Friday, August 6, 2010

Freak

Więc oto staję sie freakiem. Dziwadłem, odludkiem, samotnikiem. Zapatrzonym w ulubiony serial, bez ochoty na cokolwiek. I już nawet ulubiony sos nie smakuje.

Nie, nie jestem jakaś zdepresjonowana czy coś. Wcale nie czuję się tak źle.

Jest mi żal. Żal, że znów oczekiwałam i znów się rozczarowałam. Rozczarowanie jest poprostu wpisane w moją codzienność. Rozczarowanie człowiekiem. Człowiekiem, który nie powinien zamieniać się w rozczarowanie bo to poprostu niezdrowe i wręcz nietypowe. I zupełnie niepotrzebne, i tak łatwe do uniknięcia za pomoca jednego bardzo prostego sposobu - obchodzenia.

Kim jest człowiek?

Żyjątkiem samotnym rozpaczliwie potrzebującym i pragnącym innych ludzi.

Kim jest znajomy?

Żyjątkiem przyjemnym, który potrafi nas rozbawić od czasu do czasu, ale nadmierne rozbawianie nas męczy.

Kim jest dobry znajomy?

Żyjątkiem znów przyjemnym, ale takim, który małymi chwilkami staje się naszym prawie przyjacielem, albo tak nam się wydaje, albo staje sie nim coraz bardziej i coraz bardziej.

Kim jest przyjaciel?

Przyjaciel to ktoś, kogo nie umiemy nie kochać. Kogo potrzebujemy i często nie możemy się najeść. Komu chcemy powiedzieć, że właśnie dowiedzieliśmy się o jakimś paskudnym robaku mieszkającym w nas, że tęsknimy za K. tak bardzo, że głowa nam zaraz pęknie z miliona spraw na głowie. I że serbski jest poprostu rozbrajający i wszystkie języki są.

To ktoś, kto będzie tego wszystkiego słuchał cierpliwie, a potem opowie nam o swoich świrach i tęsknotach i poczujemy to ciepło w sercu - ciepło bliskości. Tego niezastąpionego uczucia, gdy chcemy krzyczeć: "no nie!?!!!"

To ktoś, kto wytrzyma nasze jęki i załamanie, że nie możemy jeść cukru ani chleba ani pić wina i że jest to nasz sobie mały koniec świata.

To ktoś, kto zaśmieje się do rozpuku z naszego wiersza o końcu świata i będzie się domagał kopii.

Kto nigdy nie powie nam: aż przestań już z tym K.!! nawet jeśli dokładnie tak myśli.

Za kim będziemy tęsknić często. Z kim będziemy chcieli pogadać, gdy zupełnie nie możemy tego zrobić.

Kto zrozumie. Przytuli. Choćby wirtualną emotikonką, albo smsem.

I kogo będziemy kochać, choćby zapomniał o naszych urodzinach. Znów.


Tymczasem

to jest przyjaźń ze wzajemnością. Kiedy wiemy, że się nie wygłupiamy z gadaniem o makaronie, bo pryzjdzie dzień, kiedy usłyszymy o ryżu. I znów poczujemy to ciepło.

I co tylko zrobić, gdy ten nasz przyjaciel nie chce nam mówić o ryżu. I gdy śmieje się z naszego makaronu, albo gorzej - zupełnie go to nie obchodzi. Gdy mówi nam, jak bardzo tęskni za spędzeniem z nami smaymi czasu, jak bardzo chciałby skoczyć z nami na lody, na zakupy, na jakieś małe szaleństwo, którego nie da się narysować z nikim innym - tylko z nami. Gdy obiecuje, tak, obiecuje, i jak bardzo nienawidzimy obietnic i nie wierzymy już w żadne z nich - wierzymy tym razem, bo przecież to nie ktoś kto chce nas wykorystać, kto nas potrzebuje do miliona przysług i cały czas i tak każe nam się czuć, jakgdybyśmy nic dla nich nie zrobili, okrutni - wierzymy, bo to przecież nasz przyjaciel. I czekamy. Przyjaciel ma bardzo dużo na głowie, dzieci, męża, nowy dom nawet czasem, więc czekamy bardzo cierpliwie. Bo przecież tęsknimy. Bo przecież kochamy. Bo przecież przyjaciel obiecał. Obiecał.

