Wednesday, September 26, 2012

Parapety

Słońce rozświeciło się dziś popołudniem. Wciąż jeszcze mogę chodzić w butach z otwartymi palcami, choć gdy siedzę w klasie, trochę chłoodno w palce. Ale jakoś nie mogę przemóc się, by ubrać kozaki.
Nie jestem pewna, czy jestem w fazie złości, akceptacji, czy może wciąż w negacji. Może wszystko po trochu? Wciąż nie wierzę, ale w zasadzie wszystko mi jedno i mam to w nosie. Wciąż jestem zła, bardzo zła, ale na co? Na siebie, na mieszkanie, na bałagan, na klatkę schodową (tak, na klatkę schodową), na niewiedzeniecozesobązrobić, na rozlatujące się buty, na ciężkość kupienia jakichś nowych podobnych, ale innych, na niedorypane kanapy, na brak stoł do jedzenia, na nudne seriale, na brak telewizora, który i tak nie jest mi potrzebny do szczęścia, na niezkoordynowane projekty i niedoczenia na odpowiedzi, na brak kasy by poprostu kupić bilet na samolot do Seattle i uciec z tego sietu, na imprezy, na które naprawdę nie mam teraz ochoty iść ale wszyscy cisną, na to ciśnienie, ktorego nie mogę znieść i chcę uciec jak najdalej, na ludzi, na których się zawiodłam i mogą sobie do mnie dzownić i i tak nie odbiorę (wybaczcie owi ludzie, ale to było poprostu przekroczenie tej pewnej granicy), na porypany uniwersytet, który znowu wyciska ze mnie wszystkie soki i nie płaci, i znowu muszę robić za darmo fs*, na makaron polski, który też jest jakiś porypany i nie potrafi się normalnie ugotować tylko ze stanu twardości odrazu zamienia się w ciapę, na korki, na które nie mam ochoty, które chrzanią mi cały dzień, a które muszę mieć, bo przecież nie zwiążę końca z końcem, na zakichaną głupotę angażowania głupiego studenta gówniarza, który nie dość, że nie ma szacunku czy pokory, to jeszcze jest pyskaty i niezwykle wygodny, na tony poczty, zakichanych ofert kart kredytowych i reklam, których nie chce mi się przeglądać, a by sie przydało, na zakichane mieszkanie z grzybami, którego już mam dość i które pewnie sprawia, że jestem wciąż chora na to cholerstwo i nie wiem jak się z niego wydostac a i boję się trochę już teraz przeprowadzać do chicago, na ten mój strach durny, na to ze K. nie ma dla mnie czasu, a mnei skręca i potrzbeuję tych wieści jego teraz a nie za trzy miesiące, na to że znów tu ugrzęzłam a już naprawdę wymiotuję tym moim życiem w takim kształcie, na brak normalnych ludzi, na łaknienie cukru, na posmak po jakże przecież dobrej zupie pomidorowej jakiej nie jadłam od jakiegos roku albo dwóch, czy wspomniałam już o imprezie na którą nie chcę iść i nie wiem jak się wykręcić, na to że właśnie skoncentrowałam się i koncentruję od kilku dni na wszystkich negatywnych rzeczach, które mnei wkurzają i jak mam się z nich wydostać, skoro się na nich koncentruję, na brak odwagi ruszenia się gdzieś, gdzie mogę załagodzić moje nerwy, na brak miejsca gdzie mogłabym uciec by załagodzic moje nerwy...

Tak, tyle we mnie złości, a raczej to tylko mała kropla w morzu złości, którą w sobie mam i w której chodzę codziennie.

Rozmyślam glinę, czy nie wrócić i nie wiem, czy jestem gotowa. To w sumie chyba jedyna moja stara rzecz, do której chyba mam ochote wrócić, która jakoś mnei jednak uwalniała od tego bajzlu, od tego shitu, w którym nie wiedziałam, że żyję. Ale boję się, że jeśli wrócę, to poczuję to zmęczenie, to samo znużenie, że wciąż mi ono nie przeszło. Gdy pomyślę sobie o tych dwóch pierdołach czekających na glazurę, skręca mnie aż. Bo nei mam ochoty ich malować. Ale gdy pomyślę o siedzeniu przy kole i rzeźbieniu mokrej aksamitnej gliny, to tęsknię. Ale to chyba za mało narazie, by wrócić.

Fakt pozostaje tym samym faktem: muszę natychmiast koniecznie coś drastycznie zmienić. Nie wiem jak i nie wiem co, ale muszę. Włosy - nuda. Może to wystarczało Osieckiej, ale dla mnie to zdecydowanie zbyt małe i idiotyczne. Praca? Ha, wiśta wio łatwo poweidzieć. Z tym to już trzeba czekać trzy lata, coś jak z mieszkaniem, głupim mieszkaniem. Aż się zastanawiam, co ja tak nagle znielubiałam moje meiszkanie, ale jak się szybko stąd nie wyniosę to dostanę szału. Umeblowanie? Może wywalę te durną kanapę? Pozbędę się wszystkich rzeczy, które mają jakieś pochrzanione wielkie znaczenia? Wywale w diabły materac załatwiany przez kurta? Prawda jest taka, że nic mi się tu nie podoba.

Coś się skonczyło nieodwołalnie bo przecięta została nić wiążąca przeszłość z teraźniejszością.


I tylko co teraz.

No comments:

Post a Comment