Thursday, September 27, 2012

Księżyc!!!!

Wracałam sobie dziś z uczelni i spoglądałam na niesamowite niebo. Niebo w Stanach jest powalające, chmury są ogromne i ciągle wygląda to tak, jakby miał zaraz nadejść jakiś straszny wiatr, jakaś ogromna burza, jakaś wielka katastrofa nie do ogarnięcia. Tymczasem to tylko amerykańskie niebo bawiące się wielkością i barwami, chmury w walcu, zagubione smugi kondensacyjne. I dziś to niebo amerykańskie wyglądało wyjątkowo pięknie.
Tak gapiąc się na nie więc, zauważyłam nagle:

księżyc.

Dzień przed pełnią, może dwa, grubiutki, okrąglutki prawie doskonale. Panoszący się na tym amerykańskim niebie jak u sibeie. Ba, a gdzie jest jak nie u siebie.

I wszystko nagle stało się jasne. Cała złość, pragnienie ucieczki, niewygodność i niemożność usiedzenia na miejscu, czy znalezienia sobie owego. Wszystko to przez księżyc.

Takie proste i takie straszliwe.


Wciąż zastanawiam się, czy uciec, czy poddać się sferze, na którą tak bardzo nie mam ochoty. Mam tendencję do zmuszania się jednak do rzeczy, na które nie mam ochoty. W zasadzie nie wiem, dlaczego, może dlatego, że jestem jednak masochistką i lubię się maltretować. Ale ten weekend zapowiada się tak pięknie i ochota na najeziorny spacer czy rower kusi mnei bardzo. Może ucieknę do mojej ulubionej krainy. Kto powiedział, że muszę mieć towarzystwo, może samotna ucieczka da mi wiele więcej.

Bo czasem gdy bardzo czegoś potrzebujemy, to najlepiej jest sobie to odebrać.

No mówię właśnie, masochizm doskonały...

Butów mi trzeba. Nie przyszły dziś jeszcze (chyba) te czarodziejstwa, które kupiłam w niezwykle spontaniczny i nieodpowiedzialny sposób. Tak czy inaczej, i tak brakuje mi całej szafy.
Tak, najlepiej byłoby sprzedać wszystko co mam i kupić zupełnie nowe rzeczy. Nigdy o tym tak nie myślałam, zawsze szkoda, tak szkoda było mi oddać moje starocie. Tymczasem, po raz pierwszy w życiu czuję, że pragnę porzucić wszystko co znam i uciec w nieznane.

Tylko jak znaleźć jakichś pokręconych ludzi, którzy chcieliby kupić moje starocie...

Ach, nowy domownik czy raczej podróżnik skzolny przybył w rodzinie. Wreszcie przeprosiłam się z torbą niedźwigajką czyli walizką poziomą na komputer książki i pierdoły. Koniec dźwigania. Trzeba oszczędzać kręgosłup. Cóż, będę wyglądać staro, trudno. Nie ma wyjścia.

A zupa pomidorowa była wyśmienita.

No comments:

Post a Comment