Friday, March 23, 2012

Smok Wawelski

A dziś trudny acz przyjemny dośc dzień nicnierobieniowości i głodu. Nicnierobieniowość - bo mogę. Bo następny tydzień wesoła przerwa wiosenna na collegu. I nerwy zszargane już nieźle w kieszeniach schowane, w tych kieszeniach, z których nie wyciąga się rzeczy, bo się je na chwilę zapomina, a jak nie zapomina to udaje, że zapomina i też jest dobrze. I z tego też powodu w przyszłym tygodniu znów zabawię się w tę fajową zabawę, gdy udaję, że uczę tylko w dwa dni, a resztę dni, ze skrzydłami rozpostartymi na cały pokój, układam lekcje, wymyślam gry i zabawy naukowe, rewolucjonizuję moje uczenie. I czuję się tak pięknie!
I w związku z tą całą magią przerwy wiosennej springbreakowej nie muszę nic robić dziś. Odkąd porzuciłam niesatysfakcjonujący mnie już więcej niemiecki, czuję się trochę zagubiona. Ale czy mam siłę na następną przygodę niemieckiego rodzaju? Czy mam energię, by szukać, walczyć, wymagać i potem wykręcać się na cztery tysiące sposobów, bo tak przecież okropnie nie umiem odmawiać. I czy mam na to wszystko ochotę.

Może potrzebuję przerwy. Niebieskiej. Od wszystkiego. Od gliny, planów różnych niepoukładanych, od Serbskiego kochanego wciąż. Może potrzebuję się zatrzymać, wyciszyć, by zobaczyć, o co tak naprawdę mi chodzi. I czy kocham tylko B., czy też ciaptanie się w błocie. Tak, chyba właśnie tak muszę zrobić.

Zauważam ostatnio, że uwielbiam przygotowywać te wszystkie konferencje i pierdoły. Prezentacje, blogi firmowe (tu najnowszy) i te wszystkie inne elementy strukturalne. Nie, to nie tak, że nie lubie już uczyć. Kocham uczyć. Zawsze będę. Ale jestem tak strasznie zmęczona tym zakrętem. Tym, że nie mogę pracować nad tym tyle, ile pragnę. Tym, że tak mało czasu mam na to co ważne. I chyba z tego przepełnienia odnajduję jakąś ucieczkę w przygotowywaniu prezentacji. W tworzeniu czegoś nowego.

A ja przecież muszę, bez przerwy, tworzyć coś nowego.

I czuć, że to działa. I słyszeć, że jest ważne i potrzebne. A nie, że za trzydziestym dziewiątym pytaniem, co znaczy "die Wohnung" widzę tę samą idiotyczną minę bez cienia pojęcia.

Więc takim sposobem obijam się dziś. I nie pracuję nawet za bardzo nad tymi projektami całymi, choć gdzieś pokątnie pałęta mi się jakaś ochota malutka. Albo dwie albo trzy. Ale jakoś tak nie umiem się zebrać czy co. I na końcu zawsze i tak wygrywają "Skrzydła".

I jest miło. Deszcz padał dziś cały dzień, a ja tak lubię deszcz gdy jestem w domu i pałętam się w nicnierobieniości. I tylko ten głupi głód. Czegokolwiek bym nie zjadła. Czuję się jak smok wawelski, który nie czuje sytości choćby pożarł pięćdziesiąt dziewic i trzydzieści branów wypełnionych siarką. Drożdżycus gigantus pożera wszystko, cokolwiek dostarczę, jeszcze zanim dojdzie do smoczej jamy. I tylko wiatrem wieje i nawet hektolitry Wisły nie pomagają...
No ale może w końcu pęknę.

A tymczasem, wracam do Skrzydeł i nicnierobienia. A co.

No comments:

Post a Comment