Monday, April 2, 2012

A właśnie, że mi się uda!

M. przedstawiła mi wczoraj całą listę straszydeł nowo-domowych. Rysuję je sobie na lustrze zaparowanym i zastanawiam się nad moim motykowym podejściem - nigdy nie zmądrzeję. Zawsze już będę wędrować z motyką na słońce i nikt mnei nie powstrzyma. Ani Mazurowa, ani bieda, ani strachy na lachy.

A dziś miłe yay. I znów ta myśl aksamitna. Czyżby? Nieeee. Niemożliwe. Wiem, nie potrafię wyłączyć K., już nigdy nie będę potrafić. (Tak na marginesie tęsknię za nim.) I sama nie wiem, dlaczego z K. ta sytuacja, prawie przecież nieistniejąca, mi sie kojarzy. Muszę to sobie jakoś wyjaśnić, wytłumaczyć, rozwikłać. Muszę sobie przegadać, że przecież jak coś, jak nic. I że to w ogóle idiotyczny pomysł i cofam się już stanowczo za daleko. O mały włos zapomniałam, ile to czyżby ma życia...

A jednak miło jest pomyśleć, przeczytać yay aksamitne, zastanowić się na chwil parę. Miło.

Głód po troszę najedzony. Przez T. i G. nakarmiłam się pychą mienia wyboru. Mienia, przede wszystkim. Co prawda T. coś kiepsko sie ma, może dlatego, że bardziej chodzi mi po głowie, a G. praktycznie prawie jest, więc łatwo odrzucić, ale jednak wybór jest i naturalnie zostanie wybrany negatywnie. Ach, jak cudownie.

Układam dywany na drewnianych podłogach, zakładam firanki w motyle. Takie jak te na kalwaryjskiej. Tyle, że już nigdy samotne w miłości. Rozpalam kominek. Nie wiem, gdzie upolować skórę niedźwiedzią, ale coś kiedyś wymyślę. W najgorszym razie wybiorę się do wymarzonej Alaski i skóra się znajdzie. Wieszam anioły U. na ścianach, piję kawę na werandzie i przypominam sobie ten głupi dowcip za każdym razem, gdy myślę o słowie "weranda". I czytam na głos poezję i niemieckie książki.

Tak, tak właśnie, już niedługo. Z motyką, o której nagle też myślę z rozrzewnieniem, z kotem plątającym się miedzy nogami i tym zniewalającym oddechem

wolności.



No comments:

Post a Comment