Monday, December 30, 2013

Byle do łóżka

Aż niesamowite i żałosne, jak wiele dni i energii tracę na jet lag. Najpierw nie mogę się pozbierać wstając w środku nocy, a potem nei wiem co ze sobą zrobić, by domęczyć wieczora. I w rezultacie padam jak mucha o europejskiej północy i amerykańskim popołudniem. Tragedia w trzech aktach. I tylko nie wiem gdzie katharsis.

Milczenie owiec doprowadza mnie do smutku choć mam wrażenie, że coś mi umknęło, o czymś zapomniałam, czegoś nie dopracowałam. Że to moja wina. I im bardziej mam żal, tym bardziej czuję się winna. I czy ja jestem normalna. Nic to, trzeba mi zaczekać. Muszę się teraz na chwilę cofnąć dwa kroki w tył i spojrzeć na całokształt z góry.

Trzecia. Czyli dziesiąta. Oficjalnie zaczynam ziewać, przestaję mieć ochotę na jakiekolwiek jedzenie i marzę o kołderce. Może prześpię się chwilkę i obudzę na lekcję o 6? Z jednej strony szkoda mi tego czasu, dnia! Z drugiej zastanawiam się, czy to nie jedyne wyjście.

Skąd w tym wszystkim bierze mi sie jakieś poczucie pewności? Spokoju? Przecież jest zupełnie nieuzasadnione, kompletnie bez pokrycia, jedynie pstrym uczuciem, jakkolwiek niezywkle silnym, jakąś dziką wiarą w kosmos, tym nienamacalnym czymś, co wypełnia mi serce po brzegi. Albo brzuch. Nie ma we mnie strachu, lęku, który jeszcze wczoraj spowodowany głupimi słowami zazdrości czy sama nie wiem czego opętał mnie zupełnie.

Ciekawe czy zasnęłabym teraz. Zasnęłabym i przyśniłabym sobie, że K dzwoni do mnie, a ja mu mówię: oh ich bin in einem Tiefschlaf...

ja tak...

 

No comments:

Post a Comment