Tuesday, March 6, 2012

Opadjącę Ręcę

Tak, tak właśnie znów opałętuje mnie to uczcie opadających rąk. Do tego stopnia, że nie potrafię napisać tego wyrażenia bez dodatkowych ę-ów. Masakra. Paranoja. Ból głowy permanentny. Myśli mościaste. Tak, tak właśnie czuję się na progu sprawdzania kolejnych testów. Czy oni naprawdę się nie wstydzą robić czegoś takiego?? Seriously?

I zastanawiam się nad ogólnym fenomenem opadania rąk. Ostatnio mam z tym do czynienia w wielu dziedzinach życiowych, choć czy tylko ostatnio? Czy może tylko ostatnio dopiero się nad tym zastanowiłam?
Po pierwsze moje przemeblowywanie. I nieumiejętność pozbycia się zielonej kanapy. Wymyślenie sobie przemieszczenia wspomnianej do sypialni zgodnie z myślą wydawającą się, że tam będzie wyglądać lepiej i ukryciej - spełzła na obitej ścianie i niemal odartej kanapie. Szerokość "korytarza" w drodze z dużego pokoju do sypialni przerosła moje oczekiwania. Czy raczej, skurczyła moje oczekiwania. Za wąsko. Ni huhu. Chciałam postawić kanapę na nogi, a w zasadzie na ramieniu, ale właśnie ściana stanęła kontrą i nie puściła. Próby postawienia na ramieniu kanapy nieco dalej od ściany powiodła się co prawda, ale brakło mi pomysłu na przetransportowanie jej w stojącej pozycji w dalsze czeluści mojego królestwa. I tym sposobem zieloność wylądowała centralnie w dużym pokoju. Nie jak przedtem - ukryta za regałem oddzielającym "biuro" od "salonu", a ukazana każdemu, kto w me progi wkroczy swą zielonością i czarem marem. Ale co mi tam, i tak nie znoszę popielacizny skórzanej do siedzenia (brak ramion zupełnie wyklucza moje ulubione pozycje relaksu kanapowego) więc w tej choć kwestii zieloność zda się bardziej.

Regał wciąż nie miał odwagi się ruszyć dziś. Może pojutrze, może w następną przerwę wakacyjną, ale dziś niestety nie wyszło. ot za szybko gotuję te obiady nowoczesne, w czasie których zbiera mnei na przemeblowywania.

I znów opadły mi właśnie ręcę no bo zupełnie nie wiem jak do tego teraz podejść. To znaczy do tych regałów. Bo do kanapy podeszłam no i widać proszę bardzo jak to się skończyło.

Drugie opadanie rąk ma się z moimi studentami. Jeszcze z czyms po dordze, ale właśnie już zapomniałam, więc przejdę do istocyzmu.
Nie mam siły. Oni nic się nie uczą. Przychodzą na test nie umiejąc dwóch słów po niemiecku. Gdzie zrobiłam błąd? I jak to zaadresować: dać same pały czy zalicznie i niech sobie radzą dalej. Głupie uczenie gramatyki na nic. I tak nie pamiętają. Słownictwo mogę im tłuc do łbów sto pięćdziesiąt razy i dalej to samo. Puuuuuuuuuustkaaaaaa. Wieje tam, że hu hu.

I no właśnie nic, tylko opadałnie rąkł.

Niech mnie ktoś uratuje. Wyrwie, porwie, ocali. Niech. Bo inaczej to ja zwariuję. Wypiję tak dużo chucka jabłkowego tajemnego napoju, że już nic ze mnie nie zostanie.

I chciałabym to zmienić. Naprawdę. Pragnę to zmienić, bo nie daje mi to spokoju. Ale zastosować naszej Lewisowej metody nie mogę. Bo nie nauczę ich gramatyki i mnie zlinczują w zarządzie prądzie. Może częściowo? Ale jak częściowo. Jak mogę z nimi powtarzać ciągle bez pisania nowego podręcznika i bez wykorzystywania tego czasu na naukę teorii gramatycznej. No jak.
I czy warto w ogóle cokolwiek wymyślać, skoro chcę już odejść stamtąd i nei ma sensu przewracać tego pokoju do góry nogami.

No właśnie. Nie ma sensu, nie ma jak.


I tylko teraz jak kontynuować w tym chaosie i zbierać bez wrażeń na atak serca i bezręcie....


1 comment: