Tuesday, June 26, 2012

Muszę coś zrobić z włosami


Muszę coś zrobić z włosami
Muszę coś zrobić z oczami
bo tak mi jakoś ciemno
chociaż tak mocno czekamy
czy my się kiedyś spotkamy
ja z tobą, a ty ze mną.
Czarna woda między nami i sokole oczy
czyśmy sobie winni sami
czy świat nas zaskoczył.

Muszę coś zrobić z listami,
muszę coś zrobić z myślami
bo tak mi jakoś ciemno
chociaż tak mocno czekamy
ja z tobą, a ty ze mną.
Żywy ogień między nami
wielki pożar ziemi
czyśmy sobie winni sami
czyśmy wymyśleni?

Muszę coś zrobić z rankami
muszę coś zrobić z nocami
bo tak mi jakoś ciemno
chociaż tak mocno czekamy
czy my się kiedyś spotkamy
ja z tobą, a ty ze mną?
Kłamstwa w nas jest coraz więcej
rzadkośmy weseli
czy nam kto zawiązał ręce
czyśmy nie dość chcieli? 


/Osiecka/

A jednak


tęsknię.





Monday, June 25, 2012

Pora wrócić do życia

Było miło. Przez chwilę nawet myślałam, że coś by mogło z tego być. Było naprawdę fajnie i kolorowo i przyznaję się: bardzo tego potrzebowałam. Może niekoniecznie w takim wydaniu, ale każde podobieństwo już dociera na te rejony. I od tak dawna nie miałam na ustach tego uśmeichu. I od tak dawna nikt nie powiedział mi tych magicznych słów: "you're glowing". Jakże cudownie jest "glowing'ować". Prawie jak świetliki w nocy. No właśnie, gdzie się podziały świetliki, muszę jechać do Moniki na wieś no. I od dawna nie czułam się poruszona. Zaskoczona mile, zakręcona, zaczarowana może nawet odrobinę. I od dawna już nie chudłam w takim tempie i że już nie wspomnę o założeniu spódnicy. I od wieków nie czułam tej fajności.

Więc tak, było mi to potrzebne. Przypomnieć sobie, jak to bywało, jak się odbywało i jakbym chciała, żeby było a nigdy nie jest.

I tak bardzo chciałam udowodnić sobie, że żyję. Że mam uczucia. Bo zaczęłam się już kompletnie zapadać i nie wiedziałam zupełnie gdzie jestem.
A teraz wiem.

I tak bardzo chciałam się dowiedzieć, jak to jest, jakby to było mieć kogoś na serio. Przynajmniej pozorancko. I małymi chwilkami tak nawet to czułam.

Więc tak, było mi to potrzebne. Przypomnieć sobie, dlaczego idę drogą, którą idę, dlaczego zdecydowałam się na samodzielne podbijanie Ameryki i dlaczego sama jestem tak silna, a nie sama... a nie sama żyję nie sobą zupełnie i kompletnie nie mogę się dowołać. Że nie sama zapomninam o sobie absolutnie. Zatapiam się w kogoś innego i zupełnie nie zauważam mnie. I nagle ja jestem sobie zupełnie też niepotrzebna. I może nawet przestaję się trochę znów lubić, no bo po co mi ta ja, jak mam kogoś fajniejszego. I wszystko co moje idzie w niepamięć, a w głowie brzęczy mi tylko: "a czyja jestem ja gdzie pójdę".

A przecież jestem swoja. Idę za głosem serca. Swojego. Wielkiego, dużo za wielkiego, ale swojego. Przecież wszystko, czym naprawdę jestem, z czego jestem dumna, czy co dodaje mi skrzydeł, co daje mi życie -
wszystko to to ja. Sama ja. Stworzyłam, ułożyłam z klocków pozostałych po kilku zburzonych rozpieprzonych budowlach z mojego życia, związków, decyzji. Przejechana przez czołg ja pozbierałam się i zbudowałam coś zupełnie nowego. Mojego. Coś, w co nikt nie wierzył, no może jedynie oprócz moich Robaczków trzech. I zbudowałam. I obiecałam sobie przecież, że nikt mi już nigdy tego nie odbierze. Że nikt mi tego nie zburzy. Że już nigdy nie dam się zaciągnąć do jakiegoś wąwozu bezmnie i wyrzec się wszystkiego czy czegokolwiek, w co wierzę, co zbudowałam, co buduję każdego dnia.

