Saturday, August 31, 2013

Spacer Staroświecki

Trzciny na stawie
żółte po trosze.

Słońce się sączy
jak na lekarstwo.

Jesień już wtrąca
swoje trzy grosze.

Lato umiera.

Kochasz mnie?
- Bardzo!



/Kubiak/

Thursday, August 22, 2013

Jaki piękny deszcz!

Gdy zajechałam na lotnisko, nie wierzyłam, że będziemy latać. Ale jakie to miało znaczenie, skoro już tam byłam. I co? I musze przyznać, że latanie w deszczu ma niezwykły urok. A może to deszcz miał urok. A może latanie samo w sobie. A może wszystko razem.

Nauczyłam się dziś abrdzo wielu rzeczy. A z dziwięciu lądowań moich było... aż pięć i pół. I tak już coraz ładniej siadam Rybcię na pasie startowym i coraz bardziej Rybcia mnie chyba lubi za to. Jak to napisał Bach - kochaj samolot i traktuj go z szacunkiem i nie krzywdź, a odwdzięczy ci się tym samym.

Jadąc na lotnisko przypomniałam sobie mały epizod z dzieciństwa - huśtawkę, która wciąż stoi w prawie tym samym miejscu. Ot przypomniałam sobie, jak bujałam się na huśtawce i udawałam, że...

latam.

I jak mogłam przed tym uciec?

Nie mogłam. I dlatego jestem tu gdzie jestem. Tylko szkoda, że T. i K. to jedyni ludzie, którzy to rozumieją. No może jeszcze G.

Więc dziś był piękny dzień. I deszcz, choć przecież zawsze piękny, nabrał dziś jeszcze piękniejszego piękna. I co?

I wszystko jest cudowne. I świat jest znów piękny. I czuję tak ogromną ulgę!! Tak dobrze, tak niezwykle dobrze jest czuć się dobrze, jest być pozytywnym i postanowić sobie, że jest dobrze i jakkolwiek jest naprawdę, to i tak czuć się wspaniale. To taka olbrzymia ulga nie zamartwiać się i nie smucić się. Hicks ma rację, jesteśmy stworzeni by być szczęśliwymi, a nie smutaskami na kółkach.

Dlatego od dziś jestem już tylko szczęśliwa.


Sunday, August 18, 2013

Doły matoły z czarnej stodoły

Aż nie wierzę, co się ze mną stało. Jestem swoim własnym cieniem. Moje ciało nawet nie wierzy, że żyje, znuje się za mną z kąta w kąt i udaje mnie. Jest tak ciężkie, że ledwie mogę je za sobą udźwignąć. Oczywiście powinnam je poddać wszelkim możliwym próbom, ćwiczeń, spacerów, czegokolwiek. Ale nie umiałam. Nie dałam rady. Nie chciałam potrafić.

Takiego marazmu nie pamiętam od czasów, gdy moje nowe piękne wtedy jeszcze mieszkanie poprzednie straciło współmieszkańca, a świat walił się dookoła. Gdy brakowało mi powietrza do oddechu i nie wiedziałam, co znaczy jutro. Gdy brałam prochy, bo nic innego mi już nie pozostało.

Nie wiem, co mi się stało, skąd to przyszło wczoraj. Niby wiem, ale nie wiem. Nie wiem, dlaczego aż tak. Rozłożyło mnie tak strasznie. Rozmyło we łzach. Oczy spuchnięte szczypią. Przydałaby się jakaś szałwia. Ale ciało musiałoby zrobić w tym celu zbyt wiele ruchów. Nie zrobi.

Nic to. Noc już prawie. Moja ulubiona pora ostatnio. Mogę wreszcie udawać, że nie istnieję.

Dobranoc.

Thursday, August 15, 2013

Szybowanie na dywanie

W zasadzie zawsze zastanawiałam się, o co chodzi z tymi szybowcami. Samoloty? Paralotnie? Parasole? Trudno znaleźć nazwę, ale szybowce chyba jednak najlepiej pasują. Bo to jednak szybowanie, po powietrzu, po chmurach, po westchnieniach. Trochę jak latanie na zaczarowanym dywanie, bo wielka szyba dookoła robi wrażenie, że nie ma się prawie nic pod spodem. Prawie, jakby się latało samemu. I może właśnie o to chodzi?
Piękna sprawa, choć dalej trochę nie ufam, jak to tak można siedzieć w powietrzu przez godzinę albo dłużej i wznosić się na kilka nawet kilometrów wysokości, aż wszystkie domki i pagórki są pyciunie.

A mój lęk wysokości? Oh, okropny. Ale po kilkudziesięciu minutach w powietrzu doszłam do wniosku, że nie chce mi się już trząść. I tak postanowiłam się rozglądać dookoła i podziwiać okolice.

