Wiedziałam, wiedziałam, że przyjdzie! jak mógłby nie przyjść, no jak, skoro sam prosił mnie o pomoc, skoro sam zabiegał, no jakby mógł nie przyjśc, przecież on jeden traktuje to najpoważniej ze wszystkich.
A jednak minuty mijały i po piętanstu takich rosnącego rozczarowania, myśli "no tak, jakże by mógł być inny, skoro wszyscy są inni" zamknęłam drzwi i poddałam się myśli: "nie przyjdzie już". Da się zgasić, udusić oczekiwanie, spokojność że coś się zdarzy, prawie pewność. Ale nadzieji nic nie udusi. Nic. I to właśnie ta nadzieja kazała mi wciąż gapić się w te drzwi.
I dopiero gdy odwróciłam się, poddałam, w drzwiach
pojawiła się głowa.
***
Wszystko jest wiatrem. Uśmiechem w kieszeni, radością dziecka z najpiekniejszych na świecie kolczyków i nieposkromionym pragnieniem uściskania Mikołaja, spokojem tym niebiańskim spokojem gdy siedziemy sobie na "schodkach" i śmiejemy się "jak bardzo nie umiemy żyć".
I wiem, że to nic nie znaczy. Wiem, że to tylko taki tam wirtualny wiatr szalonych emocji, myśli zachcianki niebieskiej, oczu na suficie zawsze za wysokim, rekach w kieszeni a kieszenie jak ocean. Wiem, że to tylko zwyczajność, normalność, bez cienia pozanaturalności. Wiem.
A jednak nie potrafię pozbyć się uczucia, kiedy tylko jest obok, że oboje dobrze wiemy, że rośnie w nas drzewo i nie da się ani go przyspieszyć, ani zatrzymać. I że to drzewo
tak ładnie pachnie.
No comments:
Post a Comment