I pomyśleć, że przez krótką chwilkę się zupełnie zawiesiłam, zapomniałam o sobie i o tym wszystkim i dałam się prawie wciągnąć w kołowrotek mneij lub bardziej nieświadomego porzucania samej siebie. No ale na szczęście, i może powinnam tu być wdzięczna F., na szczęście zostałam ocalona. Ktoś zatrzymał mnie w odpowiedniej chwili i zorientowałam się, że spadam. 

Ale tak, było mi to potrzebne. I jak za każde doświadczenie mniej lub bardziej bolesne, jestem wdzięczna i za tę lekcję. Szanuję ją i wierzę, że czegoś mnie nauczyła. I za ten moment zatrzymania spadania jestem wdzięczna jeszcze bardziej. Choć go nienawidzę jednocześnie i boli jak cholera - jestem wdzięczna. Bo wiem, że tak naprawdę mnie uratował.

Więc uśmiecham się, choć jeszcze trochę smutno, chowam mrzonki pod poduszkę, bo -


pora wrócić do życia.


That was


it.

Niebezpieczne związki

Dziś będzie o związkach. Nie tyle tych niebezpiecznych co faktu, że owe każde niebezpieczne chyba są.

Myśl przyszła do mnie kilka dni temu, podyktowana trochę przesadzonym, nieporozumianym rozczarowaniem. Rozczarowanie odeszło w niepamięć, nieporozumienie sie wyjasniło i zrozumiało, ale myśl pozostała.

Czy związki w ogóle mają sens? I przede wszystkim: jak się je właściwie robi??

Siedzę sobie dziś przed komputerem, relaksuję przy Jeziorze Marzeń (a co!) i myślę sobie o tym, że samemu jest przecież znacznie wygodniej. Lubię moją niezależność, lubię mój czas taki jakiego chcę, okazuje się, że nawet lubię moje pojedyncze obiady choć myślałam, że wcale nie lubię. Lubię być wolna. Wychodzić, gdzie chcę, z kim chcę, robić, co mi się podoba i nawet nie przepuszczać przez głowę myśli, że komuś może to się wydać głupie, nieładne, nie na miejscu. Tak, lubię moją niezależność.

I jak to teraz połączyć z życiem, czy może raczej - jak wcielić w życie nie samemu tę niezależność i wolność. Czy to w ogóle możliwe?
Jesteśmy tak dziwacznie skonstruowani. Sami sobie świetnie radzimy, fruwamy niczym latawce na wietrze, a jednak zżera nas samotność. Samość nam nie wystarcza.
A gdy już mamy te połowy, te ramiona przy sobie - czujemy się zniewoleni.

Normalnie popieprzone. Lampa w podłodze inaczej.

I co?

"Najlepiej byłoby zwariować." /Konwicki/


Saturday, June 23, 2012

Sen nocy letniej

Więc jesteśmy na jakiejs plaży z F. idziemy na poranny spacer czy coś i przy schodkach do rezortu hotelu czy co to tam było potykam się jakby na piasku i siadam na ziemi. Nie chce mi się wstać i tak sobie siedzę, piasek jest jakiś taki wysoki, głęboki, łatwo wsiąkający i dystans między mną siedzącą, a F. stojącym jest bardzo mały. Rozglądam się po plaży. Ktoś gdzieś coś tam robi z jednej strony. Z drugiej spostrzegam nagle bardzo ciekawe zjawisko - latawiec zrobiony z ogromnej ilości papierowych samolotów odrzutowców, smiesznie posklejanych jakoś ze sobą. Latawiec leci przez chwilę nawet nieźle, po czy kieruje się w dół i opada łagodnie na piasek. Ale nie na zasadzie spadania, lecz kończenia lotu. Mówię do F.: "Patrz, ale czadowy" lub coś w tym stylu. I to fajne uczucie jakiejś błogości. Schodkowej?

Już dawno nie miałam tak miłego snu. Snu, który uspokaja i relaksuje. Snu, po którym pozostaje to niezwykle miłe uczucie. Taka odmiana w porównaniu do ostatnich nocnych przygód dzielnej Iwony z pod Chicago.

I przypomina mi się zdarzenie z mojego życia, które choc przeszłe, symbolizuje jakieś małe fajne szczęście - chwila, gdy K. narysował mi dłoni :-) i uśmiechałam się nieustannie przez kilka dni.

