Monday, July 30, 2012

W gruncie rzeczy sufit

Wszystko tak by się właśnie chyba do sufitu sprowadzało. Choć smutek nienasycony pałęta się po kieszeniach, to jednak sufit nieustający wszędzie, gdzie się nie obejrzę. I czy to w ogóle możliwe to wszystko, czy sobie znów wymysliłam, czy coś przegapiła, czy wszystko jest tylko teatrem, jak zwykle, ale przecież teatr jest po to, by wszystko było inne niż dotą, żeby iść do domu w zamyśleniu, w zachwycie i już zawsze księżyc w misce (sufit wszędzie) widzieć...

Moje ramiona oficjalnie są spalone. Skóra będzie schodzić na sto procent. Nogi lekko zaróżowione, ale to i tak postep. Lekcje pływania i nurkowania w toku. Jak tak dalej pójdzie, będzie i kajak. A wtedy to juz nie wiem co będzie, przecież nikt mi w to nie uwierzy. Eh, co się ze mną dzieje.

Strachy na lachy wynurzają się z kieszeni, te inne strachy, te stęsknione niedoczekane zniecierpliwione. I jak je wyłączyć, zatrzymać, wcisnąć spowrotem do kieszeni, albo najlepiej wyciągnąć i wyrzucić raz na zawsze na śmietnik? Czy takie coś jest w ogóle możliwe? Czy mam w mojej historii w ogóle przypadki, że czemuś nie ufam i okazuje się, że niesłusznie? Oh, mam... Bo ja strachajło na lachajło jestem...

Ale nudzę. Idę. Koniec.

No comments:

Post a Comment