Wednesday, April 20, 2011

Tagrasy

Tęsknię. Wspinam się po poręczy uśmiechu, rysuję statki na niebie i chmury w zeszytach. Nie pytajcie mnie tylko za kim lub za czym tęsknię. Bo tęsknota moja nie ogarnia ani ludzi, ani zjawisk, lecz cały świat namalowny niechcąco.

Kochać bez wzajemności jest, rzeczywiście, w jakimś sensie bezpieczne. Ciepłe, znajome jak bardzo dobrze znajome!, z wiadomym zakończeniem. Nie, to nie prawda, że mam nadzieję na zupełnie inny koniec. Uczę się nadzieji na tych właśnie ćwiczeniach, sprawdzam, przymierzam, ile nadzieja może znieść. I dowiaduję się, że może znieść wszystko, jest absolutnie nieskończona. Absolutnie. I nawet gdy wydaje nam się, że już, koniec, that's it - to ona właśnie wtedy wybucha tak, jak tego pierwszego dnia, gdy się dopiero narodziła. Nie umiera ostatnia. Nie umiera nigdy.

Więc pielęgnuję moje miłości bez wzajemności, moje platoniczne zapatrzenia w niemożliwości, moich Donkichotów, moje wiatraki, moich żołnierzy i marynarzy na sznurkach, księci przypływów... i rysuję gruszki na wierzbie. Bo lubię gruszki.

Zastanawiam się czasem, jak to jest, że chcemy tego, czego nie ma, a to co chcemy i ma to zaraz zepsujemy czymś i tak i znów nie będzie mać.

I jak to się dzieje, że we wszystkim można być penelopą, a gdy przyjdzie do tego czegoś, to rozwścieczoną phentesileą rzucam się na biednego achillesa z dzidą zabójczą?

I dlaczego tagrasy nie istnieją.

No comments:

Post a Comment