Rozmyślam coraz częściej
od pewnego wieczoru
że chyba moje szczęście
jest zielonego koloru...
/Broniewski/


Tuesday, June 19, 2012

Detoks trwa

Drugi tydzień detoksu. Ugh, jak to mawiał zawsze P. Jestem słaba, śpiąca i żołądek doprowadza mnie do szewskiej pasji. Każde jedzenie boli, ba, nawet woda boli piecze i powoduje, że czuję się jakby całe moje wnętrze przełykowo-żołądkowe było jedną wielką niegojącą się raną.
Detoks wypruwa z emnie całą energię. A energii przecież powinnam mieć teraz całe morze, i trochę jej mam, nawet dbam o siebie i o kuchnie, aż dziwnie, ale do pracy... do pracy nie mam kompletnie energii. Na samą myśl czuję ból całego ciała, senność, słabość na miarę gorączki. No ale to przecież właśnie codzienność detoksu.

Siedzę sobie w pracy. Zaraz przyjdzie szefowa i się zacznie. Ból pracy w otoczce bólu wyrzutów sumienia. Że nie mam siły do pracy, a ona tak bardzo na mnie liczy. Czy mi to przejdzie? Czy odejdzie? Już aż jestem zmęczona tym zmęczeniem i nic nie mieniem siły na.

No, ale koniec jojczeń i narzekań. Robiłam to już tyle razy, dam radę i teraz. Zresztą przecież najważniejsze jest i tak tylko to, że...

że F.


Sunday, June 17, 2012

Niepewność

Pisząc ten tytuł odrazu nuci mi się Grechuta... ale nie, nie będzie o przyjaźniach czy kochaniach, nie będzie o gruszkach na wierzbie. Będzie na poważnie dziś. Z pytaniem, może retorycznym, na początek:
Czy niepewność, to wstrętne uczucie, którego nikt nie lubi, uczucie bycia na jakiejś huśtawce, niepewność czy dla kogoś jesteśmy ważni czy ot tak średnio czy wcale - więc czy ta właśnie niepewność wynika z niskiej samooceny, czy może z "pola popisu" nazwijmy to umownie, tej drugiej osoby?
Chodzi mi to po głowie i wciąż zastanawiam się, czy to ja tak to buduję, czy to świat buduje się dookoła mnie. I nie wiem. A może obydwie opcje. A może jeszcze jakaś inna.

Niepewność bywa jednak czasem nakarmiona. Wynagrodzona spokojem i relaksem. Takim relaksem, jakiego właściwie nie umiem zastosować na codzień. A może tylko mi się tak wydaje.

Tak czy siak, mam nastrój na piosenkę, o taką:


Tuesday, June 12, 2012

ZE ZŁOŚCI

Kochałabym cię (psiakrew, cholera!),
gdyby nie ta niepewność,
gdyby nie to, że serce zżera
złość, tęsknota i rzewność.

Byłabymwierna jak ten pies Burek,
chętnie sypiałabym na słomiance,
ale ty masz taką naturę,
że nie życzę żadnej kochance,

Kochałabym cię (sto tysięcy diabłów!),
kochałabym (niech jasna krew zaleje!),
ale na mnie coś takiego spadło,
że już nie wiem, co się ze mną dzieje:

z fotografią, jak kto głupi, się witam,
z fotografią (psiakrew!) się liczę,
pójdę spać i nie zasnę przed świtem,
póki z grzechów się jej nie wyliczę,

a te grzechy (psiakrew!) malutkie,
więc (cholera!) złości się grzesznik:
że na przykład, wczoraj piłam wódkę
lub że pani Iks - niekoniecznie.

Cóż mi z tego (psiakrew!), żem wierna,
taki, co to "ślady po stopach"?...
Mój miły, minął październik,
mój miły (psiakrew!), mija listopad.

Mój miły, całe życie mija...
Miły! miły! - powtarzam ze szlochem...
To mi życie daje, to zabija,
że ja ciągle (psiakrew) ciebie ---

/przerobiony Broniewski/

Sunday, June 10, 2012

Głupi detoks

Nie cierpię detoksu. Cokolwiek nie zrobię, nie zjem, nie wypiję, czuję się jak na kacu, głodzie i w stanie grypy jednocześnie. A w pomieszaniu z centrowaniem na kole 3 kilogramów czerwonej gliny (wyzwanie talerzowe) wyszło podwojenie ogólnych efektów. Jakkolwiek uśmiech B. zasłonił wszystkie efekty i symptomy, słabości i te inne. Tęskniłam za jego zielonymi oczami.

I co teraz zrobić ze sobą. Tyle pracy, tyle planów, chęci różowych, nawet rower pałęta się gdzieś po głowie, a sił zero i piorunujący ból żołądka rozkłada mnie w istocie na łopatki.
Ale tak właśnie się płaci za złamanie diety.

Niezwykle ciekawe doświadczenie życiowe za mną. Strzelanie z prawdziwego najprawdziwszego pistoletu. 30 razy. Wciąż jeszcze nie mogę w to uwierzyć.

A rosyjskie klimaty trochę mnie konfiuzują. Czy coś przegapiłam? Czy coś się zmieniło? Czy jednak nie powinnam się czuć równouprawniona i zostawić pewne decyzje po drugiej stronie?
Nie wiem. Jest mi głupio. Bardzo głupio. Ale przecież i tak w to nie bardzo wierzę, i tak mi w zasadzie nie zależy, więc nie ma sensu się przejmować czy zastanawiać. Lepiej wezmę się za oliwienie roweru.

A na koniec jeden z moich ulubionych. Bo tak bardzo moich?


To moje
dusza wiatr drzewo
to moje
zielone kałuże oceanów
Wyciągam ręce:
chodźcie do mnie
drzewa koty wiatry
kałuże
chodźcie moje
okna dusze zwierzęta
no

A czyja jestem ja
gdzie pójdę



Friday, June 8, 2012

MORZE

Tęsknię za snem gęsim
za smyczkiem dłoni Pana Boga
którym rysuję
struny zeszytów
tęsknię.
Za wiatrem ciepła tęsknię
słonkiem odpoczynku
Oczami na radosny ranek
zamiast poniedziałku
Poniedziełek
jest nagle pretensjonalnie uparcie
wścieczonym o nieee

Tęsknię.
Za Małyszem w kieszeni
piórem za uchem
uśmiechem
zwyczajnym spokojnym uśmiechem

I za morzem tęsknię.
Czasu.

Wednesday, June 6, 2012

JetLag

Powieki lekko zsuwaja mi się na oczy, senność, acz delikatna, przytula mnie lekko ale nie chce mnie porwać w czeluście łóżkowe. I ta nieśmiałość podoba mi się i bawi mnie. Ranki o 6 godzinie, kawa prawie niepotrzebna wtedy a kiedy indziej - tak właśnie mniej więcej przechodzę mój jetlag bardzo umiarkowany.

Trzy tygodnie w Polsce oderwały mnie gdzieś, porwały w zupełnie inną rzeczywistość. Przez trzy tygodnie w Polsce czułam się jak za dawnych chyba czasów. Choć tymczasowość codzienna nie dawała mi spokoju. Jakie to głupie, nie umiem w ogóle przeżywać wakacji, relaksować się zwyczajnie. Czuję się dziwnie i jakby we śnie oderwana od codzienności. I zastanawiam się, czy to tylko ja, czy ludzie tak ogólnie się czują na wakacjach.

Szkoda, że nie można połączyć dwóch drogich światów. Wybory zyciowe są naprawdę nie fair.

Tymczasem w powietrzu małe i duże wzloty. I włosy rozwiane, i myśli rozwiane. Za bardzo, za mocno, za daleko. Chcę je uspokoić, ale czy się da? I czy tak naprawdę chcę? Celuję w pięć srok na raz i pewnie jak zwykle z żadnej nic nie wyjdzie, ale przynajmniej sobie poceluję. Przynajmniej kiedy wreszcie wygrzebię się z tego jetlagu, bo właśnie moja buzia otwiera się na rozmiar słonia albo hichopotama.

Tęsknię. Czy można tęsknić zanim się kogoś zna? Tak, można, robiłam to już nie raz. To nie prawdziwa tęsknota, tylko taka wymyślona, Poświatowskiejska, ta co się lubi wspinać po poręczy uśmiechu i tak dalej... ale co tam. Ważne, że właśnie tak cudnie miła i aksamitna...

A teraz już pora na dobranoc bo w moim organiźmie trzecia w nocy... i na nic tłumaczenia, że tak naprawdę jest dopiero 8...