Monday, December 30, 2013

Byle do łóżka

Aż niesamowite i żałosne, jak wiele dni i energii tracę na jet lag. Najpierw nie mogę się pozbierać wstając w środku nocy, a potem nei wiem co ze sobą zrobić, by domęczyć wieczora. I w rezultacie padam jak mucha o europejskiej północy i amerykańskim popołudniem. Tragedia w trzech aktach. I tylko nie wiem gdzie katharsis.

Milczenie owiec doprowadza mnie do smutku choć mam wrażenie, że coś mi umknęło, o czymś zapomniałam, czegoś nie dopracowałam. Że to moja wina. I im bardziej mam żal, tym bardziej czuję się winna. I czy ja jestem normalna. Nic to, trzeba mi zaczekać. Muszę się teraz na chwilę cofnąć dwa kroki w tył i spojrzeć na całokształt z góry.

Trzecia. Czyli dziesiąta. Oficjalnie zaczynam ziewać, przestaję mieć ochotę na jakiekolwiek jedzenie i marzę o kołderce. Może prześpię się chwilkę i obudzę na lekcję o 6? Z jednej strony szkoda mi tego czasu, dnia! Z drugiej zastanawiam się, czy to nie jedyne wyjście.

Skąd w tym wszystkim bierze mi sie jakieś poczucie pewności? Spokoju? Przecież jest zupełnie nieuzasadnione, kompletnie bez pokrycia, jedynie pstrym uczuciem, jakkolwiek niezywkle silnym, jakąś dziką wiarą w kosmos, tym nienamacalnym czymś, co wypełnia mi serce po brzegi. Albo brzuch. Nie ma we mnie strachu, lęku, który jeszcze wczoraj spowodowany głupimi słowami zazdrości czy sama nie wiem czego opętał mnie zupełnie.

Ciekawe czy zasnęłabym teraz. Zasnęłabym i przyśniłabym sobie, że K dzwoni do mnie, a ja mu mówię: oh ich bin in einem Tiefschlaf...

ja tak...

 

Sunday, December 29, 2013

Chłopaki, dziewczyny i białe buty

Zazdrość to najgłupszy w świecie grzech, jak mówi jedna bardzo mądra istota. Jak objawia się zazdrość?

Zawsze jakoś lepiej dogadywałam się z chłopakami, lepiej mi się z nimi przyjaźniło, bardziej im ufałam. Takie to było proste: ot, nie trzeba się było martwić o żadną zazdrość, nie walczyliśmy o względy tego samego chłopaka czy tej samej dziewczyny, ba! pomagaliśmy sobie nawzajem w ich zdobyciu. Nasze relacje były jasne i czyste.

Czy z wiekiem to się zmienia?

Czy zawsze miałam po prostu do czynienia tylko z chłopakami, którzy po prostu traktowali mnie zupełnie jako kumpla i nijak nie kojarzyłam im się z dziewczyną, a już na pewno nie taką, którą mogliby się kiedykolwiek zainteresować.

Dziś, sama nie wiem, może się mylę. Czy to troska, czy to zawiść, czy o co chodzi. Nagle wydaje mi się, że dziewczyny bardziej rozumieją wspierają, a chłopaki próbują wypersfadować, odepchnąć, naładować jakimś strachem czy nieufnością. Nie wszyscy, ale poniekądni.

I dziwi mnie to, i sama nie wiem, co o tym myśleć. Być może zależy to od konkretnej osoby, być może ma to związek z czymś bardzo indywidualnym i niesłusznie generalizuję nie znoszę przecież sama generalizacji.
A jednak spotykam się z tym co chwilę i rani mnie to.

Nie wiem, może to zbyt wiele, prosić o poprostu wsparcie. Rozumienie bez rozumienia. Bycie bez oceniania. Przecież nie pytam czy myślisz że to tak czy inaczej. Sama wiem. A jeśli się mylę to sama się mylę i sama chcę się mylić. A przyjaciela zadanie to poprostu bycie. Obok. I tyle.

Nie wiem, dlaczego dla niektórych to takie trudne.

Oczy mi się zamykają, ciało staje się ciężkie. Nie wiem jak dotrwam jutro do 7, ba! Jak będę w stanie uczyć tak późno! Chyba będę musiała skorzystać z systemu mojego ulubionego Niemca i przespać się w ciągu dnia.

I nawet już nie jestem głodna, choć pora dość jedzeniowa.

Walizki wciąż stoją przy drzwiach, jak gdyby się gdzieś wybierały. Muszę posprzątać szafy i zdecydować, co z mieszkaniem.


Czasem wydaje nam się, że gdy ktoś przyjdzie, przyjedzie, pojawi się, z kimś się spotkamy - wszystko on nam nagle poukłada, powie nam jak ułożyć meble, popowieszać obrazy, poukładać buty. I gdy ten ktoś się pojawia, dociera do nas nagle, że nie dosyć, że nie może nam pomóc to jeszcze nie chcemy! by nam pomagał. Chcemy, bardziej niż kiedykolwiek przedtem, zrobić to sami. I jak to wytłumaczyć?

Na każde pytanie, jest ta sama odpowiedź, ta sama teoria. I znają ją tylko wybrani:

To teoria

białych butów.

Zabawa w kotka i myszkę

Z decyzjami zawsze jest tak, że nie wiadomo co wybrać, choć dobrze wiemy czego chcemy. Tak. Złota myśl Iwony.

Domęczyłam dziś do czwartej rano. Nie było łatwo bo w zasadzie byłam zupełnie wyspana i wypoczęta już o północy czyli o siódmej rano mojego organizmu i duszy. Ale udało się dospać w REMie do powiedzmy że rana. I co? No i już tyle zrobiłam i jakoś tak wolno mija ten dzień, że już mi się nudzi. Oto jeszcze nie ma południa, nie jestem głodna, a mam ochotę zjeść kolację i pomyśleć o spaniu. Paranojen giganten. Tak wiem, powinnam się zabrać za pracę, ale przecież jest niedziela. Co to sie robiło w Stanach, gdy nie mozna było latać, z wolnym czasem? Ah, marzyło się o lataniu...

Na obiad zjadłabym najchętniej żeberka. Ale ktoś mi je już zjadł albo wyparowały z lodówki, wredne. Trzeba więc będzie wymyśleć coś innego równie wykwintnego. Ale czy to wypada tak już brać się za gotowanie? Z rozpaczy nawet wysprzątałam szuflady z listami, które błagały o porządek odkąd... się wprowadziłam.

Po głowie chodzi jeden dylemat. Zrobić to czy nie zrobić. Zazwyczaj żaluje się, że się czegoś nie zrobiło bardziej niż że się zrobiło. Ale z drugiej strony może powinnam się wstrzymać do jutra. I dobrze wiem, czego chcem, ale nie wiem, czy powinnam.

Taka piękna cisza dziś tu. A może to przez naprawione okno. Pomyśleć, że ludzie tu dopiero wstają, leniwe misie po wczorajszych imprezach.

Wszystko jest tak względne. Wszystko jest tak piękne. Wystarczy tylko usiąść na brzegu jeziora, na gałęzi, i zachłysnąć się Vortexem.

Ale bym zjadła mandarynkę.


Saturday, December 28, 2013

Wróciłam

Nic się niby nie zmieniło. Rzeczy zostały w tym samym miejscu, gdzie je położyłam. Mój niemiecki żołnierz wisi dalej na ścianie. Jajka tak samo smakują niczym i parkiet lśni pięknym drewnem. Słońce tańczy. Jezioro tańczy. Drzewa też, choć bardzo delikatnie, bo wiaterek jak na lekarstwo.

I tylko ja inna.

Nie, to nie chodzi o to miejsce, przecież je kocham. Może to jet lag. Może brak obiecanego smsa. Może coś innego.

Nie wygląda na zimę, tak jak mówiłam K. przywiozę wiosnę ze sobą tu. I przywiozłam.

Jak to się wszystko stało?


I co ja mam ze sobą teraz zrobić?





Wednesday, December 25, 2013

A doczekanie

jest niebieskie
i pachnące gumą do żucia.

/M.Rycek/

Dlaczego się mijamy

na tych samych drogach. Na tych samych liniach telefonicznych. Czy trzeba być upartym i dążyć do spełnienia, czy dać sobie spokój. I co to znaczy dać sobie spokój i kiedy to znaczy dać sobie spokój. Czasem, jesteśmy żywą definicją szaleństwa. Ale co jest szaleństwem, a co upartością w dążeniu do celu? Co jest szaleństwem, a co idiotyzmem. I czy ktokolwiek, oprócz nas samych, to w ogóle ocenia.

Jestem porozwalana, ale nie mam potrzeby posprzątania się. Moje serce wali jak młot choć nie ma do czego, co wynika zresztą właśnie z teorii szaleństwa. A jednak nie chce się uspokoić. Sowa na głowie, komsos w kieszeni, kiedy to wszystko się stało i jak to zatrzymać i czy ja chcę to zatrzymywać oczywiście nie chcę.


Czekanie jest białe, a pewność doczekania różowa.

Monday, December 23, 2013

Wiem słowo jak krem krem na zmarszczki w mojej głowie...

Lubię doświadczenia. Lubię kontrast. Wow, własnie zdałam sobie sprawę, jakie to niesamowite, chyba wreszcie to do mnie dotarło, że lubię i doceniam każdą sytuację, z której czegoś się uczę, czegoś doświadczam, albo zauważam kontrast. Bez kontrastu podobno nie wiedzielibyśmy, co jest dobre, czego chcemy. To kontrast, to drzewo wyboru, to jest najważniejsze.

Czuję odrobinę rozczarowania, ale jednocześnie spokój, zaufanie. Nie wiem, czy to nie to samo zaufanie, co zawsze zmienia mi się w końcu we frustrację i złość. Nie wiem. Ale czy to ważne? Ważne, że czuję spokój.

Oto usłyszałam głos najważniejszej osoby w życiu osoby, która... wiadomo co. I co? I dziwnie czuję się bliżej niż dalej, czuję się w jakiś sposób zaszczycona, szczęśliwa, ot wyjątkowo. Tak, to jedna z tych chwil. Tych z rzędu okularów, komórki, it's-not-you-owania. Czy ja sobie to wszystko zmyślam, czy po prostu tak bardzo wiem, że nie umiem udawać niepewności.

A zegarek? Wciąż stuka i wskazuje niezmiennie za piętnaście drugą. Jednak chyba nie wierzę, że umarł. Bo czy można umrzeć i stukać bezustannie przez tydzień? Nie wierzę. Więc o co chodzi? Ukrywa się? Jest w śpiączce? Chce mi coś powiedzieć? Wyskoczył z samolotu bez spadochronu i kopie się z powietrzem?

A może nie chodzi o to, by cały czas coś pokazywać, udowadniać. Ale o to, żeby

żyć.


Sunday, December 22, 2013

Zaczarowana dorożka, zaczarowany koń

Czy blogi można pisać tak ot sobie gdy najdzie nas chwila ochoty? Hm, chyba nie. Blog to powinien być taki żurnal, codzienny, gdzie zapisuje się wydarzenia codzienności, tej niezwykłej najlepiej. Że wstałam dziś o tej i o tej i zrobiłam śniadanie, a pan X zadzwonił i powiedział, że yyy i zzz. I dzień zakończył się tym i tym i zrobiło to na mnie takie a takie wrażenie. No nie?

A może nie.

Więc oficjalnie jestem matką chrzestną. Tak. Moje marzenie z dzieciństwa. Kolejny dowód na to, że marzenia się spełniają. Nie wiem, jaką pociechę będzie miał ze mnie mój biedny chrześniak, bo ze mnie dość koślawa chrzestna, no ale chce czy nie chce jest na mnie zdany.

Nie mogę uwierzyć, że został nie cały tydzień do powrotu. Jakoś tak zawsze szybko mija ten czas - na początku nie mogę się zaklimatyzować, a potem bum i nie ma. Trzeba się pakować, załatwiać odbiór, szykować się na porządkowanie zakurzonych czterech ścian. Smutno będzie ze świadomością, że skrzydlaty wraca dopiero siódmego. Dziwnie mi bez choćby smsowania. Tęskno. Za długo tego wszystkiego, poprostu za długo. No ale może też przeleci jak samolotem.

A jakaś wesoła myśl? Czasem czas stoi w miejscu. Nie wiem, czy to wesołe czy nie, ale tak na przykład mój stukający zegarek od tygodnia pokazuje za piętnaście drugą. I co jest w tym wyjątkowego? To, że cały czas uparcie stuka, zupełnie jakby chodził i nie było żadnego zakłucenia w jego rytmie.

Czasem słyszymy bicie serca i wydaje nam się, że coś jest pełne życia. Gdy tymczasem

już dawno umarło.

Wednesday, December 11, 2013

Czy można

Czy można tak żyć i żyć dużo lat i nagle zdać sobie sprawę, że przez cały ten czas żyło się bez czegoś co teraz jest nam konieczne do oddychania?
A może żyliśmy wtedy tylko czekaniem, nadzieją choć taką podświadomą, bo jeszcze nie wiedzieliśmy, na co czekamy. Wiedzieliśmy z zeszłego życia, że pewnego dnia zaczniemy żyć zupełnie inaczej, z czymś, czego już nigdy nie będziemy w stanie oddać. I tylko dlatego żyliśmy. A gdy spotkaliśmy to coś, to stąło się to dla nas częścią naszego życia tak silną, że nie możemy sobie wyobrazić, jak do tej pory dotrwaliśmy.

I świat już nie ten, i ja nie ta, i nic nie to. Dopiero teraz

zaczęłam żyć.




Tuesday, December 10, 2013

Autobusy i tramwaje

A dziś pojechałam do miasta autobusem. To zupełnie inne doświadczenie przerzucić się nagle na środek komunikacji miejskiej z ciepłego wygodnego samochodzika. I oprócz zimna to nawet nie takie nieprzyjemne doświadczenie. Pełne niespodzianek, bo ot zaczarowana blondynka wsiada do autobusu i nie jest świadoma, że trzeba mieć dokładnie odliczone pieniądze. po zapytaniu połowy autobusu czy ktoś ma rozmienić, zaczepia mnie pani, Murzynka, i proponuje mi kupić bilet. Nie wiem co się dzieję, w szoku idę za nią i zdaję sobię sprawę, że normalnie kupuje mi bilet.

"Wysyłam Ci tylko anioły"

Dlaczego anioły, które spotykam mają zawsze czarną skórę? To bardzo dziwne. Ale zawsze gdy je spotykam to wiem, że to one.

W powrotnej drodze znów wsiadłam sobie w nie tym kierunku co chciałam. A tu znowu pan kierowca, który wcześniej przy wsiadaniu rzucił mi bardzo pobłażliwe spojrzenie blondynkowzroczne, zlitował się i pozwolił jechać spowrotem. Okazał się bardzo miłym panem.

W tym samym autobusie też świat mi się odwrócił do góry nogami. Siedziałam sobie w mojej błogiej depresji i smuciłam się złymi myślami. Tłumaczyłam, że tak ma być, że trzeba iść dalej, że to poprostu jest moim wymyśleniem.
I wtedy stało się nagle i niespodziewanie: te kilka słów, które poruszyły ziemię. Które wzięły mnie prosto do nieba. Znów ten anioł? Czy ta kobieta kupiła mi na pewno tylko bilet?

I wciąż się trzęsę z niedowierzania, wciąż nie wiem, jak to pojąć. Co zrobić, gdzie usiąść, jak oddychać.

No jak


Monday, December 9, 2013

Mięsień skrzydłowy

mi się zepsuł. Od nielatania? Aż dziwne, że rozchorował się właśnie w chwili, gdy serce usycha mi z tęsknoty za lataniem, gdzie skrzydło moje potargane i wciśnięte do szafy na samo dno. Gdzie dusza umarła kolejny raz i pewnie kolejny raz zmartwychwstanie, jeszcze słabsza. Tak, słabsza. Może co nas nie zabija to wzmacnia, ale co zabija, osłabia bezpowrotnie.

Świat zasypany.

Nie mogę usiedzieć już na fotelu z tego bólu mięśnia skrzydłowego. Co ze mną będzie. Co ze mną będzie.

Dobrze, że uciekam znów. Będę się może trochę męczyć, bo trzeba być socjalną muchą mimo, że chce się zaszyć w dziuplę i przestać istnieć, ale może i dobrze mi to zrobi. Muszę się wziąć za naukę, nie tylko niemieckiego. Tak wiele projektów do podjęcia, tak wiele do kontynuowania.

I tylko ten mięsień głupi

tak boli.

Sunday, December 8, 2013

Już za parę dni za dni parę...

Pochmurno jakoś w mieście Chicago. Zimno. Sennie. Zastanawiam się, ile można wytrzymać, gdy ktoś daje nam ciągle po nosie. Z jednej strony, z drugiej strony, z trzeciej. A zdawałoby się, że nos ma tylko dwie strony. Z czwartej.
Jestem taka zaspana. Nie, nie wydaje mi się, że przez noc nasza łódź obraca się o 180 stopni. Że przez noc jesteśmy w stanie zmienić wszystko. Noc jest tylko pauzą. Budzimy się dokładnie w tym samym miejscu, z dokładnie tymi samymi emocjami. I jeśli poszliśmy spać wypadłwszy z samolotu bez spadochronu, to budzimy się dokładnie w tym samym miejscu w powietrzu i lecimy dalej w dół. Aż do momentu rozwalenia się o ziemię.

