Tuesday, October 29, 2013

Motyle też mają skrzydła

Dziś oficjalnie jest mój pierszy dzień bez kawy. Wypełniony herbatą, ale o dziwo całkiem bezbolesny. No może z wyjątkiem początku dnia. Tak naprawdę mój marazm i niechęć do życia trwa do momentu gdy nie zaczynam uczyć. W chwili pierwszych słów, pierwszych pozdrowień z moimi dzieciakami wszystko mija i czary zaczynają działać. Jestem w innym świecie, nie myślę o niczym, a tylko uczę i chłonę każdą chwilę z dzieciakami.

I dziś chyba stało się dla mnie jasne znów jedno, o czym zapomniałam zupełnie: nie wolno sprzeciwiać się samemu sobie, nie wolno przeciwko sobie walczyć. Tak na prawdę każdy z nas wie dokładnie, co chce robić i co kocha i do czego jest stworzony. Wszystkie akcje przeciw temu spełzają na niczym i powstaje tylko olbrzymia frustracja.

Trzeba zamyślić się nad sobą i zadać sobie pytanie: Dlaczego chcę zostać poetą? I jeśli jedyna odpowiedź to: "bo muszę!" to trzeba wszystko inne zostawić i zrobić wszystko, by być poetą. A jeśli odpowiedź nie jest: "bo muszę!" to trzeba dać sobie z tym spokój. /Rilke/

Więc tak dziś odzyskałam moje skrydełka. Motyle narazie, ale odzyskałam. I dotarło do mnie, i zrozumiałam. Nie wiem, jak ułożę ten świat, nie wiem, jak przetrwam zimę. Ale najważniejsze jest jedno:


Muszę!

Sunday, October 27, 2013

Lekkomyślny spacer

A może właśnie wcale nie daleko. Może właśnie bardzo blisko, bliżej niż myślę. Do lasu, do jeziora, do słońca. Do latania.

Kolejne aplikacje wysłane, nowe prace wzięte pod uwagę. Przypadkowy esej mały do poprawienia i to samo uczucie tęsknoty za... niemieckim. Za uczeniem. Czy jestem w stanie to oddać?

Gdyby dało się połączyć lasy z jeziorami. Gdybym mogła zeszyć razem moje trzy marzenia w jedną aksamitną poduszkę. Gdybym.
A tymczasem, mam wybierać i nie potrafię. Zupełnie. Może powinnam dalej walczyć? Może jeszcze ten jeden raz powinnam znaleźć dodatkowe uczenie adjunktowe?

Najlepiej byłoby zwariować.

Tak tak, wiem. Najlepszym wyjściem z całej sytuacji jest po prostu zajęcie się rzeczami bierzącymi i niecierpiącymi zwłoki i tyle. W ten sposób nie trzeba się martwić o myślenie odpychające o rzaczach, o których myśli się zdecydowanie za dużo. I tylko jak pokonać lenia wybierającego zawsze to drugie.

Wolfgang umiera.

Chciałabym wybrać bardziej bierną postawę, ale kurcze o wszystko trzeba walczyć. A przynajmniej nie widzę, w jaki inny sposób mogłoby się cokolwiek zmienić czy stać.

Czy biadolę? Tak, biadolę. Kończę więc.

Chyba pójdę na lekkomyślny spacer.


Monday, October 21, 2013

Daleko do K

Jesień idzie przez miasto. Pięknie idzie, powietrze rześkie i chrupiące, aż miło. Poszłam dziś na spacer z powodu niepracy. To aż smutne, że wcale nie ucieszyłam się z powodu nie pracy. Bardzo chciałam pojechać na mój koniec świata i zachłysnąć się w dwóch marnych krótkich godzinach z moimi kochanymi dzieciakami.
Nie udało się. Akumlator przypomniał mi myśl z czwartku: "ej zapomnę wyłączyć tego światełka".

Ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że mam przyjaciół. I to w miejscu, gdzie nie do końca bym się spodziewała. Więc wnoszę poprawkę do mojej księgi doceniania rzeczywistości: Mam przyjaciół. Mam ludzi, na których na prawdę mogę liczyć. I jestem bardzo wdzięczna za tychże. I doceniam.

