Tuesday, October 5, 2010

Błędne Drogi

Micomicona dzielnie wykonywała zadane jej zajęcie. Nie zastanawiała się zbyt wiele nad tym, czy ma ono sens, czy to słuszne co robi i czy cel jest zgodny z jej duszą. Nie zastanawiała się nawet, kto to w ogóle wszystko wymyślił, wczuła się w rolę i marionetkowała dokładnie tak, jak jej polecono. Micomicona jednak nie wiedziała, że jest marionetką - zupełnie odwrotnie, czuła się, jakby to była jej misja, jej los.

I dopiero kiedy usłyszała Don Kichote opowiadającego jej o jaskini Monteskinosa, dopiero gdy spojrzała w jego serce i dostrzegła coś, czego w otoczce rzekomego szaleństwa nie potrafił nikt dostrzeć - olbrzymią miłość do świata - dopiero wtedy dotarło do Micomicony, że zupełnie zapomniała w tym wszystkim siebie.

Była jeszcze zbyt młoda i zbyt niedoświadczona, zbyt pochłonięta w przekonaniu, że jej celem jest przecież bycie tym, kim narzucono jej być; nie umiała zastosować swoich uczuć i nagle obudzonych prawdziwych pragnień w praktyce. Nie umiała jeszcze wypoiwiedzieć na głos swoich myśli. Bała się, że ktoś przecież zwróci jej uwagę, że się wygłupia, że nie do tego przecież jest stworzona, że sama nic nie wie i dlatego powinna słuchać "mądrych ludzi", którzy lepiej znają życie niż ona. Bała się, że rzeczywiście znają.

***

Lecz kiedy Don Kichote odszedł, wszystko się zmieniło. Micomicona jako jedyna rozumiała wiatrakowość i olbrzymiość. I nagle zrozumiała także właśnie ten fakt rozumienia.

I wtedy, właśnie wtedy, poczuła tę niezwykłą ulgę. Wolność. Wiatr w skrzydłach, o których zapomniała już że istnieją.

Bo przecież tak naprawdę zawsze wiedziała, że jest kimś innym. Że jej dusza pragnie czegoś innego niż jest jej narzucane, że może zdobywać świat, jeśli tylko wreszcie da sobie spokój z słuchaniem Panchy i całej reszty.

***

I wtedy właśnie Micomicona urodziła się na nowo.