Friday, September 24, 2010

Wolność

kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem...

Więc oto jestem wolna uwolniona. Skrzydła wyjęłam parę dnie temu z szafy, trochę zakurzone, ale wciąż białe, marzące, jasne. Z piórami tak to już jest - mogą się stłamsić, skurczyć, ale gdy tylko wyciągnie się je na powietrze, wstępuje w nie zupełnie inne życie.

Radość nie jest łatwa, ale stosunkowo dostępna dla stłamszonego nadmiernym czekaniem umysłu. Trudna do uwierzenia, ale łatwa do wyskakania. I tylko zmienianie życia wydaje się trudne. Czy to może wciąż ta nieoswojona, nieuświadomiona radość? Bo czy to w ogóle możliwe? Tak stać się wolną z dnia na dzień, tak poprostu gdy zaakceptowało się już fakt, że końca nie będzie nigdy?

Jakkolwiek pierwsze kroki poczynione: firanki w drodze i nawet spodnie. Oh, jak dobrze jest mieć znów normalną (oczywiście mogłaby być większa, żeby wystarczyło na kilka drobiazgów więcej) wypłatę, gdzie zostaje jakaś 100 czy dwie na ciucha, marchewkę organiczną i spontaniczne firanki. Teraz tylko muszę skombinować wiertarkę, by powiesić cuda i zaczarować mój świat na żółto (no, brzoskwiniowo) i na niebiesko (turkus, dokładniej rzecz biorąc).

I może nawet na sypialnię też mam juz pomysł.

I co dalej?


Całe życie:))

No comments:

Post a Comment