Thursday, January 2, 2014

Było mi łatwiej

zasypiać z niedoczekania nawet ze smutkiem na ramionach. A teraz tyle jeszcze godzin rozsądku, choć ciało krzyczy o sen i niedoczekanie nagle takie nieprzyjemne.

Czuję jak rozchodzi się po mnie królowa choroba i ogarnia mnie całościowo. I co? Totalna bezsilność. Jestem taka cfaniara gdy przychodzi mi pouczać innych co powinni jeść pić czym się owijać, a sama jestem bezradnym dzieckiem, które zaczyna wszystko boleć. Jedyne co jeszcze mam to wilcz apetyt, ale krokiety już się kończą, nawet cwibaczek kroczy ku mecie, mało co barszczu. Jutro zrobię może łazanki z resztą kapusty, choć najlepszym rozwiązaniem byłby jednak rosołek. Tak, może właśnie powinnam ugotować rosołek.

O dziwo mam dziś nieposkromioną energię. Pierwszy rozdział książki oficjalnie zakończony i muszę stwierdzić, że wygląda nie najgorzej. Jeszcze jakieś 20 i będzie gotowe.

I co ja tu chciałam? Poskarżyć się? Ah, nawet nie mam siły sie skarżyć, bo życie takie piękne. Nie mogę się skarżyć na odległości, bo czas i przestrzeń to fikcja. Lodówka pełna (od wielu miesięcy nie była taka zapchana! ba! jeśli kiedykolwiek odkąd się tu wprowadziłam!), brzuszek pełen, serce pełne... a ramiona też się wypełnią już niedługo. Tylko te oczy mi się tak durnie zamykają głupie.

Śmiesznie się żyje w Stanach na europejskim czasie.



No comments:

Post a Comment