tęsknię za T. Już tak dawno go nie widziałam. Codzienne, czy raczej conocne pogaduchy są jak kompres na duszę, ale jednak brakuje mi widoków. No i nie mogę się doczekać - nie wierzę, że to piszę!! - symulatora lotów... Tak, do tego doszło. Pragnę latać na symulatorze lotów. Aż mnie to przeraża.

I za lataniem też już tęsknię. Rany, dwa dni nawet nie minęły, a ja już tęsknię. Paranoja.

Tymczasem,
koty pod poduszką (upragnioną i bardzo zaniedbywaną ostatnio), wiewiórki w głowie, uśmeichy w kieszeniach. A rower w wannie, gdyby ktoś był ciekawy. O nowym trzeba poważnie pomyśleć.

Czy powinnam zaprosić O.? Nieoficjalnie już zapraszałam, ale może oficjalnie by się przydało. Ale właśnie czy chcę, by przyszła. Hm.

Gdyby myśli rosły na deszczu jak grzyby, to głowę by rozsadzało. A może właśnie rosną?

A M.... Cóż, po raz kolejny przypomina mi, zaraz po wątpliwościach i gdybaniach, że może jednak, że nawet jeśli jednak, to tak bez sensu, że szkoda sobie tym głowę zawracać. I może to i dobrze.

Tak. Tak właśnie wygląda szczęście zielone. Skowronki na dachu, śmigła w oczach i to pijaństwo usmiechu.

I o to właśnie chodzi.


Sunday, July 7, 2013

Kombinowanowanie po konnemu i takie tam

I proszę jak to wyszło. Zostali nagle tylko Ci ludzie, na których najbardziej mi zależało, ci najbliźsi. I zastanawiam sie nad tym wszystkim. Może to o to właśnie chodzi? Może chodzi o to, by (znów) coś zmienić? Dlaczego oczekuję tego samego, jeśli świat dookoła mnie, jeśli ja, tak bardzo się zmieniliśmy.

Brakowało tylko jednej osoby, ale czy do końca jej brakowało. Była przecież obecna niemal w każdym moim zdaniu...

Wielka inauguracja stołu, miłe toasty, tylko trochę tęsknoty pałętało mi się po kieszeniach. Cudne prezenty, zwłaszcza jeden.

A teraz
piję kawę pachnącą orzechami laskowymi, zastanawiam się, jak ułozyć dzień, odkrywam w sobie, że zaczynam wracać do życia. I na chwilę przestaję kombinować po konnemu, by wyczarować nową imprezę.

Jaki właściwie jest dziś dzień?


Monday, June 24, 2013

Zmęczona

jestem po prostu. Nie smutna czy coś, tylko jakaś wykończona tym weekendem, emocjami, jazdą. Mam oficjalnie dość jeżdżenia.

Mnóstwo we mnie jakiegoś zdenerwowania, niepokoju, sama nie wiem czego do końca. Pada deszcz, D. nie odbiera telefonu, a ja muszę z kimś pogadać. Czasem nawet nie chodzi o to, by się z kimś porozumieć na tematy, które nas gnębią czy radują, ale o sam fakt pogadania. Dochodzę już do siebe i do lubienia mojej samości, ale jakoś zawiesiłam się na chwilę, gubię się trochę bez solidnej rutyny, nie wiem, gdzie się podziać, jakkolwiek najbardziej brakuje mi... Bacha. Kto by pomyślał, że uzależnię się tak drastycznie od jakiegoś autora. Konwickiego czytało się powoli i trudno i miało to swoje zupełnie inne zastosowanie i zupełnie inny sens, lekcję, porządną lekcję wytrwałości i uczenia się rzeczy trudnych a pięknych. I rozumienia, że te trudne są piękne. A tu - tak łatwo. Tak lekko i inaczej. Wciąż nauka, ale w niezwykle przyjemny sposób. Coś jak z ruskim vs. serbskim.

I tu muszę pomyśleć znów o samolotach. Bo ruskie samoloty to dobre maszyny, ha.

Co jeszcze? Trawa zielona, uczulenie na słońce chyba, dieta zupełnie zawalona i nie wróżę jej nic dobrego - ot, poprostu nie potrafię tak często jeść! Jestem zupełnie beznadziejna w tym temacie. Nie mam zupełnie problemu z niejedzeniem, jak się okazuje, ale z jedzeniem - ogromny! I nie wiem, co z tego będzie. Zwłaszcza, że sezon sprzyja lampce wina czy dwóm i to wręcz nienormalne z tego rezygnować.

I co na koniec?