Więc spacer do banku po jesiennym Chicago. Doprawdy zupełnie nie znam tego miasta. Wędrowałam tak po jego ścieżkach i zastanawiałam się, jak to możliwe, że mieszkam tu już piąty miesiąc, a czuję się, jakbym wprowadziła się dwa tygodnie temu.

Dlaczego moje zmiany są dla mnie tak trudne? Tak gwałtowne, gwąłcące, tak nieśmiałe, i trochę wręcz bolesne? Dlaczego tak ciężko przychodzi mi się zaaklimatyzować, odkrywać nowe rejony. Czy to przez samotność? Chowam się w domku ciepłym i przytulnym i unikam świata. A przecież miałam być taka odważna i wyjściowa, miałam podbijać świat samodzielnością i udowodnić wszystkim, że wcale nie trzeba mieć ludzi, by wychodzić i żyć.
I czemu jestem w tym taka niedorypana.

Na domiar złego znalazłam sobie nowe hobby - ot, siedzenie w książkach. Pozazdrościłam temu jednemu, co ciągle się uczy, co to nie ma czasu na życie, bo ma naukę. I sama się w to wpakowałam i to moje nowe hobby. A ten tamten, któremu chciałam zaimponować, z którym w ten sposób jakoś po części przynajmniej chciałam w ten sposób dzielić życie, nawet o tym nie wie.


Włos znaleziony przypadkiem, wróżę z niego jak w podstawówce licząc na ulubioną literę. H. Niby blisko, ale wciąż


tak daleko.

Scherzo

I znów jak wczoraj będzie lało,
a sercu zda się: już tak zawsze…
listopad, tragik oszalały,
umiera w chmur amfiteatrze.


Skandując własny zgon na wietrze,
na miasto runął niewidomy
i tarza się w swym heksametrze
poprzez świadomość, poprzez domy.


Przez takie dni to sztuka przebrnąć:
gdzie tylko spojrzeć – czarna rozpacz,
a przy tym – byłoż mi potrzebne
tej nocy męczyć się, nie dospać?


Potrzebne było w noc się włóczyć,
wśród pocałunków w deszczu moknąć?
A z tego – zapalenie uczuć
i melancholii pełne okno.


Zdawało się i jeszcze zda się,
a w gruncie rzeczy – zda się na nic…
Zmądrzało serce poniewczasie,
a wtedy – buch! w irracjonalizm.


listopad, tragik oszalały,
już skonał w chmur amfiteatrze.
Nie pytam serca, czy bolało,
bo ono swoje: “Już tak zawsze…”

Friday, October 18, 2013

Znaki

Świat ciągle daje nam znaki, bądź uważny!

A dzisiejszy znak znalazłam na facebooku:
IF YOU WANT TO SUMMARIZE THE HABITS OF SUCCESSFUL PEOPLE INTO ONE PHRASE, IT'S THIS: SUCCESSFUL PEOPLE START BEFORE THEY'RE READY. If you’re working on something important, then you’ll never feel ready. A side effect of doing challenging work is that you’re pulled by excitement and pushed by confusion at the same time. You’re bound to feel uncertain, unprepared, and unqualified. But let me assure you of this: what you have right now is enough. You can plan, delay, and revise all you want, but trust me, what you have now is enough to start. It doesn’t matter if you’re trying to start a business, lose weight, write a book, or achieve any number of goals… who you are, what you have, and what you know right now is good enough to get going."
~
START NOW. TOMORROW IS TOO LATE.
  Jeśli by podsumować nawyki ludzi sukcesu jednym zdaniem, brzmiałoby ono tak: Ludzie sukcesu zaczynają zanim są gotowi. Jeśli pracujesz nad czymś waznym, nigdy nie będziesz czuł się gotowy. Przy wymagającym zajęciu podekscytowanie pcha cię do przodu jednocześnie z wątpliwościami i zagubieniem, które ciągnie cię do tyłu i to jest skutek uboczny wyzwania. Jesteś skazany na poczucie niepewności, nieprzygotowania, braku kwalifikacji. Lecz bądź pewien: cokolwiek masz teraz w swoich rękach jest wystarczające. Możesz planować, opóźniać, sprwadzać ile tylko chcesz, lecz wierz mi, to co masz teraz wystarczy, by zacząć. Nie ważne, czy zaczynasz nowy biznes, dietę, czy piszesz książkę, czy cokolwiek innego... To kim jesteś, co masz, i co wiesz w tej chwili wystarczy, by zacząć.
Zacznij teraz. Jutro jest za późno.
 Przypomina mi to znacznie krórsze, wielkie zdanie Michala Angelo...


