Saturday, May 18, 2013

Misiu

Ostatni dzień z nocą tu. Rozłożyłam skóry misiowe, by się uśmiechać. Pachną. Od razu odwracam głowę i się cieszę. Takie zwykłe skóry, a tyle radości. I internet znikąd. Aż śmiesznie. I Grey's Anathomy całe mnóstwo Grey's. I tak miło. I tylko wciąż jet lag dokucza. I mam już dość pakowania. To sie nigdy nie kończy. Rzeczy znaczy, bo pudełka owszem. Szkoda, że nie ma za bardzo kogo załować, by pomógł. Z M. poszło wczoraj tak szybko.

Bahorów jakoś więcej dookoła. Tak się cieszę, że się stąd wynoszę, choć jestem przerażona Chicagiem. Czy ja sobie dam radę.

Jestem tak słaba. Wystarcza mi energii na jakieś dwa pudełka i znów muszę usiąść. A teraz najchętniej już poszłabym spać. W moim ciele po dwudziestej trzeciej. Pora na dobranoc. I jak tu wmówić organizmowi, że jest po czartej popołudniu dopiero. Jak namówić go na spakowanie walizki i całej szafy jeszcze. No jak.

Dziwne to doświadczenie. Tak przechodzić coś bardzo domowego, coś zupełnie innej niepracowniczej natury. Normalnie nie mam czasu na takie rzeczy, a teraz ot mam się zabrać za jakieś takie coś dziwnego jak przeprowadzkę i skoncentrować się tylko na niej. Ciekawe.

Nie będę marudzić już, może się zdrzemnę? Oh jakże cudownie byłoby się teraz położyć do łóżeczka i obudzić nawet o 4 rano. Ale muszę jeszcze wrzucić przynajmniej parę szmatek do paru worków.


I pogłaskać misia na uśmiech.

No comments:

Post a Comment