Brzdęk świerszczy, zapach liści, serbska poezja wiewiórek, i szum śmigła samolotowego. Tak, już to widziałam, przyjdzie napewno taki czas, kiedy będę przekręcać w bok tę maszynę sama i zachwycać się tą wspaniałością z latania. Mogłoby się wydawać, że z kimś lata się fajniej. Ale to uczucie, ta myśl, tam w górze, wtedy, "i to można tak samemu sobie skręcać i przeżywać tę lekkość i tę nieziemskość" - już na zawsze ze mną zostanie.

Przerażona, i tak samo nakręcona jak nakrętka na śrubkę, jeszcze się nie poddam. Nie wiem, jak to zrobię, i nie wiem czy to zrobię, ale to zrobię. Tak, już dawno nie miałam w sobie tak silnego pragnienia.

A tymczasem, chowam skrzydła do szafy, zbieram dolary i biorę się do pracy. Czas istnieje już tylko w czekaniu na


następny lot.

Friday, June 21, 2013

Słowa

Czasem jedno słowo jest jak ocean. Potrafi w kilka sekund zalać zupełnie i zostawić bez tchu. We łzach. Aż niesamowite, że słowa tak mogą działać, że mają takolbrzymią siłę. Nawet gdy wiadomo, że mają zamiaru nas ani zranić, ani brzmieć przykro, nawet gdy osoba, która je mówi, mówi je z powodów zupełnie nas nie dotyczących, może dlatego, że to ona czuje się jakaś gorsza, mniejsza czy coś. Zupełnie nie ma znaczenia też, że wiemy, że to słowo jest zupełnie nieprawdziwe i bezpodstawne.
Nic nie ma znaczenia. Najmniejszego.

I tak zabolało, jak nie wiem. Cała noc i cały dzień walki ze złym samopoczuciem, z PMSem, w której postanowiłam sobie: A właśnie, że nie będę smutna! Nawet gdy piętrzyły mi się i piętrzą miliony powodów do smutku. I nie dałam się, Garett zaskrzypiał mnie na imen, porządki zajęły ręce i umysł był jak małe dziecko: pięknie jest.

A gdy usłyszałam słowo, rozbeczałam się jak mała dziewczynka.

I co?

Nic. Chwila smutku trwała tylko chwilę. Zemsta przygotowana, nie przejdzie mu to tak łatwo. Pora oderwać się od T. jako oazy i zacząć samej oddychać.

Hm, to pewnie dlatego, że przez moment pozwoliłam sobie na myśl, że coś by mogło z tego być.


Wednesday, June 19, 2013

Skrzydła

urosły mi i teraz tylko sie kurzą. Nie mam ich gdzie zmieścić i tak chodzę po ziemi i wlokę za sobą. Ludzie się dziwią, co ja tak ze skrzydłami na ziemi. Porypana jakaś. Tak, porypana. Odkurzałam je trochę dziś, czytam podręcznik do pielęgnacji skrzydeł, ale bez lotu to jak tygrys w zoo. I tak się męczę i nie wiem, jak i gdzie podziać. Jak już urosną raz to nie ma ratunku.

Bach zamówiony. Pięć książek. Nie mogłam wybrać. Zaczęłam przeglądać po koleji, wszystkie 16 pozycji, które keidykolwiek napisał. Pomyślałam - ee, napewno mi się nic nie spodoba, albo jedna czy dwie. Każdą kolejną wrzucałam do koszyka bez opamiętania. W pewnej chwili zapytałam siebie, co ty robisz szalona, przecież wychamuj, kiedy ty to przeczytasz. Przeczytam, odpowiedziałam na durne argumenty. Przy szóstej zamknęłam pospiesznie stronę z cała szestnastką. Nie zgubię, nie znikną, wciąż tam będą, zamówię jak skończę te pięć. Zamknęłam stronę, by nie bolało, bo nie umiałabym nie wrzucić ich już do koszyka.

I tak czekam. Teraz. Znów. Pierwsza ma być ta, która była moim numerem jeden. O hipnotyzowaniu Marii. Świetnie się zgrała w chwili, gdy zainteresowałam się przy okazji hipnozą. Ha.

Wszystkiemu winien jest T. Bez dwóch zdań. To on sobie wymyślił, że mnie wypcha i popcha i że kupię sobie skrzydła. Że powinnam, bo fajne są. Wiedziałam, że będę lubić oglądać, ale nie wiedziałam, że... latać. I potem K. zaczarował mnie w ptaka. Obaj w sumie jakoś. I gdzieś małe skrzydełka zaczęły mi rosnąć powoli. Ale bardzo nieśmiało, takie kurze trochę. Aż Bach, Bach posypał mi je pyłem księżycowym. I nagle urosły takie wielkie. T. przeczesał pióra i powiedział: idź, leć! I teraz tak chodzę z tymi wielgachami piórzastymi jak u pterodaktyla i tak bardzo chcę wyskoczyć z gniazda.

