Thursday, November 14, 2013

Chicagowskie poranki

Poranki w Chicago mają niezwykły urok. Moje wielkie południowe okno szaleje w słońcu, kawa pachnie słonecznikami, które prawie już umarły, a jednak żyją we mnie swoją słonecznikowością. Uwielbiam te chwile, kiedy jest po prostu pięknie. Kiedy nie trzeba słów, zdarzeń, nawet melodii, nawet uśmiechu. Bo melodia sama się nuci, uśmiech sam się uśmiecha i wszystko jest po prostu

idealne.

Wolfgang szósty lub siódmy dzień bez jedzenia. Pełen energii, tłucze się po akwarium. Może chce mi coś powiedzieć? Zaraz wsiądę w moją maszynę i pofrunę do szkoły, z której tak bardzo chciałam dziś uciec, ale nie ma do czego. Ale nic to. Pofrunę przez downtown, zachłysnę się widokiem jeziora po lewej i miasta po prawej. Czy ja zawsze tak bardzo lubiłam miasta?

Moje pragnienie ucieczki jest przerastające. Kipi ze mnie, pachnie ze mnie, myślę, że ktokolwiek mnie mija, wie od razu: ona tak bardzo chce uciec! I tylko jedno miejsce na ziemi, gdzie mam ucieczkę całkowitą i doskonałą. Ale na tę muszę jeszcze trochę poczekać. Albo?

No dobrze, pora wsiadać w maszynę i poudawać trochę,

że latam.

No comments:

Post a Comment