Saturday, October 27, 2012

Nad jeziorem

A dziś byłam nad jeziorem. Z drżącym i jednocześnie ucieszonym sercem przejechałam jakże znajomą i przepełnioną emocjami trasę dojeziorną. Dziwnie było przejeżdżać pod tym wiaduktem i nie dzwonić do B. A jednocześnie przyjemnie było nie czuć tego ciężaru, tego strachu przed niewiadomo czym. Nagle zdałam sobie sprawę, że każdego tego podwiaduktowego telefonu się... bałam. Jakie to dziwne.
Przejechałam obok znajomego mieszkania, gdzie czułam się już tak dobrze i dotarłam do niesamowitego zalążka ulicznego tuż nad samym jeziorem. Piękno ogarnęło mnie całą, że aż nie mogłam uwierzyć. Myślałam, że już nie może być piękniej, że nie ma tam lepszej okolicy, ładniejszego zakątka. Myliłam się...

I właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę, dlaczego ta uliczka, te kamienice wydały mi się tak znajome! Już wiem! Te kamienice są ogromnie podobne do tych przy meksykańskiej restauracji, gdzie chodziłam z K. Kamienice, które zupełnie rozłożyły mnie na łopatki. A te kamienice są tuż nad jeziorem. I jak tu nie zwariować z zachwytu.

Poszliśmy z K. pod Loyolę, trochę dalej po Edgewater aż do zaludnionej, ale bardzo przyjemnej kafejki. Nie jakiegoś dziurawego zimnego Starbukcsa przedmieściowego. Nie nawet do przedmieściowej Panery, która już średnio mnie kręci, ale do niezwykle miłej kafejki, gdzie kawa nie dość że pyszna, własnej produkcji, to w wielkich filiżanach z drzewkiem z pianki mlekowej. I ludzie dookoła z laptopami i myślami zakręconymi. Jak Pieczyński. I sobowtór B. gdzieś po drodze, te serbskie oczy... I to piękno wszędzie dookoła.

Tak, to moje miejsce. Tam chcę mieszkać, tam chcę być, tam chcę się uczyć dorosłości i walczyć z nieśmiałością. Tam chcę nauczyć się...

żyć.

No comments:

Post a Comment