Tak.
I piasek, i wiatr, i gwiazdy. Jak u Exuperego.


Już niedługo, już za chwilę. Przecież to wiem. Przecież to wiem.


Monday, June 17, 2013

Serce Twe busola ma...

Piękny produktywny dzień. Dużo pięknych rozmów, którymi nigdy nie mogę się najeść. I muzyki. Niezwykłej muzyki prosto z serca. Pianina i skrzypiec. Dziękuję, T.

A w głowie wciąż to samo: samoloty i busole...





Z Romanem (tak właśnie postanowiłam nazwać mojego Subarka) byłam u doktora. Mieliśmy zminić tylko olej, ale coś się tłukł ostatnio, no i ubezpieczenie nam się kończy, więc Joe sprawdził mu wszystko dokładnie. Czekam na części. I słucham Alicji. Alicje wszystkie ją jednak zupełnie magiczne. Tak, tak.

Ciekawe, co to jest ta busola.

Oficjalnie kupiłam mój pierwszy log pilotowy. To znaczy oficjalny dzienniczek lotów. I serce aż bije mi szybciej. Z polecenia T. poejchałam do sklepiku, który zupełnie mnie oczarował. Wszystko do latania, o lataniu, przez latanie. Jestem stracona. Zupełnie. Nie wiem, jak to zrobię i nie wiem czy zrobię, ale zrobię.

A tymczasem chyba już pójdę spać, bardzo wcześnie dziś. Za dużo emocji.

No i muszę koniecznie znaleźć kolejną książkę Bacha, bo znormalnieję jeszcze jak tę skończę.I co wtedy będzie.





Thursday, June 13, 2013

Moon River

Nie wiem, czy to PMS, czy ta cała zakręcona sytuacja. Nie wiem. Wiem tylko, że czuję jakąś przerażającą tęsknotę. Kompletnie obezwładniającą, nie słabnącą nawet na chwilę. Pożera mnie kompletnie. Czuję gdzieś wewnątrz, że tylko T. mógłby ją załagodzić. Czy dlatego, że łączy się z K.? Czy dlatego, że tak naprawdę tylko K. może ją załagodzić, a T. jest tylko domniemanym substytutem? A może chodzi tylko o latanie właśnie. Może to tak się odbywa, tak się odczuwa, gdy już się odkryje w sobie tę miłość. Już nigdy nie można się jej pozbyć.

Zajęcia. Studenci. Moje życie.

I wśród tego wszystkiego tak silne


pragnienie ucieczki.


Sunday, June 9, 2013

A po dówch dniach

domowania się, wreszcie wylazłam na pole. Przeszłam dwa kroki i weszłam do kafejki, gdzie korzystam z połączenia ze światem. Choć sama nie wiem, czy za tym połączeniem ze światem aż tak bardzo tęskniłam. Bez interentu, stwierdzam, nie jest tak źle. To ignorancja, oderwanie się od obowiązków, pracy, zmartwień, ale wcale tam bardzo mnei to nie męczy, jak się okazuje. Byle by tylko była muzyka. Bez muzyki nie mogłabym żyć.

I tak siedzę sobie tu w kafejce i klepię. Tak naprawdę chcę napisać tylko, że chcę latać, ale to już takie oblatane, że dam sobie spokój.

Ana całe okolice, kafejki, ludzi, powiem tylko jedno:

Eh!


Friday, June 7, 2013

Na chybcika

Tak tylko chciałam. Zachaczyć. Zaznaczyć. Powiedzieć, że tęsknię. Że mi ucieka, że zapominam i bardzo mnie to martwi. Bo nie lubię być o czymś przekonana, a potem się okazuje, że się myliłam. To takie smutne.
Ale nie myślę, że tak jest tym razem. Myślę, że to tylko taka chwila, kiedy wszystko blednie. Bo gdy się nie pali, to płomyk staje się coraz słabszy aż gaśnie...

Jeszcze tylko tydzień, wytrzymaj. Jeszcze tylko tydzień i znów przypomnisz sobie, jak cudownie jest nie móc złapać tchu z zachwytu i tej drastycznej adrenaliny.


Czy tęsknota i cierpliwość mogą w ogóle współistnieć.


