Friday, September 7, 2012

Jesień

Cały dzień klimy, bo wilgotność i gorąco pozwalające może na miły spacer (z pozwolenia którego jednak nie skorzystałam), ale nie na pracę przy komputerze i obrazkach (z powodu której właśnie nie skorzystałam). I nagle popołudnie przyniosło chmury. Czy te chmury umówiły się jakoś, czy to tylko ta faza, którą zwiastowała prognoza pogody, kto to wie. Nagle jednak zrobiło się chłodno, tak mocno chłodniej, jak tylko zdarza się w Chicago, i niezwykle przyjemny wieczór wyłonił się z tego chłodu późnego lata.

Tak, tak właśnie kończy się lato.

Moje strachy na lachy nadal sprawdzają się niezwykle. Moja intuicja prewencyjna, czy może intuicyjny strach przed czymś co dopiero ma się zdarzyć, rozbrajał mi od rana cały dzień. Mimo, iż tak wiele zrobiłam, ba! nawet posprzątałam w kuchni, zrobiłam przemeblowanie w zmywarce i ku szokowi wszystkiego co się rusz, ugotowałam sobie leczo, czego dla wtajemniczenia czytelników nie robiłam od jakichś dwóch lat i wcale nie miałam na żadne leczo ochoty - więc mimo nawet tego lecza, niepokój, to dziwne napięcie, ten ciągły ściśnięty żołądek nie dawał mi spokoju przez cały dzień. Aż do przed chwili, gdy dowiedziałam się, że nie da się zawsze mieć tego, czego się chce. To znaczy podobno, bo jak się ostatnio dobrze uparłam, to dostałam to czego chciałam, a nawet więcej. Eh, z tą energią i przyciąganiem.
Wszystko, czego chcemy, to zawsze WIĘCEJ.

No i tak pora się trochę odzyskać. Gdzieś nagle przestało mi się chcieć być ze sobą, i jakoś ciężko, ale to już chyba normalne w moim zakręconym świecie. Żyłabym najchętniej tylko fruwaniem na chmurach i niczym więcej.

Ale i tak, rozmarzona jestem doszczętnie. Ciekawe, że tak łatwo mi uwierzyć w nieistniejące ciuchcie, skrzaty i trole, wiewiórki gadające po serbsku, a tak strasznie trudno w

rzeczywistość.





 

No comments:

Post a Comment