Saturday, July 3, 2010

Fish

Uwielbiam Fisha. Poprostu uwielbiam. Ma w sobie takie morze spokoju... zrozumienia smutku? Tego czegoś, tego mojego pragnienia spotkania człowieka, który lubiłby mój smutek. Który spostrzegłby mój smutek i podarował mi uśmiech, ale ten uśmiech zrozumienia smutku tego specjalnego...

Moje dni, zauważyłam dziś, dzielą się na dwa rodzaje: 1. kiedy chce mi się dla siebie gotować i sprawia mi to wręcz dużo przyjemności, 2. kiedy nie chce mi się dla siebie gotować i nic mi się nie chce i wszystko mi jedno.

Dziś od tygodnia już 2. Choć może nadchodzi powoli 1, bo upichciłam sobie dziś omleta. I był całkiem dobry. I zaspokoił mój głód na omleta. Nie wiem, jak to się stało, że przyszedł mi głód ochotny na cośkolwiek, ale to dobrze, że przyszedł. Być może zdrowieję.

Bezrobocie nie dla mnie. W końcu jestem z tych mądrzejszych, mam tzw. biały kolor skóry i nie będę chciała brać bezrobocia dłużej niż dwa miesiące. To zniewaga dla państwa. Jak można tak krutko chcieć brać bezrobocie. W tymże więc wypadku nie ma sensu, ani celu przyznawać mi czegokolwiek.

Dziura wielkości arbuza zrobiłą mi się w żołądku. A właśnie, że możliwe. Wiem, bo czułam tą dziurę każdą cząstką reszty ciała. Taka dziura powoduje też ogromne odwodnienie. Nie do powstrzymania, choćby się było na szybkim hajłeju, jadąc na miją lekcję do sympatycznego ducha. Taka dziura jest nie do zatkania.

Oprócz jednej myśli, dotarcia do myśli, która ratuje z tej dziurawości i każe się znów otrzepać, choć czołg zajechał zaledwie za zakręt i zaraz wróci.

To myśl o normalności zjawiska niesprawiedliwości i straty materialnej w moim życiu. Nagle studia i moja nigdy nie wygrana mitrężna walka o parę groszy stypendium stanęła mi przed oczami i zrozumiałam, że ja już tak poprsotu mam. To co mam, tracę, wybierając lepsze życie, zgodne z prawdą i moim duchem. Tego, czego potrzebuję a nie mam, nie dostanę nigdy za darmo.

Są poprostu ludzie, którzy dostają wszystkie stypendia, bezrobocia, dodatki społęczne i jeszcze oszukają państwo by umilić sobie życie rentą nienależną.

I jesteśmy my, którzy niczego nei dostajemy za darmo, o wsyzstko musimy walczyć bez końca. Ale może przynajmniej rozumiemy życie, znamy smak potu i wszystko smakuje nam inaczej.

Więc chleb i pożyczka od dobrych duchów w planach, serce pokruszone w lodówce na jakieś lepsze czasy, chyba, że się zepsuje między czasie.

I Fish. I Vivaldi. I Mozart.

Może jednak
warto żyć do jutra. /
Konwicki/

No comments:

Post a Comment