Kawa na ławę

Więc wylądowałam w kafejce bo odcięta jestem od świata. Tak, tak właśnie żyje się bez internetu.
W głowie kapusta i myśli nieuczesane, samochód zaparkowany trzy mile stąd. No prawie. Ach, muszę się w końcu wybrać po to zezwolenie na parking, bo wstyd.

Zaczynam wracać do życia. Praca i terminy przedzierają się powoli przez poezję. Tak, zdecydowanie mogłabym tu napisać moją książkę. W istocie, czuję się jak na wakacjach. Ale innych wakacjach. Sama nie wiem, jak to wyjaśnić, poprostu wiecznce słońce nawet bez słońca.

Kawa z mlekiem sojowym wyborna. Ludzie pałętają się po ulicach, a tu w kafejce świat się zatrzymał. I pięknieje.

Jeszcze tylko jeden jedyny tydzień do latania. Jeśli załapie, ale miejmy nadzieję. Nie mogę się już doczekać. Czy będę się bać? Ee tam.

Jak często boimy się samego strachu. Boimy się bać. I po drodze zupełnie zapominamy, czego mamy się bać. I dlaczego. I po co to wszystko. Lepiej usiąść, puścić Cohena albo Krajewskiego albo Groenemeyera, i zaufać.

Wiatrowi, samolotowi, i... K.




Tuesday, June 4, 2013

Ich schwebe im Nebel...

Tak, unoszę się we mgle. We mgle, której właściwie nie ma nigdzie dookoła, bo jest tylko słońce, bardzo dużo słońca. I tęsknię. Nikt tego nie rozumie, oprócz T., jak to jest tęsknić za lataniem.
Oglądam ludzi przez okno, spacerujących z psami, biegających - jakie to inne miejsce, jakie to inne życie. Świat zebiegany i zajęty, wszyscy coś robią, nikt nie siedzi przy oknie... chyba.

Z. zaczepił mnie dziś i tak fajnie spojrzał, że aż się zastanowiłam przez chwilę. Ale nad czym tu się zastanawiać. Cieszę się niesamowicie z mojego spotkania z panem O. Śmiesznie, że od tylu lat mam ochotę się z nim właściwie spotkać. No nic, pożyjemy zobaczymy. No właśnie, bo to przecież teraz mam zacząć żyć dopiero.

A głód skręca mnie i wykręca. Nie wiem, czy to rozsądne stosować poprsotu głodówki w moim wypadku, ale desperacja już na nic mi nie pozwala innego. Nie wiem, co robić. Wydaje mi się, że wszystko spala na panewce. I w zasadzie nie rozumiem, skąd we mnie ten pesymizm, przecież ja nie jestem już pesymistką i nigdy więcej nie będę. No.

Więc teraz, wyciągnę poprostu książkę i

poczytam.

Sunday, June 2, 2013

I did it!

Zrobiłam to! Jestem, MIESZKAM nad jeziorem. Oddycham miastem i wodą jednocześnie. Uczę się żyć od nowa. Jejku jak jest inaczej! I jednocześnie tak dziwnie... naturalnie. Właściwie. Na miejscu. Czy ja tu zawsze miałam mieszkać? Czy po to tylko spotkałam B., żeby to odkryć? Sama nie wiem do końca, o co chodzi, poprostu czuję się tak bardzo inaczej!

I nawet pogoda mi nie przeszkadza. W zasadzie, jest całkiem piękna. Choć popaduje od czasu do czasu i pochmurno jak w Seattle. A może to właśnie takie moje małe Seattle? I słucham muzyki i czuję się tak dobrze. Może to tylko kwestia nowego i ładnego, a może coś znacznie głębszego. Nie znaczy to bynajmniej, że przestałam tęsknić, oj nie nie. Tęsknię przeokropnie, latam w głowie cały czas. Ale latanie to już taka moja zmiana jak to mieszkanie. The end of an era. Koniec ery. Początek ery. Nowej, jedynej, niepowtarzalnej.


I czuję ciepło.


Friday, May 31, 2013

Ostatki

Dlaczego zmiany są takie trudne. Ekscytujące, ale trudne. Nie moge powiedzieć, pragnę własnego kącika. Ważek na suficie, kuchni kolorowej, nowych okien na świat. Ale tyle we mnie jakichś obaw czy niepewności. Tyle we mnie strachu przed tym czy sobie poradzę z przeprwoadzką i całą organizacją.

I chcę uciec. I chcę... lecieć. I już rozumiem ptaki.

Będzie dobrze, jest dobrze, powtarzam sobie. Patrzę w sufit i wiem, że tak naprawdę myślę tylko o jednym. I zaczynam się uczyć.