Zaczynajcie. Czas dokończy.

 

Sunday, October 13, 2013

Taniec w deszczu

Czy z wielkiego szczęścia można zrobić żałosną farsę w kilka chwil? Można. Czy zależy to od nas? Podobno. To bowiem tylko my sami decydujemy, czy coś na nas wpłynie tak, czy inaczej. Czy pozwolimy sobie, by czyjeś słowa nas zraniły, czy nie. Ludzie sami decydują, czy chcą być szczęśliwi, czy nieszczęśliwi. Sami, tylko oni. Nikt inny. I tylko nie wiem, nie mogę wciąż tego zgłębić, jak, w jaki niebieski sposób można sprawić, by czyjeś słowa nie miały na nas wpływu. By nie raniły. Jak sobie nie dać zepsuć nastroju czyimś jednym głupim, może nawet niewiele znaczącym zdaniem. Nie wiem.

Kolejny Niemiec na koncie. Uwielbiam poznawać Niemców. I to taki fajny. Rozmowy o świecie bez końca, na zupełnie innym poziomie. Znów czułam, że mam coś do powiedzenia. Jakże dawno tego nie miałam. Byłam bystra i inteligentna, ah, same superlatywy.

Długo zastanawiałam się potem, dlaczego nie umiem tak rozmwiać z K. Dlaczego z K. serce wali mi jak młot, słowa się plączą, nie mogę skleić jednego prostego zdania, a gdy już skleję to wydaje mi się ono zupełnie idiotyczne. Jak to jest, że gdy zależy nam na czyjejś opinii, gdy boimy się, że każde nasze zdanie może zabrzmieć idiotycznie i ten ktoś pomyśli sobie o nas źle - nie możemy wtedy zupełnie być sobą. Nie umiemy powiedzieć nic mądrego, nic ciekawego, jakiś śmieszny dowcip zdarza nam się raz na tysiąc lat.
Gdzieś przez głowę przeszła mi myśl, że K. mówi tak bez sensu, że jest taki zakręcony, roztrzepany, że jego opowieści tak często nie mają składu i ładu. Ale inni chyba go rozumieją, tak mi się wydaje. Czy to tylko ja nie mogę się skupić na tym co mówi, bo nie mogę przestać myśleć o tym, jak mówi?

Czy to się kiedykolwiek zmieni. Czy kiedykolwiek będziemy umieć rozmawiać normalnie. Czy ja umiem rozmawiać normalnie z ludźmi, na których bardzo mi zależy.

Wróciłam do Sex and the City. Potrzebowałam inspiracji, poklepania po plecach, jakiejś kobiecej ręki, która przypomniałaby mi, że dobrze jest żyć samemu. Że życie na prawdę zależy od nas samych. I nawet jeśli zainwestujemy nasze uczucia w niewłaściwych ludzi, nie musimy koncentrować na tym naszego życia, bo przecież mamy tak wiele więcej niż to. I nie, nie zgadzam się na wiązanie się z byle kimś tylko po to, by nie być samemu. Po prostu się nie zgadzam. Zastanawiam się nad tym, jak niektórzy tylko zmieniają związki, nie dając sobie ani na chwilę szansy na poznanie siebie. Czy są szczęśliwi? Nie są. Są ogłuszeni, pijani, w ten sposób zapominają, czego tak na prawdę pragną. Czy ja tego chcę? Nie. Bo jak czasem nie mam nic przeciwko temu, by się ogłuszyć i zapomnieć, tak na dłuższą metę wiem, że znacznie gorsza jest samotność z kimś, niż samotność w samości.

