Monday, August 1, 2011

Berlin Day 2 (post-post z dnia następnego)

To aż niezwykłe, a może właśnie zupełnie typowe, że jestem w sercu Niemiec a gadam z urugwajskimi Hiszpanami I węgierskimi Rumunami;) A mój nowy znajomy urugwajski Hiszpan trochę mnie dziś onieśmielił... Może tym uściskiem niespodziewanym, może tym zapatrzeniem, a może tylko muskaniem skóry o skórę, gdy tak bardzo brakuje mi bliskości... Hm hm, kto to zgadnie, kto ośmieli się określić. I dlaczego wszyscy ci hot Niemcy mają te głupie hot I nie hot Niemki albo inne przy sobie? Eh.

Dziś pożarłam moją pierwszą berlińską golonkę. Tak, tak. I odkryłam ulicę, gdzie zjadłam najpyszniejszą golonkę w moim życiu I kupiłam moją kochaną książkę z opowieścią mojego kochanego Zuse. I jutro pędzę tam skoro świt. A czy mówiłam już, że kocham Berlin?

Zastanawiam się więc, jak to jest z tym Berlinem. Narazie oczywiście jest z Berlinem tak, jak ze wszystkimi rzeczami/zjawiskami, których bardzo pragnę, ale ponieważ wiem, że raczej jestem w stanie je zdobyć/ mieć, zwlekam z mieniem ich jak najdłużej, bo lepiej wtedy smakują, a może czas zwlekania/ oczekiwania na nie jest tak gorący I ekscytujący, iż nie mogę się przed nim powstrzymać.
Ale ogólnie rzecz biorąc zastanawiam się nad Berlinem. Jak to z nim jest. Czy tak jest, że to wciąż tylko moje wakacje, dlatego tak cudownie się w nim czuję, a gdybym tu żyła to wcale by tak nie było (jakkolwiek, czy kiedykolwiek myliłam się, gdy wydawało mi się, że gdzieś będzie się mi żyło pięknie?)? Czy to rzeczywiście jednak wciąż kraj moich marzeń, miejsce moich marzeń od dzieciństwa. I Berlin byłby pięknym kompromisem wszystkiego. Bo trochę jest jak Stany, a trochę jak Polska, ta część przynajmniej za którą tęsknię. I przede wszystkim, jest Berlinem. Najcudniejszym miastem na ziemi.

Tęskno mi coś za A. A przecież nawet nie wiem, gdzie ten cały Urugwaj, no.

A G.? Czasem tęskno mi także, odrobinę. Ale wtedy czuję ten żal I żal jest zawsze silniejszy od tęsknoty. Więc chyba raczej nigdy mu nie odpiszę. Jeśli napisze raz jeszcze, to się zastanowię. Jeśli pokaże mi jakiś ślad walki, to tym bardziej. Ale najchętniej zamknę to skończę I niech to przynajmniej będzie po mojej stronie.

***
Smutno mi dziś jakoś trochę I nie wiem czemu. Może poprostu jestem trochę zmęczona. Zjem prędko mój szalony deser I uciekam do wcześniejszego lulania. Przy niemieckiej telewizji oczywiście, która jest moim cudnym eliksirem, ach. I jak tu w ogóle uwierzyć, że mam niemiecką telewizję.

I dlaczego jeszcze wczoraj nawet się nie kwapił, by mnie uściskać, a dziś nie podarował mi nawet gdy się wyrwałam... I po co mi myśleć nad tym w ogóle, jeśli I tak z tego nic nie mogłoby było być.

A na mój deser to facet chyba w istocie gotuje kaszkę kukurydzianą, miesza ją ze skórką pomarańczową I chłodzi. I z krojeniem tych wszystkich owoców to też mu zejdzie trochę. Zaraz po tym jak pojedzie po nie do różnych ciepłych krajów.

Zupełnie nie wiem, co robić w niemieckich restauracjach. Wchodzi się do środka I jeśli pewnym krokiem nie zajmie się miejsca, to kelner zapyta zdziwiony: “w czym mogę pani pomóc?” I co wtedy robić, ach co? Amerykański system pytania, na ile osób życzy ktoś sobie stolik (choc wyraźnie widać ile ludzi przyszło) I prowadzenie prawie za rączkę do owego, przedstawianie się kelnerów I późniejsza wiedza, kto obsługuje - więc to wszystko wydaje mi się jednak tak cudnie prostsze...
Jakkolwiek dla tak cudnego pucharu jakiegoś tajemnego przysmaku cytrusowego z morzem owoców - da się tę niedogodność wybaczyć:)

No, wreszcie, samotny (chyba) Niemiec, na którego sobie zerkam (nie dltego, że mi się podoba, bo nawet go nie za bardzo widzę, ale jedynie dlatego, że widzę lub wydaje mi się, że siedzi sam jako jedyny oprócz mnie w tej restauracji) wreszcie na mnie spojrzał! I to dłużej niż przez 5 sekund! Ok, dojrzałam trochę lepiej. Jest trochę za stary chyba jednak I za piwno-brzuszny...
Nie ma samych Niemców na tym świecie, no.

Taa, a ludzie obok mnie oczywiście muszą wpieprzać coś rozbrajająco pachnącego, grrr.

No, to pojadłam, popiłam, trzeba uciekać przed tym gapiącym sie już piwno-brzusznym...

***

No comments:

Post a Comment