Gwiazdy też mówią mi to samo.

Usnęłam na rogu ulicy jakby
nie miała być sprzątana a przecież sprzątają co tydzień
we wtorki od ósmej do drugiej a w czwartki
w czwartki malują na ulicach chłopki
dzieci
i skaczą.

Jak tu się ruszyć
pozbierać z tekturą, workiem z przyborami do życia
otrzeć kurz z czoła
ulic

Aż tu
niebo
i ten uśmiech nieziemski.


A teraz pójdę już spać, to znaczy gapić się w sufit i marzyć o lataniu i gruszkach na wierzbach. I korzystać z ostatnich chwil

bezdomności.


And so it is

Be careful what you wish for - Uważaj na to, czego sobie życzysz... Tak bardzo trzeba być ostrożnym. Niby życzenia nie spełniają się tak odrazu, ale czasem... czasem zdarzają się odstępstwa od tych tradycji. Wczoraj wypowiedziane, dziś spełnione... I co?

I czuję, że w tym wszystkim pomogłoby mi tylko jedno: latanie. Więc sprawa się prysła i wszystko już postanowione.


Oczy na suficie, głód pryzjemnie kołysze się do rytmu serca. Jak dobrze czasem jest głodować, jak to wraca życie, sprowadza nas do ziemi, przybliża do duszy. Takie niby nic, a jednak tak wielkie. Wieszam w głowie zegar na ścianie i maluje obrazy wymyślone. I tęsknię.

Ostatni dzień i ostatnia noc na M.-owym. Nostalgia wkrada się choć pzyjemnie jest się pakować. Czy ja jeszcze w ogóle istnieję?

Jak poradzę sobie z nową rzeczywistościa, jak podołam nowemu powietrzu, jak poukładam duszę w nowe szafki i wypiorę w nowej pralce. Czasem zastanwiam się, czy tęsknię za starym kątem i nie mogę w sobie tej tęsknoty znaleźć. Nie wiem dlaczego.

To niesamowite, jak nasza wewnętrzna siła, nasze angielskie "guts" czyli wnętrzności, może nasza jakaś intucja - to coś co poprostu czujemy bardziej niż potrafimy zrozumieć, jak to mówi nam, co mamy robić i że to właściwa decyzja. Uczucia są tak silne, że żadne gadanie rozsądkowe, żaden mózg się nie przebije za nic w świecie.

I tylko raz na zawsze trzeba im


zaufać.




Thursday, May 30, 2013

Znowu noc

Najgorsze są noce. Biorąc prysznic pomyślałam z przerażeniem: znów trzeba położyć się "spać". Przykryć się ciemnością i zamilknąć, tylko po to by wszystkie myśli zebrały się na raz i uderzyły z mocą całego dnia.
A dzień był tak miły bo pełen stresu, nauki i załatwiania. Pełen rozmów. Rozmowy równają się prawie niemyśleniu. Jakże cdownie było się oderwać na chwilę od tęsknoty wietrznej. Oszukać skaczące serce, mówiąc mu: "widzisz, żyję, mam milion spraw na głowie, nie mam czasu na ciebie." Przemiło. Przelekko. I to nieważne, że w tym "życiu", w tym milionie spraw, stresie była nas tylko maleńka cząsteczka. Nieważne. Bo mieliśmy poczucie, że twardo trzymamy się ziemi, że jesteśmy uczestnikami świata. Nie chmur. Nie nieba. Nie fruwania. Ale świata. Ziemi. Tak.

A teraz -

boję się. Boje się położyć się spać i nie zasypiać godzinami. Boje się tych wszystkich myśli, które otoczą mnię i nie będę mogła oddychać choć jednocześnie może właśnie dopiero zacznę oddychać.

Boję się strachu.


Więc Nocy, pobaw się w dzień. Daj mi myśl nieważnych i ziemskich dwa miliony, daj mi zamartwiać się przeprowadzką i kotami na podwórku... Koty przypominają mi o wiewiórkach, a wiewiórki o... Nocy, uratuj mnie. Wybaw mnie...


Nigdy już więcej nie zasnę.


Podniebnie i tyle

Czy to kiedyś przeminie? Może. Ale póki trwa, wydaje się wieczne. I takie piękne.

