Sunday, March 31, 2013

Polowanie

Ostatnio nawet nie jestem pewna, jaki jest miesiąc. I tak cud, że przestawiłam się tak łatwo na 2013. W ogóle wydaje mi się, że 2012 to jakaś antyczna historia. No ale przecież czas nie istnieje, to jakie to ma nawet znaczenie. Tak czy siak, ostatnio żyję tylko jakąś przyszłością, planami, strategiami, a teraźniejszość zupełnie dla mnie nie istnieje. Rozpłynęła się gdzieś, zagubiła, nie ma jej. Jedyną moją teraźniejszością są grejfruty pumelo i.... poszukiwanie opcji na przyszłość.

Polowanie na mieszkanie idzie średnio. Czekam na cud. Wszystko jest brzydkie, szare albo bez parkingu. I gdybym się załapała wcześniej na to powietrzne parkowanie, to nie byłoby źle, no ale się nie załapałam. Wiem, wiem. Wiedziałam, że nie będzie łatwo. I że dużo będzie mnie to kosztowało. I wiem, że muszę zapłacić.

Ale przecież wszystko, nawet gdy jest tak ogromnie przerastające człowiecze siły, jest do zorbienia, krok po kroczku.

I muszę tylko ufać, że tak jak wczoraj, tak mocno czułam: nie, tak dziś, jutro lub pojutrze, w końcu na pewno, poczuję mocne: tak.

Cuda w końcu zdarzają się nam bez przerwy.


Friday, March 22, 2013

Pstryk

A dziś wyruszyłam na podbój DuPage, na umówione spotkanie, które nie doszło w zasadzie do skutku i nie poznałam rozlewającego się pana mającego żonę i dzieci. A taka byłam ciekawa potwierdzenia mojej teorii. Teoria ta zakłada, że wszyscy panowie zajmujący się papierkową robotą na collegach są o wybornej masie ciała (=rozlewają się na krzesłach), ale też choć mogłoby zdawać się to ironiczne, mają całkiem fajne rodziny z może nienajładniejszymi, ale zupełnie fajnymi żonami i dziećmi. Nawiasem mówiąc, panie na podobnych stanowistkach mają bardzo podobny profil. Co by bowiem robili w wolnych chwilach jak nie jedli darmowe pączki i zachwycali się swoimi dziećmi i tym co zrobił mąż czy żona? Wszyscy oni są tacy podobni. I rzadko zdarza się ktoś chudy bądź bezrodzinny. Bardzo rzadko.
No ale cóż, na potwierdzenie mojej teorii będę musiała zaczekać, gdyż dziś nie dane mi było poznać pana M.
Jakkolwiek oprowadzono mnie po moim nowym kampusie i poczułam się jak członek jakiejś rodziny. Jest inaczej. Niż na MCC, niż w podziemiach uniwerku. Tu, wygląda na to, są ludzie. Istnieją. Przebywają dookoła siebie. I nawet gdzie niegdzie ciekawe elementy. Wolne? Naturalnie nie. Bo ludzie dookoła mają to do siebie, że wszyscy kogoś mają. Żony, rodziny, w najgorszym razie dziewczyny lub narzeczone. Zupełnie nie wiem, gdzie ta masa samotnych ludzi się chowa. Może ktoś ich tylko wymyślił, a właśnie wcale ich nie ma? Dlatego też nie mogę znaleźć żadnej książki w bibliotece o samotnych/ samodzielnych kobietach. Bo przecież wszystkie kobiety na świecie kogoś mają.

Przeglądam mieszkania i marzę. Nie wiem, co zrobić z fantem szkolnym, czy wynająć jedno czy dwu-sypialniowe, żeby wcisnąć tam jeszcze szkółkę. Ale może za bardzo na siłę chcę? Nie wiem. Tak bardzo nie wiem.

Dzień się kończy, nie ma co oglądać, bo wszystko mnie nudzi, nie ma co jeść bo niczego jeść mi się nie chce. Niczego mi się nie chce. "Niechcenie daje wolność. Wolność prawie absolutną. Ale co mi po wolności. Wolności też mi się nie chce."/Konwicki/

I tak, patrzę na ostatnie promienie słonka, myślę o Lusi, która uciekła, i o tym, że najchętniej poszłabym spać.

No i chyba pójdę.

