Saturday, May 25, 2013

Samolotem wzbić się w górę i przelecieć jakąś chmurę...

Tak. Dziś stało się. Przeżyłam coś na skalę nieziemskości totalnej. I dosłownej. I jakie to dziwne. Z moim lękiem wysokości, z moimi lękami wszechobecnymi wszechwszędzie. Oto wsiadłam, i muszę zaznaczyć, że już przy wsiadaniu zupełnie się nie bałam, do maleńkiego starego samolotu z 1969 roku, dwuosobowego jeśli wręcz nie półtorej osobowego (co jednak było bardzo przyjemne) i poleciałam. Ba! Przez spore dwie chwile nawet trzymałam stery!Prawdziwe stery samolotu. W prawdziwych moich rękach. Prawdziwie przekręcałam nimi w bok i w górę. I to cudne wznoszenie się szybkie do góry i to nagłe opadanie w dół. I... KORKOCIĄG. Tak, prawdziwy najprawdziwszy korkociąg. I co?

W O W !!!

Coś niesamowitego. Coś absolutnie nie z tego świata. Duże samoloty to nic. Te malizny, i tak, przecież zawsze to wiedziałam, te malizny są najcudniejsze na świecie.

I jestem jak pijana. Nie wiem gdzie pomieścić te emocje, jak się z nimi obejść. Jest mi tak pięknie. I ten K.... eh. Co za pilot. Zawsze wiedziałam, że moje życie jest związane z lotnictwem na bardzo intensywnym poziomie. No i teraz intensywność jeszcze bardziej się zacieśniła.


I jak ja mam dziś zasnąć.


No comments:

Post a Comment