Monday, August 1, 2011

Raport Poeuropejski

Gdybym chciała opisac tu teraz wszystko, byłby to post dłuższy od całego mojego bloga dotychczas... i nei chcę mieć przecież na sumieniu Was biednych czytających ziewających. Więc zatem skrócę, jak to i uczyli nas w liceum i chyba już też w postawówce nawet:

- kolejnym wielkim spotkaniem berlińskim okazał się J., przybywszy ze Schwerina samego nakramił mnie berlińskimi lodami i napoił wyśmienitą kawą, wywlókł nad berlińskie poziomy wieżą telewizyjną i onieśmielił swoją cudną niemieckością aż do bolącego policzki uśmiechu. Potwierdzam teorię z zapatrzenia: Niemcy są cudowni i tyle.

- zauroczona i zaczarowana Berlinem przegapiałam ostatniego dnia tam mojego wszystkie możliwe środki transportu. Wyjątkowo wierna też byłam mojej niewierze w czas. Wspaniałomyślnie konsekwentnie przegapiłam w ten sposób mój samolot do Polandii. I odnoszę wrażenie, że mój skumulowany w niesamowitych ilościach stres, przywieziony w plecaku i głowie i każdym mięśniu w moim ciele potrzebował tego pretekstu by mnie opuścić wielką paranoiczną dziecięcą histerią. Wyratowała siostra, bo sama zupełnie nie potrafiłam znaleść w sobie siły i ochoty na reakcję. Dziwne uczucie. Tak, jakbym wiedząc, że mam kogoś kto może pomóc i nie muszę - jak zawsze! - radzić sobie tak bardzo sama, chciała sobie to samotne radzenie jakoś wynagrodzić czy coś. Bardzo dziwne uczucie oddania się w czyjeś ręce nagle...

- wrócona do Polandii, zorientowałam się nagle, że zostało mi zaledwie kilka dni w pierwszej ojczyźnie. Zabrałam się za wykorzystywanie tego czasu, a on przeciekał mi dosłownie deszczem przez palce... Tak, tak. Na deszcz w Polandii niestety zawsze można liczyć. P.S. gumniaki są masakrycznie niewygodne i nikomu nie polecam.

- w poszukiwaniu Godota, porzuciłam moją bląd duszę. Nie wiem za bardzo, dokąd się tak naprawdę zagalopowałam, ale bardzo dziwnie nie czułam się z tym aż tak źle. A może mi już poprostu tak bardzo wszystko jedno, jeśli chodzi o moje włosy.

- nie zjadłam waty cukrowej bo lało.

- odkryłam w starych pamiętnikach, iż mam tendencję do winienia się za cosie różne księcio-przypływowe szczególnie zupełnie bezpodstawnie i że może jednak, jeśli co do czegoś mam przeczucie, że nie ma to że właśnie tego rzeczywiście nie ma. Niektórzy to potwierdzą, to znaczy ci, którzy wiedzą, że zawsze mam rację:)

- LOT nie zawiódł w swej niespodziankowej naturze:) Tym razem nie ptak, a mgła uniemożliwiła przelot z Krakowa do Warszawy. Myślę, że LOT ma tu jakąś tajną umowę z PKP. W związku z tym jednak poleciałam przez Wiedeń, który to marzył mi się przy kupowaniu biletu. Mało czasu, ale jednak o Wiedeń więcej:)

- I wrócona już jestem, i jetlag zupełnie mnie zaskoczył - czuję się całkiem dobrze, jedynie żołądek nie daje mi spokoju, ale to już standardowy standard:) I staram się wziąć za pracę, ale tak śrdenio mi to wychodzi. I dylematy stare na nowo, i spotkania takoże i do nauki się pora wziąć. Ale może jednak powymawiam się jeszcze trochę jetlagiem...

The End. Fin. Ende.

No comments:

Post a Comment