I gdy przychodzi pierwszy wolny dzień, wolny od dzieci, domu, męża, pracy - dowiadujemy się, że nie jesteśmy na tyle ważni, by mieć przyjaciela exclusive. Tylko dla siebie. Przyjaciel jest taki zmęczony domem, dziećmi, mężem, że musisię wyrwać, gdzieś wyjść. Tak, właśnie prawie tak, jak marzył do nas przez telefon przez ostatnie miesiące żaląc się na dom, dzieci i męża. Prawie. Bo nagle okazuje się, że jesteśmy tylko dodatkiem. Do grupy innych przyjaciół. Możemy przyjść, wręcz ranimy odmawiając, właściwie to wszystko nasza wina, bo nie chcemy przyjść. A przecież będzie tak fajnie: cała grupa innych przyjaciół. Którzy piją, jedzą wszystko z glutenem i cukrem i zachwycają się, że jedna przyjaciółka wzięła ślub z 10 lat młodszym przyjacielem po misiącu znajomości. Yay. I zupełnie nie ma znaczenia, jak moglibyśmy się czuć mogąc pić aż wodę. Bez dodatków i konserwantów - nie wiadomo nawet, czy mają taką w tej beznadziejnej knajpie.

Ale czy to ważne. Przecież jesteśmy dziwakami, którzy nigdzie nie chcą się ruszyć z domu. Którzy nie chcą wyjść z uwolnionym na jeden wieczór przyjacielem, za którym to ponoć tak bardzo tęskniliśmy.

I oczywiście pewnie powinniśmy wyjść. Poudawać, że się śmiejemy, co bez alkoholu może okazać się rzeczą niemożliwą. Popatrzeć na naszego przyjaciela, jak świetnie się bawi i nie ma czasu, aby wysłuchać do końca naszego jednego zdania, bo w tak licznym towarzystwie się poprostu nie da. Porozglądać się po barze i wypatrzeć jakże wspaniałe elementy obwieszone jakimiś dziwadłami. Zdać sobie sprawę, że jesteśmy dziwakami, bo nie potrafimy się dobrze bawić i chcemy stamtąd jak najszybciej uciec. I dlaczego jesteśmy tacy smutni. I dlaczego nie olejemy diety i się nie napijemy, zdziwiamy w ogóle z dietą.

Tak, powinnam wyjść. Powinnam udać, że nic się nie stało, że takie wyjście to świetny pomysł itd.

Ale nie wyjdę.


Wybieram bycie freakiem. Dziwadłem, odludkiem, zapatrzonym w ulubiony serial o życiu i przyjaźni. Myślenie o programach i syllabusach - moim życiu. Uczenie się serbskiego i francuskiego. Układanie marzeń w głowie. Picie wody w ukochanym pokoju, gdzie nikt mnie nie wyśmieje, że zdziwiam. Gotowanie drobiazgów bez cukru i mąki.

Wybieram prawdziwość. Nie idiotyczną ściemę, która wszystko jeszcze tylko bardziej pogarsza.


A potem zadzwonię albo zaczatuję do prawdziwego przyjaciela i opowiem mu o makaronie, a on opowie mi o ryżu, i nawet Chiny nie będą dalekie. I będzie miał dla mnie czas. Tylko dla mnie. W całym swoim zabieganiu, w rodzinach dzieciach pracach miłosciach i sercach złamanych, nie po trzech miesiącach, ale zaledwie po dniu czy dwóch znajdzie dla mnie małą chwilę, by wymienić przepisy i przesłać mi witualnego ściska na potwierdzenia ciepła, które poczuje, jak tylko opowiem mu, jak bardzo trudna

jest przyjaźń bez wzajemności.



No comments:

Post a Comment