Tell me, airplane, will I one day learn to fly? Will my love of freedom and control conquer my fear of heights and spins? "Powiedz mi, samolocie, czy kiedykolwiek nauczę się latać? Czy moja miłość do wolności i kontroli pokona mój lęk przed wysokościami i korkociągami?" /Richard Bach/

Niesamowite jest, jak rozmowa z kimś, kto w jakiś sposób łączy się z naszą fascynacją, kto chocby dotykał przez krótką chwilę tego co kochamy, kto choćby stałby obok, tego czego tak pragniemy, za czym tak bardzo tęsknimy - jak mała rozmowa z tą osobą potrafi dodac nam skrzydeł. Przenieść nas w tamten świat, zbliżyć nas do tego czegoś ukochanego. Rozmowa z T., który zabrał mnie na latanie, jest jak powrót, choć wirtualny, do latania, jest jak powrót do tam wtedy,  jak dotykanie niemal tego samolotu, siedzenie na trawie i oglądaniu akrobatycznych figur, i wreszcie latanie samo w sobie, oglądanie drzew, pól, lasów, rzek... Dziękuję T. Tak bardzo dziękuję. Jesteś moim mostem. Bierzesz mnie za rękę i prowadzisz do raju. Tak, do raju. Na zielone łąki, w zapach świeżo skoszonych traw... Do tego dnia, który był "just a perfect day". Dziękuję.

I moja tęsknota znów zamienia się tak w fruwanie, w uśmiech niekończący się uśmiech. W zapach trawy, oglądaniu samolotów zamiast chmurek, robieniu korkociągów w rytmie niemieckiej poezji dźwięku rymującego się z szumem silnika.

Laufen wir?




Tuesday, May 28, 2013

Głowa w chmurach

Podniebności, nieziemskości, głowy w chmurach - zdawałoby się, że to tylko wyrażenia. A tymczasem, to takie prawdziwe.

Wciąż fruwam. Jestem tam nad polami i lasami. I słyszę "Baeume". I "Ein bisschen". I "Noch mal?" I nie mogę wybić sobie z głowy tego fruwania. No nie mogę.

Wybrałam się dziś na szkolenie do nowej pracy. Nie w szczególności, by się szkolić, ale aby poznać ludzi, może zawiązać jakieś zawiązki i przywiązki. I nic. Oprócz paru śmiechów z panem prowadzącym, który miał niezwykły czar prowadzenia i poczucie humoru, nic specjalnego się nie wydarzyło.
Czy będzie tak samo? Czy będę przychodzić tam, obijać się od ścian, przytulać parkingi i nawiązywać kontakty tylko ze studentami? A co jeśli ci studneci będą inni, odobcowani, oddaleni tacy jak na Oaktonie.

Wtedy będę uciekać do latania. Bo czy latanie nie jest wieczną ucieczką? Ucieczką od świata, od ludzi, z którymi z jakiegoś powodu nie możemy się połączyć ni porozumieć. I chyba ci wszyscy piloci tak trochę uciekają. Co by wyjasniało ich nieśmiałość, skłonności samotnicze, tęsknotę za ptasią wolnością...

I tak właśnie okaże się ostatecznie, że ze wszystkich rzeczy, w lataniu odnajdę sens najwyższy.


A tymczasem,
usiądę na skrawku kanapy i pogapię się w okno. I uśmiechnę. Na wspomnienie "Baeume" i "Ein bisschen".



Monday, May 27, 2013

I tylko muszę pamiętać o jednym

Wiem, wiem, że marzę myślę i nie mogę przestać. I od czasu do czasu ten głupi rozsądek puka mnie w głowę i mówi: porypało Cię, no gdzie, jak, no co Ty. Wariatka. To niemożliwe.

I tylko muszę pamiętać, że nie do mnie należy głowienie się JAK.


Trzeba tylko marzyć, wierzyć, czekać.

A JAK już się samo wymyśli.



Uśmiech

Otworzyłam oczy myśląc, że nadal jest siódma rano. Doprawdy jak rankiem można nie czuć czasu zupełnie, stracić kompletnie połączenie z rzeczywistością. M. pałetała się już po mieszkaniu i zastanowiło mnie, że tak wcześnie może się pałętać. Spojrzałam na zegarek - dziewiąta. I nagle uśmiech. W głowie jedno, szum powietrza, wir silnika, świadomość, że przeżywam właśnie jedną z najbardziej niesamowitych chwil mojego życia. "Ein bisschen?" - "Ein bisschen!" - uśmiech.

To takie śmieszne, że po jakimś pięknym zdarzeniu nie pamięta się już zdarzenia, ale tylko uczucia i usmiechy. Że pałęta się człowiek sam po sobie próbując sobie przypomnieć, co było i jak było - i nie ma nic oprócz tej błogości jakiejś, oprócz świadomości, że było pięknie. I uśmiechu.

Siedzimy sobie, oglądamy film z M., nieobecną zupełnie. Nagle na ustach pojawia mi się co? - A jakże. Od ucha do ucha. I skąd?


