Saturday, August 16, 2014

Deszcz

Czy kojarzycie ten mały cichy straszek w podświadomości gdzieś, który czai się przy rzeczach, których bardzo chcemy? Ta taka mała cicha myśl: jak ja to zrobię, jak to wyjdzie, wyglądam przecież okropnie, nie uda się nie wierzę, jak ja sobie z tym poradzę... itd.
A potem dziwimy się, że się nie stało. A przecież tak naprawdę nie chcieliśmy, nie byliśmy gotowi, coś stało na drodze, nie tak to chcieliśmy do końca a jak ma być nie tak jak chcemy to po co sobie w ogóle głowę zawracać.... No i nie stało się, nie wyszło, przewidzieliśmy - jednym słowem. Nie chcieliśmy tak naprawdę choć jest to dla nas nie do pojęcia - drugim.

Czy bardzo trzeba być ostrożnym, czego sobie życzymy?

Czy w gruncie rzeczy wiemy dobrze, czego chcemy, a czego tak naprawdę nie choć wydaje nam się, że jest inaczej.

Kto to zgadnie, kto to wie. Może Hicksowa. Może kiedyś jej zapytam.

Gorąco dziś. Mogłam była iść na plażę, ale nawet zupełnie o tym nie pomyślałam. Blue angels latają od rana i ćwiczą czy może już dziś mają pokazy - nie pamiętam. Mam się dziś dobrze bawić i być dobrą zabawą - tyle muszę pamiętać. I zrozumieć, że to, czego tak bardzo chciałam, mój ostatni plan zbawienny poprostu nie wypali. Jak bardzo tego chciałam. Albo jak wydawało mi się, że chcę. A może właśnie muszę w końcu uwierzyć, że nie wypali i koniec.

Jest taki moment, w którym przez krótką chwilę nie możemy się zdecydować, czy się rozbeczeć, czy sięgnąć po jakąś pozytywną myśl. Ktory dysk humoru wybrać. Jak nielogiczne to może się zdawać, to naprawdę trudny wybór. Błogosławione te chwile. Wyboru. Bo gdy ich drugiego dnia nie ma, jakże cięzko jest zmienić całą, galopującą już wibrację.

A moje mieszkanie już dawno tak nie jaśniało. Czyste, piękne, jasne. Lubię to mieszkanie, kurde no. Lubię Chicago. Nie chcę stąd iść. Nie chcę.

Jesteś deszczem.
Co dzień co noc wychodzę na balkon
i moknę.
 

Wednesday, August 13, 2014

O tym, jak pechowy dzień może zameinić się w marzenie

Nie, nie chodzi o to, że pechowy głupi durny idiotyczny dzień zmienił się w ciągu swego bytu w fajny dzień. Absolutnie. Dzień był od początku do końca: durny, głupi, idiotyczny. Blah. Zmarnowany, niewykorzstany, typowy trzynasty.

Ale pozostawił w sobie jakieś dziwne uczucie. A może uczucia. Całe morze uczuć. Jakieś karuzele, jakieś motyle, całe mnóstwo motyli.

A D. jest dziś w Chi. I chciałabym mu powiedzieć: chodź na drinka.... no ale nie mogę. Nie mogę. Zresztą na pewno nie jest sam. I trochę przestrasza mnie myśl, że... bym chciała mu powiedzieć. Że chciałabym iść z nim na drinka. Albo przynajmniej poznać go osobiście...

A kicia zdechła i leży pod ścianą. A ja marzę.