Thursday, March 21, 2013

Dzień Wagarowicza

Uciekłam. Uciekłam ze szkoły jak za dawnych czasów, gdy świętowaliśmy jeszcze dzień wagarowicza. Uciekłam samolubnie i bezwzględnie. Nie dałam rady trwać już. Czasem życie nas poprostu przerasta i nie ma innego wyjścia, jak tylko uciec.

I tyle.

Wednesday, March 20, 2013

Głód

Jeśli ja już nie mam co jeść, to naprawdę jest źle. I nie mam z czym, wydawszy właśnie ostatnie grosze na samochód i zaciągnowszy nawet trochę kredytu, nawet jechać do sklepu. Już dawno tak nie było. Mogłabym zaczekać do przyszłej wypłaty, ale przecież całą muszę wydać na rachunki. Który to dziś jest?

Nie wiem, jak do tego doszło. Nie mam już siły. Poddaję się. Idę się schować z Luśką za kanapę i nigdy już nie wyjdę.

Nie chce mi się iść do nowej pracy. Co to da, i tak dalej nie będę wyrabiać. Już nie mam siły chodzić do pracy. Już nie mam siły na nic.

I właśnie sobie przypomniałam, że po warsztacie miałam jechać do biblioteki.

To wszystko przez pogodę. Przez tę chorą, popier... pogodę. Już nie mogę. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam tak bardzo zmęczona zimnem. I już nawet słońce nie pomaga.

Może ucieknę na jakieś Bahamy. Zamiast kanapy. Ludzie tak robią, słyszę. Kiedy życie ich przerasta, kiedy mają już serdecznie dość, wsiadają do samolotu i lecą gdzieś na drugi koniec świata albo w każdym razie w miejsce, gdzie jest ciepło i dobrze i nikt się do nich nie dobija. Tak, może tak właśnie powinnam zrobić.

No i odpowiedzią tymczasową na to wszystko byłaby gorąca pachnąca herbata i coś zmacznego do przekąszenia. Ale nie ma. Nic. Oprócz bynajmniej herbaty. Nawet chleba nie mam. I tak strasznie nie chce mi się jechać poń. Nawet wina nie mam. I bynajmniej po wino się nei ruszę, zresztą na wino to nawet nie mam ochoty.
I nic z tego nie będzie, oprócz tego samego depresyjno-rezygnującego nastroju, który układam sobie na biurku jak klocki.


Tuesday, March 19, 2013

Dlaczego tak lubię Grey's Anathomy

Jak dobrze czasem olać świat i zrobić sobie dzień dziecka.

Wróciłam do domu i ni stąd ni zowąd pomyślałam o włoskim daniu chicken parmesiano czy coś takiego. To gdy panierowanego kotleta rzuca się na spaghetti (najlepiej fettucini) razem z pomidorowym sosem. Parmezanu co prawda jeść nie mogę, ale zawsze jest zdrowy i bezpieczny serek kozi. I tak miałam przepyszny obiadek, po którym czuję się wyśmienicie. Zwłaszcza, że grzebiąc za makaronem natknęłam się na co? A na wino. Czerwone z pięknym kwiatuszkiem, o cierpkości Chianti i delikatności pinot noir. Tak, czerwone idealnie przecież pasuje do pomidorowego sosu.
I tak oto, wieczór popłynął mi w kierunku relaksującego wytrwanego smaku.

A że jedzenie samemu tak dobrego posiłku jest tylko pół przyjemny, włączyłam raz już obejrzany odcinek nowy Grey's czyli polskich Chirurgów. Dlaczego ich tak lubię? Akcja jak akcja, przesadozna na wielu krokach. Ale ta ludzkość, ta człowieczość, ten fakt, że nie ma na skróty, kocha się kto się kocha, nie radzi sobie kto sobie nie radzi i ta prawdziwość ludzkich uczuć, emocji, strachów i jednak spadania z nieba rzeczy, które też codziennie normalnie się zdarzają - to mnei zniewala zupełnie.

Dlatego to z nimi zjadłam dziś moją wyśmienitą kolację. A co.


A co z resztą? Nie wiem. Wiosna już chyba nie przyjdzie. Zastanawiam się, czy nawet warto przeprowadzać się nad jezioro, jeśli ma nie przyjść. Nie wiem, co się stało. Świat zatrzymał się jakby i nie wie gdzie iść dalej. Poprostu nie wie.