Czasem czujemy ciepło w jakimś kierunku, ale nie rozumiemy go zupełnie. Czujemy ramiona jakichś marzeń, ale nie wierzymy w nie do końca, a może nie umiemy ich zrozumieć, no bo takie czucie bez bycia to co to. Aż przychodzi dzień, kiedy rozumiemy, widzimy, jesteśmy. I tylko tak szybko ten dzień mija. I pozostawia znów tę mgiełkę ciepła.


I uśmiechu.


Saturday, May 25, 2013

Samolotem wzbić się w górę i przelecieć jakąś chmurę...

Tak. Dziś stało się. Przeżyłam coś na skalę nieziemskości totalnej. I dosłownej. I jakie to dziwne. Z moim lękiem wysokości, z moimi lękami wszechobecnymi wszechwszędzie. Oto wsiadłam, i muszę zaznaczyć, że już przy wsiadaniu zupełnie się nie bałam, do maleńkiego starego samolotu z 1969 roku, dwuosobowego jeśli wręcz nie półtorej osobowego (co jednak było bardzo przyjemne) i poleciałam. Ba! Przez spore dwie chwile nawet trzymałam stery!Prawdziwe stery samolotu. W prawdziwych moich rękach. Prawdziwie przekręcałam nimi w bok i w górę. I to cudne wznoszenie się szybkie do góry i to nagłe opadanie w dół. I... KORKOCIĄG. Tak, prawdziwy najprawdziwszy korkociąg. I co?

W O W !!!

Coś niesamowitego. Coś absolutnie nie z tego świata. Duże samoloty to nic. Te malizny, i tak, przecież zawsze to wiedziałam, te malizny są najcudniejsze na świecie.

I jestem jak pijana. Nie wiem gdzie pomieścić te emocje, jak się z nimi obejść. Jest mi tak pięknie. I ten K.... eh. Co za pilot. Zawsze wiedziałam, że moje życie jest związane z lotnictwem na bardzo intensywnym poziomie. No i teraz intensywność jeszcze bardziej się zacieśniła.


I jak ja mam dziś zasnąć.


Friday, May 24, 2013

Zagubiona

"Zabierz sie za pracę i skup sie tylko na tym teraz" powtarzał A., głaskając po ramieniu I.
"Doprawdy czym tu się martwić czy przejmować, przecież nic się nie dzieje i jeszcze tylko kilka dni. Czyż nie jest ci dobrze tu gdzie jesteś?"
"Jest mi dobrze" odpowiedziała I. "Ale wiesz, że to nie o to chodzi, czy mi dobrze czy nie. Bo brakuje mi dachu. Brakuje mi powietrza. Brakuje mi biurka. Wydawałoby się, że już sie prawie odzwyczaiłam od biurka i własnego kąta. Potrafię coś tam naskubać będą kanapowym ziemniakiem. Ale jest mi tak bardzo niewygodnie."
"Wiem, I., rozumiem. To bardzo trudny okres przejściowy. Ale wiesz dlaczego on się dzieje? Dlaczego tu jesteś?"
"Tak, wiem. Aby się uczyć."
"Wszystko jest niekończącą się nauką. Gdziekolwiek jesteś, dokądkolwiek idziesz, cokolwiek czujesz."
"Wiem. I staram się robić notatki nawet. Myślę, organizuję w głowie. Planuję, choć nie wiem co i gdzie planuję dokładnie. I bardzo jestem wdzięczna za te lekcje."
"Więc o co chodzi, I.?"
"Chodzi o zagubienie. Wiesz, że nie umiem być tymczasem. Że to dla mnie tak bardzo trudne."
"Wiem, ale przecież tak wiele się już nauczyłaś. Już wiesz, że tymczasem to może być jedyne co jest. I trzeba to wykorzystać jak tylko się da, wyssać z tego wszystkie możliwości, zachowywać się, jakby wcale nie było tymczasem, a było tym właściwym teraz i tu. Tym, o które chodzi, tym, które jest na zawsze. Wiesz, że nie wolno Ci czekać Musisz żyć. Pamiętasz te chwile, gdy świat Ci się zatryzmał? Gdy codziennie powtarzałaś sobie, że już niedługo, że już za chwilę to wszystko się skończy i będziesz mogła zacząć budować nowe rzeczy, zacząć żyć?"
"Pamiętam."
"I co się wtedy stało?"
"Nie kończyło się. Za każdym razem, gdy myślałam, że już, że już zaraz się skończy i będę mogła zacząć żyć, zaczynało się to od nowa. I chyba wciąż się nie skończyło."
"I co zrobiłaś? Wciąż czekasz?"
"Nie. Zaczęłam robić swoje. Budować na starych śmieciach, ale zdezynfekowanych."
"I wyszło coś?"
"Tak, wszystko zaczęło się ukadać, zaczęłam wreszcie żyć, budować."
"Jak to, zaczęłaś żyć, zanim skończyło sie naprawdę to, co Cię zabijało?"
"Tak, zaczęłam żyć mimo to. Wskroś temu."
"Jak?"
"Poprostu zajęła się pracą. Przestałam skupiać się na tym, że nie mogę się... skupić."
"No widzisz. Bo najtrudniej jest zacząć. I wiem, że uzależnieni jesteśmy od początków i struktur. I Ty jesteś uzależniona. W całym swoim pomieszaniu i roztrzepaniu tak bardzo kochasz strukturę i porządek. Ale ta struktura wynika z Ciebie, nie z porządku dookoła."
"Nie zgadzam się. Jeśli nie mam porządku dookoła to nie mam porządku w głowie, w sobie. Nie mam porządku w duszy."
"Ale czy jesteś pewna, że porządek w duszy możesz osiągnąć tylko mając idealny porządek dookoła?"
"Nie wiem, tak mi się wydaje."
"To jak poradziłaś sobie wtedy? Przecież miałaś wszystko oprócz porządku dookoła."
"No tak. Nie wiem, jak to zrobiłam."
"Poprostu robiłąś swoje. Skupiłaś się na małych kroczkach. Nie na globalizacji. Nie myśl wielkimi myślami. Nie myśl, że musisz stworzyć super szkołę, przygotować idealną sieć stron i reklamy, zmienić cały świat. Pomyśl, że musisz napisać podstronę o biografii. I załadować te videa na youtube. I przygotować się na zajęcia na jutro. I przejżeć jedną książkę do collegu. Myśl o drobiazgach i zapomnij i całościach."
"Small steps."
"Small steps."
"No. To zacznijmy od kubka herbaty."