Dzień jakkolwiek bynajmniej na szybowcach się nie skończył i chyba największą frajdą było dla mnie jednak latanie "ptasznym psem" czyli przecudną wosjkową Cessną, lubianą bardzo w samym Wietnamie choć pewnie nie tak bardzo przez Wietnamczyków. Wszystko się łączy i oto moja fascynacja Wietnamem również się nagle odezwała znów do mnie. Samolot bardzo prostej konstruckcji, ale niezwykle silny i odporny na wiele. Wielkie magiczne skrzydła i żelazne wykończenia. Samo piękno. Aż trochę przeraża mnie fakt, iż bardziej podobają mi się samoloty rdzenne, starsze, z charakterem, niż te nowoczesne podobne do samochodów, z systemem komputerowym ogłupiającym pseudo pilotów. Może w poprzednim życiu byłam żołnierzem zestrzelonym w Wietnamie?

I tak w sumie odbyłam wczoraj 3 piękne loty szybowcem i jakieś sześć albo siedem cudnym ptasznym psem. I gdy wróciłam do domu, moje ciało wciąż zdawało się unosić na wietrze, falować, szybować... jak gdybym wciąż siedziała w małym białym Blaniku.

Tak, tak to już mi właśnie odbiło. Latam nawet gdy nie latam, a gdy nie latam to chcę latać bez przerwy, a gdy latam, to chcę latać bez przerwy. I kto by pomyślał, kto to wiedział, że latanie, razem z niemieckim,

to moje życie.




Monday, August 12, 2013

Godoty i głupoty

Jestem typem penelopskim. Potrafię czekać wiekami na telefony, wiadomości, czy może bardziej nietelfony i nieoddzwaniania. Tak, tak jakoś już się w to wciągnęłam, że prawo przyciągania funduje mi tych czekań całe mnóstwo. I na nic błaganie, by przestało, by to się skończyło. Na nic.

Coś nawet nie chce mi się iść dziś spać. Dziwny dzień, popłakujący jakiś, ale ogólnie kończy się dobrze. W środę szybowce. I serce pokiereszowane już podratowane trochę i jest nadzieja, że może nawet się zagoi. Choć czy taki dziurawiec jest w stanie się zagoić.

Rozglądam się dziś po moim mieszkaniu i myślę sobie - smutny trochę ten luksus, gdy nie ma go z kim dzielić. popieprzona ludzka natura, ludzi jej się zachciewa, dzielenia jakiegoś. Co się ze mną stało, przecież tak bardzo cieszyłam się dotąd świętym spokojem.

Zwalam wszystko na metraż, a co.

No i po co ja tu to przyszłam? Ponarzekać? A tak, chyba tak. Połudzić się, że warto czekać? Nie myślę. Skrętu kiszek można się dorobić i tyle.

Lepiej się pozachwycam. Bo przecież mimo wszystko, pięknie jest. Deszczowo pięknie dziś. Pachnąco. Pralka chuczy i jakie to szczęście, że jest w mieszkanku. Spłuczka naprawiona. Poćwiczone. Garnki wymyte. Pięknie jest. I nie będzie żadnego tylko, żeby...

Pięknie jest.


Sunday, August 4, 2013

Wysokości miłości

Ależ leniwy dzień dziś. Ale jednocześnie bardzo produktywny. Uwielbiam takie dni. Zwłaszcza, gdy mają w sobię choćby maleńką odrobinę lodów z bita śmietaną. Jak ja dawno nie jadłam bitej śmietany.

Zaczęło się od tego, że wczoraj zostały mi upieczone ciastka i przywiezione. Ciastka pyszne, bezglutenowe, ale z masłem i czekoladą. No więc jeśli masło i czekolada, to już i lody i śmietana. A co. Przycisnęło mnie nieźle, uczucie senności i ciężkości podobne do kaca, ale dziwniejsze, jutro pewnie wyskoczą kolorowe pryszcze, i tyle. Ale lody z pokruszonymi ciastkami i bitą - wyśmienite.

Podłoga w końcu pozamiatana. I przy okazji zamiatania miła rozmowa. Uwielbiam miłe rozmowy. Placki ziemniaczane po węgiersku na obiad, grzech nad grzechem, nono. Jutro trzeba wrócić czem prędzej do diety.

Latanie zawieszone, mój pilot się rozchorował. I smutek, bo czasu na rękach coniemiera, dzień wolny wzięty tylko po to, by być w lepszej formie, a tu pietruszka z natką. Ale staram się nie być samolubkiem i przecież najważniejsze, żeby mój fruwacz wyzdrowiał, nabrał nowej cierpliwości i uczył mnie dalej poruszać skrzydłami.

Tymczasem, teoria może nie kwiczy, ale trochę jej dziś pochłonęłam. Im dłużej myślę też o kącie ataku i jego stosunku do wznoszenia się w powietrze, tym bardziej zaczynam tworzyć sobie teorie wyjaśniające to czego nie rozumiem. Ale to takie stfory muchomory i nie obejdzie się bez sowy pilotnej głowy.

Życie składa się z cierpliwości.

Albo niedoczekania, bo przecież jak można być cierpliwym, gdy tak bardzo chce się człowiekowi wzbić w niebo, a tu nie ma jak.

Jakie to dziwne, że jutro nie muszę wstać o piątej rano. Może pójdę na plażę?


Myśl tygodnia: jeśli czegoś pragniesz, wyobraź sobie, że jest już twoje.


Nawet nie wiem kiedy to się stało, że zdobyłam licencję pilota, kupiłam RV-14 i Guntly jest moje, z tym, że teraz nazywa się Huntly:)