Thursday, November 22, 2012

Pierwsze Thanksgiving na samową łapę

Oh, co za dzień. Rozklekotany poranek, leniwy i przepełniony głupimi wiadomościami (no, oprócz jednej może), z zakupami na karku i niespodzianką indykową. A niespodzianka taka, że indyk okazał się bardzo zarośnięty i przynajmniej godzinę spędziłam na skubaniu! Przydało się skubaniowe doświadczenie jak nic i innowacyjna niemal opatentowana metoda pensety. Bez niej nie dałabym rady. I całe zjawisko przyjęłam nawet z pokorą i tylko lekkim oburzeniem, że takie w ogóle ptaszyska opierzone sprzedają. Najwidoczniej koszerne nie znaczy łyse.

Niestety jakkolwiek przepiekłam ptaka, wysuszyłam i dodałam nie tych przypraw co trzeba i taki średni wyszedł, ale może da się go zjeść, jakiś rok przede mną, więc może dam radę;) Wszystko przez to, że na imen zpaomniałam kupić termometru, a ptak obraził się chyba na mnie za to niemiłosierne skubanie i nie pisnął ani słowa o tym, że już gotowy.

Za to moje nowe gotowe do patentu mashed potatoes wyszły jak marzenie. Doprawdy, w tym aspekcie jestem genialna. I stuffing oczywiście też niczego sobie. I sos borowinowy. I nawet gravy wyszedł ok tylko strasznie słony. Ale może go jeszcze jakoś przerobię.

Usiadłam do kolacji, pierwszy raz sama w tym roku, z filmem jedynie, i po pięciu gryzach byłam napchana że hoho. I kto teraz to wsyzstko zje?

Na deser zaś upiekłam mój pierwszy w życiu, amerykański cheescake. Czyli po polsku: sernik amerykański. To zupełnie co innego niż serowiec i nawet nie wypada zestawiać ich dwóch razem, bo cheescake jest zrobiony z serka philadelphia i ma zupełnie inną konsystencję. Mój jest zdecydowanie eksperymentalny bo nie chciało mi się wracać do przepisu, ale zapowiada się apetycznie.

No i tak skończył się Dzień Dziekczynienia. Tradycyjnie w ten dzień wypowiadamy se tu dzięki za to i owo. Więc za co ja jestem wdzięczna?

Za Robaków i siostrę Biedronkę, którzy jedyni na tym świecie jeszcze we mnie nie zwątpili. Za miliony szans, które codziennie dostaję od życia. Za miliony uśmiechód dookoła. Za moich pokręconych kochanych i nieznośnych studentów. Za umiejętności gotowania i kreatywność weń. Za wino i wodę, za indora koszernego opierzonego i za najlepsze na świecie mashed potatoes. Za Maca, iphone'a i nadchodzącego ipada. Za cudowną szeficę, za to co robimy razem. Za doświadczenie gliny, za których tęsknię coraz bardziej i chyba wnet wrócę. Za krówkę, moje łóżko znaczy. Za Michaela Bubble'a i jego mojego ulubione kawałki. Eh, nawet za Bo, za to co mi dał dobrego. I za Bruce'a, który rozkochał mnie w punkowym jazzie i przypomniał, że kocham elektronikę. Za słońce. Za śnieg. Za muzykę w ogóle. Za nadzieję, którą można zabijać bez litości, a ona i tak nieśmiertelna.
I za milion różnych dobrych rzeczy, i tych, które mnie uczą życia.

Dziękuję.

1 comment:

  1. tu biedronka :)))
    opowieść o koszernym indyku w dechę, pośmiałam się na początek dnia, dzięki:)
    trzymaj się ciepło

    ReplyDelete