Monday, August 1, 2011

Raport z Berlina (post-post z 16/7)

Więc oto jestem ponownie w Berlinie. Samotnie tym razem, ale już podziały się małe spotkania, choć takie średnie jednak. Znów dochodzę do wniosku, że mam jakąś misję do wypełnienia, bardzo samotną misję. Dokądkolwiek się nie wybieram, kogokolwiek sobie nie wybieram na towarzysza, coraz częściej I coraz mocniej - zostaję sama. I co? Zaczynam się juz lubić I akceptować z tą samotnością. Odkrywam w sobie jakieś moje drugie ja. Z drugim ja prowadzimy sobie dyskusje. Ot na przykład byłam padnięta po tym locie, czy może raczej po szukaniu przystanku, z którego mogłabym dojechać do hotelu, a następnie zgadywaniem gdzie może być hotel I przejściem osiedli I parków by jednak w końcu dotrzeć do hotelu, na który cały czas wskazywała mapa... Wniosek z tego przy okazji taki, że należy słuchać google maps, a nie stwierdza, że ee tam znajdę drogę w Berlinie I iść w ciemno. Jakkolwiek przecież ja tak bardzo lubię błądzić po miastach, szukać z dreszczykiem niepewności tej dobrej drogi I spokojnie osbie I tak wiedzieć, że trafię, gdize mam trafić. I tak.
No ale więc właśnie będąc jednak tym całym poszukiwaniem dość mocno zmęczona (nie zpaominajmy, że w całym blądzeniu I szukaniu towarzyszyła mi wiernie moja walizka stukając rytmicznie biednymi wymęczonymi kółeczkami) chciałam już zostać sobie w hotelu. Ale tu włączyło się moje drugie ja I mnie najzwyczajniej w świecie ochrzaniło: przyjechałaś do Berlina, żeby siedzieć w hotleu, jasne! Wychrzaniaj na miasto ale już!

No I wychrzaniłam. I siedzę sobie najedzona jak trzy dzikie osły (pan wymierzył mi porcję twierdząc, że on nie miałby z taką ilością problemów) I pod duzym wrażeniem, jak niezkle dobrze może smakować mielone wieprzowe mięsko w kapuście. I chylę czoła przed Niemcami - co jak co, ale ze świni I kapusty potrafią naprawdę zorbić przecuda.


Niemcy. Miłość bezinteresowana I nigdy nie kończąca się. Aż czasem - nawet znając swoje możliwości! - nie mogę się nadziwić, że tak trwa. Że tak kocham to wszystko niemieckie. I że niemieccy faceci są tak cholernie przystojni, że co dwa kroki gną mi się kolana, wpadam w bezdech albo przynajmniej rumienię się jak młot I sierp. Niemcy to zdecydowanie I jednogłośnie najprzystojniejsi faceci na świecie.


***

No comments:

Post a Comment