Moje skrzydło zachorowało. Złe chmury, zaraz po dobrych zwiesiły się nadeń i złość i frustracja kompletnie zakleiły dopiero co wypełnione po brzegi powietrzem pióra. Podchodzę, próbuję ugłaskać, ale słyszę tylko syczenie. To ten zwierzęcy instynkt, gdy ktoś zraniony odpycha innych chcących pomóc w dość drastyczny sposób.
I co robić? Jak pomóc? Jak być a nie denerwować, nie narzucać się? I czy w takich chwilach nie mamy się narzucać mimo wszystko? Dać przestrzeń, czy nei zostawić w spokoju, aż się złamie?
Związane ręce, smutek na policzkach nie do usunięcia.
Gdy martwimy się sami o siebie, łatwo to zmienić. Łatwo olać, zlekceważyć, wmówić sobie coś innego. Ale gdy cierpi ktoś obok, nie wiadomo, jak sobie z tym poradzić, co zrobić, co powiedzieć. Myśli wariują, w sercu wieczny niepokój, wariactwo.
I ten straszny chłód, nie do opisania. Nic innego nie jest ważne, nic innego nie ma siły się poukładać czy zrobić. I gdy by chociaż skrzydło dało się ugłaskać. Ale nie da się. Zbyt dumne.
I co robić? Jak pomóc? Jak być a nie denerwować, nie narzucać się? I czy w takich chwilach nie mamy się narzucać mimo wszystko? Dać przestrzeń, czy nei zostawić w spokoju, aż się złamie?
Związane ręce, smutek na policzkach nie do usunięcia.
Gdy martwimy się sami o siebie, łatwo to zmienić. Łatwo olać, zlekceważyć, wmówić sobie coś innego. Ale gdy cierpi ktoś obok, nie wiadomo, jak sobie z tym poradzić, co zrobić, co powiedzieć. Myśli wariują, w sercu wieczny niepokój, wariactwo.
I ten straszny chłód, nie do opisania. Nic innego nie jest ważne, nic innego nie ma siły się poukładać czy zrobić. I gdy by chociaż skrzydło dało się ugłaskać. Ale nie da się. Zbyt dumne.
No comments:
Post a Comment