Monday, May 20, 2013

Kocham rzeczy

Chomikom jest bardzo trudno na ziemi. Najtrudniej przeprowadzać się. Powinnam być w zasadzie dumna z siebie bo dwa razy zostawiłam przecież niemal cały mój chomikowy dobytek i wyruszyłam w przyszłość. Jakkolwiek za pierwszym razem dobytek został w dobrych rękach, do których od czasu do czasu wracam i dobytkiem jeszcze przynajmniej pachnie, a za drugim zostawiłam go bo nie potrafiłam zrozumieć i uwierzyć w to, że nigdy tego dobytku już nie zobaczę, że nie mam do niego powrotu. Nie umiem palić mostów, odcinać pępowin, a jednak, gdy odchodzę i wszystko wydaje się tak normlane, tak trwające, jakgdybym wcale nigdzie nie szła, z czasem, wszystkie wspomnienia dobytkowe blakną. Z długim czasem, co prawda, bo do dziś pamiętam jakieś łyżki, albo jestem przekonana, że posiadam jakieś naczynie, jakiegoś sprzęta, a okazuje się to tylko pozostałością tego właśnie wspomnienia. Ale globalnie rzecz biorąc, bardzo mało takich rzeczy pałęta mi się jeszcze nieposprzątane po głowie.

I oto znów stoję na rozstaju. Tym razem jakkolwiek nie mam oazy, do której wydaje mi się, że wrócę. Ani nie mam huraganu, z którym musiałabym się siłować. Wszystko jest moje. I to co pozostawię, co porzucę, nigdzie już dla mnie nie będzie, nawet w myślach zabałaganionych. I to co pozostawić, porzucić, jest tak ogromnie trudną decyzją. Kanapy dwie wciąż przyklejone do mnie jak skóra, milion rzeczy mało potrzebnych i irracjonalnych, pierdółek, patałaszków, bebelotów. A przy tym tak bardzo lubię przecież tę przestrzeń, minimalizm, przejrzystość. I jak to pogodzić.

I teraz boję się, że gdy przybędę na nowe życie, gdy wszystkie rzeczy przybędą za mną, to nie będę mogła odnaleźć nowego miejsca, nie będę mogła go zobaczyć zupełnie. Ach, gdyby tak mieć dużo pieniędzy, to mogłabym niemal wszystko porzucić i rozkupić się w nowościach. Czy wtedy zmieniłabym się z chomika w kukułkę?


Że zacytuję  sławne powiedzonko J.... "Może tak, może nie, nigdy nie wiesz!"