Ale nie ma sensu o tym mówić. To, co jesteśmy w stanie zrobić, to rozpocząć nową historię rano. To zjeść dobre śniadanie (przegapiłam), obejrzeć ulubiony program (check!), napić się pysznej kawy (check!), zrobić coś pożytecznego (hm...).

Tak tak, najchętniej poszłabym spowrotem spać, ale zbyt wiele spraw na głowie.

Więc pora popracować nad nową historią. Pora zacząć się pakować, planować ostatnie zakupy, głowić się jak zabrać słonia do samolotu. Pouczyć się na nowo odkrytego kochanego niemieckiego. Poczytać o lotnictwie, przygotować może jakiś program nauki strategiczny. Poszukać nowej pracy. Wymyśleć sposób na realizację mojego najnowszego pomysłu. Zacząć pisać książkę. Popracować nad komputerem. Uśmiechnąć się. Uśmiechnąć się. Uśmiechnąć się.

Wiatr też tylko jest emocją. Też tęskni za słońcem. Rysuje smugi kondensacyjne na niebie. Obejmuje samoloty. Gra na wyimaginowanych skrzypcach.

A ja?

A ja leżę i leżę i leżę, i nikomu nie ufam i nikomu nie wierzę. A ja czekam i czekam i czekam, myśli wplatam we włosy i na palce nawlekam, na palce nawlekam...



Thursday, December 5, 2013

In The Vortex

Vortex widzę jako kółko, w którym się tańczy i śpiewa, a z którego łatwo wyjść, wypaść, wyskoczyć. I lecieć bez spadochronu w dół. Vortext to pewnego rodzaju karuzela. Taka karuzela, która jak się rozpędzi to nie chce się zatrzymać. Jak ja uwielbiam karuzele! Vortex wreszcie, to stan ducha, który może czasem, może na początku nie tak łatwo osiągnąć, ale jednak da się. Czy to miłością, czy milionem pomysłów, czy fajnym niemieckim showem. Da się. I niesamowite jest, jak można w nim trwać i trwać!

Vortex to ta chwila, kiedy wszystko jest dobrze. Kiedy z ust po prostu za cholerę nie chce zejść uśmiech, kiedy fruwamy na wysoko fruwających dyskach, choćby bez skrzydeł i bez samolotów namacalnych przynajmniej, kiedy czujemy się po prostu tak cudownie niewyobrażalnie

wspaniale.

Pierwszy raz pokonałam rakord. Oficjalnie alarmuję, że jestem w Vorteksie od soboty. Jestem w Vorteksie i nic nie jest w stanie mnie z niego wygonić. Zdarzyło się chwil parę małych, gdy chodziłam po krawędzi, ba! nawet takie chwile, kiedy wypadłam z Vortexu na chwil kilka, ale zaraz szybciutko wróciłam spowrotem zadziwiona wręcz moją zdolnością powracania.

Dziś nawet wyszłam z Vortexu na najdłużej. Ale nie będę o tym mówić, nawet myśleć. Uznam to za niebyłe. Bo czy to ważne?

Nie.

Więc siedząc w Vorteksie ukłądam świat w marzenia, albo marzenia w świat, kto to odgadnie od której strony się zaczyna. Skończyłam moje szkoły, az nie wierzę, znów, że w przyszłym tygodniu nie pojadę na zajęcia. Zostało tylko wystawienie ocen. No i pora się pakować. Misie frysie, bajki srajki i radość na święta z Robalami i Tygrysami. Ależ mam zwierzęcą rodzinę:)

A tymczasem, pouczę się niemieckiego, narysuję kota na sznurku, poczytam o lotnictwie.

Jest dobrze. Słońce jest, i mróz fajny, i wiatr zaskakujący. I piękne Chicago uśmiecha się downtownem. I słonie w oknach, i listy na stole. Nie ważne, że to tylko rachunki. I w przyszłym tygodniu o tej porze będę już nad Atlantykiem myśląc o tym, jak bardzo


kocham