Acha. I postanowiłam zabrać się za uczenie węgierskiego.


Monday, March 18, 2013

Myszy i Ludzie

Był kiedyś taki film, którego nigdy nie zapomniałam. Poszliśmy nań z naszą szaloną filozofką, która miała nas uczyć fizyki, ale jej nie wyszło. Jakkolwiek filozofii niemało nas nauczyła. I właśnie tego dnia, a był to chyba dzień wagarowicza, poszliśmy do kina na dwa filmy. Jeden o robalach, który mało mnei nie wykończył - zobaczyć gąsienicę rozmiarów trzech ludzi i nie dostać zawału to w moim przypadku neimal niemożliwe. No ale jakoś przetrwałam, po czym obejrzeliśmy drugi film: Myszy i ludzie. Mój pierwszy film z Malkovitchem i pierwszy z Gary Sinisem, którego zaczęłam uwielbiać. Pamiętam do dziś, jak omawialiśmy potem na lekcji rzekomej fizyki sprawy linczu frinczu i tych innych. I co?

I w zasadzie nic, bo tak mi się tylko ten film przypomniał z racji wizyty bardzo przystojnego pana od robaków i w moim przypadku mysz. Doprawdy, dlaczego ci faceci musza być tacy przystojni. I tym samym niezainteresowani. Myślałam, że będzie jakieś byle co, a tu takie ciacho, że huhu. Flirtowałam na trzydzieści sposobów, a przecież zupełnie nie umiem flirtować... Eh.
Ciacho w każdym razie założyło mi trzydzieści pułapek w całym mieszkaniu i od tej pory słyszę piski, chroboczenia i nie wiadomo co jeszcze głównie w mojej głowie.

Czy będę dziś w końcu normalnie spać?


Wednesday, March 13, 2013

Ice Cups

Kiedy pierwszy raz znalazłam się w Berlinie, poszliśmy z grupą do jakiegoś niesamowitego czekoladowego sklepu. Za tamtych czasów nie było czegoś takiego w Polsce. Wtedy to kupiłam woreczek horendalnie drogich czekoladek w niby kapslach, które smakowały zupełnie jak czekolada na dnie najpyszniejszych lodów rożków na świecie.

Dziś, właśnie pożarłam dwie takie czekoladki, pierwszy raz po jakichś 15 albo więcej latach.

Może to żałosne, może zwyczajne - że smaki zostają w nas tak silnie. I Ice Cups, bo tak się nazywają, co wiem dopiero teraz, smakują dokładnie tak samo jak te piętnaśnie lat temu.

Tak naprawdę nie chodzi o smak, a o emocje. O emocjach zrobilismy dziś spontaniczną lekcję z moimi dzieciakami a marzolandii, o emocjach... ach, emocje są tak piękne choć często tak bolesne. Ale nawet wtedy i tak piękne.

Czuję się jak pijana. Może to wciąż jet lag, może jakieś niedospanie, choć dziś postęp, zamiast o 330, obudziłam się przed piątą. Jakież świty są piękne. Aż jestem zła na siebie, że nie umiem wcześnie wstawać, że taki śpioch okropny jestem. Tak cudnie byłoby wstawać codziennie tak wcześnie rano i zachwycać się świtem. Tak jak to robiłam z koleji jakieś dziesięć lat temu, gdy postanowiłam nauczyć się wszystkiego pilnie do egzaminu z językoznawstwa.
Gdy tak myślę o niektórych tych moich egzaminach, o tym ciągłym przekonaniu, że wszystko pamiętam, myślę sobie z żalem trochę, że tak naprawdę nie miałam pojęcia jak się uczyć. Powinno się ludzi częściej uczyć jak się uczyć.

A teraz, czuję, że pora na nowy język. Jeszcze nie wiem, jaki. Chyba najbardziej chcę węgierskiego, ale portugalski też mnie kręci.
Gdybym tak miała pracę na pełen etat i wystarczająco pieniędzy na życie, wzięłabym napewno obydwa języki. Gdybym tak.

Dobrze, dość tych gadań o Ice Cups i od rzeczy. Pora wrócić do obijania się o ściany i może ugotowania czegoś.
Oh, momencik, przecież ja zupełnie zapomniałam, że mam pracę!