Wednesday, January 8, 2014

Pudle, poduchy i głupi francuski

Nie mam dziś żadnych ciekawych insightów. Nuda. Na pudla.

Czy powinnam jechać "na narty". Oto jest pytanie zasadnicze i nierozwiązywalne. Jeśli pojade to tak z niechcenia właściwie. Niby bym chciała, a z drugiej strony, czy czuję ten instynkt? Ten impuls taki fjany, który zawsze fajne tworzy? Nie czuję. Moje impulsy weekendowe zagłuszone zostały przez niewiedzę o stanie pobytu trąbacza jednego.

Czasem myślę sobie co ja robię. Jak ja się zachowuję, jak odzywam. Co ja sobie w ogóle wyobrażam.

A czasem

A czasem wiem wszystko i nie widzę nawet powodu, żeby się chamować. Czuję, że mogłabym powiedzieć absolutnie wszystko. I w odpowiedzi pogłaskanoby mnie po głowie. Tak fajnie, jak w tym śnie.
Jak ciekawie można komuś przytlulić głowę z włosami.

Takie to myślenie o snach moich ostatnich wyczerpujące. Analiza mnie zupełnie wykańcza. Jak to się stało, że nagle tka nie mogę poradzić sobie ze snami? Tak nie umiem ich czytać, chodzę w kółko i próbuję i próbuję i tak i siak i nic z tego nie wychodzi. Czuję się tak, jakbym cały czas śniła. Z tą bezradnością, nierozumieniem na rękach.
Odpowiedzi często przychodzą tak nagle i nieoczekiwanie, może muszę przestać ich szukać. Ale jak przestać szukać, gdy wydaje mi się to jedyną chwytalną rzeczą jaką w tym momencie mam.

Rozpoczęłam romans z francuskim. Tak. Niechętnie siegnęłam po zeszyt w notatkami i książkę. Posłuchałam trochę nagrania, przypomniałam sobie, jak to czyta się połowę słowa. Co za głupi język. Ale to co w językach lubię tak bardzo, co zaskakuje mnie ciągle, bo lubię to także w tych językach, których nie lubię! ba! przez to lubię języki, których nie lubię! To melodia. Melodia w każdym języku jest taka inna! Tak specyficzna, taka niepowtarzalna, absolutnie niepowtarzalna. Nawet w takich podobnych drapichrustach jak serbski i rosyjski, melodie są absolutnie zupełnie inne. We francuskim też. I co? I jak tak dłużej posiedziałam z muchami w nosie jak nie wiem, bo frustracja moja sięgała zenitu - nie dość, że nic nie pamiętam z tego kursu ani z liceum, że zupełnie ten język nie chwyta mi się głowy, to jeszcze nie mogłam niczego rozkminić z tej głupiej książki i z tych nieposkładanych notatek - po jakimś czasie wreszcie zaczęło mi się trochę nawet podobać. Trochę. Nawet. W końcu zaczęłam coś tam sobie przypominać. Jednego jakkolwiek nie mogę znieść: jak w żadnym innym języku, każde zdanie wydaje mi się tak masakrycznie abstrakcyjne, że masakra. Ot, jest 5 słów w zdaniu. Zdanie znaczy coś tam co to jest czy kto to jest. Czyta się dwa wyrazy z tego, czy wręcz dwie sylaby. Paranoja. Dodatkowo wydawałoby się, że kto to jest różnić się powinno od co to jest słowem kto vs. co. Ha! Nic bardziej błędnego we francuskim. Ot kto to jest brzmi jak dwie sylaby (naturalnie ich nie potrafię powtórzyć w tej chwili), a co to jest ma pięć sylab. Zdanie jest dłuższe o jakieś trzy słowa. Paranojen.
Ale pomęczę się jeszcze trochę. I może jednak wezmę jakiegoś nauczyciela. Może ktoś jak raz przedstawi mi ten język w jakiś logiczny sposób, jeśli to możliwe.

Ciekawe jak to jest z węgierskim.

A co poza tym? Ah, pójdę chyba spać. Moi ulubieńcy śpią teraz też, więc a nóż połączę się z nimi w śnie.

Czy powinnam mieć jakieś postanowienia noworoczne? Mam postanowienia nowodzienne, nowotygodniowe, czasem nowomiesięczne. Wydaje mi się, że takie mniej globalne lepiej działają. Ale co ja wiem.

Dobranoc wiewiórki na noc zimoluchy pod poduchy.


No comments:

Post a Comment