Więc o co chodzi właściwie z tym tańcem w deszczu?

Chodzi o to, że ciągle podejmujemy decyzje. Że trzeba się za siebie wziąć i zdecydować, dokąd idziemy. Czy w tę czy wewte. Ale czasem te decyzje są niemożliwe. Bo z jednej strony czujemy, że powinniśmy rzucić wszystko i odejść, a z drugiej... porzucenie tego, co przecież jednak kochamy, wydaje nam się końcem świata. I tak godzimy się na masochizm psychiczny.Wybieramy ból, bo nie umiemy zrezygnować z nadzieji, że kiedyś ból zmieni się w radość. Ale czy się zmieni? Idziemy krok do przodu, cofamy się krok w tył.

I co?
Niszczy nas to strasznie, wysysa życie, wpędza w depresje.

I mimo to, nie potrafimy przerwać tego jakże nam drogiego

tańca w deszczu.


Monday, October 7, 2013

Schody

Poniedziałek. Prawie wolny dzień, trochę testosteronu lekcyjnego i odwiedziny dawno nie widzianej Dirci. Zapomniałam zupełnie przygotować się do jutrzejszych zajęć, a teraz w krwi już za dużo wina. Oh jakąż miałam ochotę na chianti.

Życzenia naprawde się spełniają. NAPRAWDĘ!! Wciąż nie mogę w to uwierzyć, wciąż tego pojąć, ale tak jest, tak naprawdę jest. Ot myślę chianti - i mam.

Piękny wieczór. Lekka bryza, chłodek taki w sam raz, moje drzewa za oknami, szum samochodów i nocy. Czasem nie mogę wyjść z podziwu, jaki świat jest piękny.

Czasem trzeba zrobić coś więcej. Jak to mówi K. - być proaktywnym. Czasem trzeba wyciągnąć rękę nawet jeśli wydaje nam się, że nikt nie chce jej wyciągniętej. Ale przecież tak wiele rzeczy nam się wydaje, a wcale takie nie są.

I co? I sufit. Huśtawka. Z rozłożonymi ramionami do samego nieba. Powietrze, chmury, podniebność.

I schody. Czy to możliwe, że to były moje schodki? Ten stół, to patrzenie w dal. To milczenie tak piękne, że zaczarowane. Czy to możliwe?


Trzciny na stawie...


Saturday, October 5, 2013

Cisza

Czasem, a zdarza się to bardzo bardzo rzadko, mieszkam w końcu przy jednej z bardziej ruchliwych ulic w okolicy, więc czasem dzieje się tak, że na kilka sekund cały świat milknie. Chicago milknie. Auta znikają gdzieś, cały ruch rozpływa się w powietrze, milkna nawet wszystkie śmiechy w okolicznych kafejkach, nikt nie krzyczy na ulicy - trwa cisza, ciesza piękna i absolutna, cisza jak makiem. I ta cisza ma nagle taką niesamowitość w sobie, bo występuje tu tak rzadko. I bo trwa zaledwie kilka sekund.

Lubię tę ciszę.

Dziś jakoś jej więcej, może przez to że sobota, może ot tak. Ładnie brzmi, utula smutki, koi zmęczone serce. Opowiada. Obiecuje. Bez pokrycia - jak zawsze, ale czy ktokolwiek oczekuje tego pokrycia?

Dookoła seriale i zastanawiam się nad życiem. Nad radością doświadczenia. Nad zagubieniem. Nad przyciąganiem i pocuzciem spokoju, że wszystko będzie dobrze.
Czasem, tak bardzo chciałabym poprostu wysiąść. Nie jechać dalej, porzucić wszystko i schować się gdzieś na pustyni.

Ale czy można się schować na pustyni.

Most do wieczności po niemiecku zamówiony. Ileż bym dała, by poznać Bacha osobiście, by pogadać z nim ot tak o gruszkach i pietruszkach, by zapytać go o bratnie dusze i jak się robi samotność. Hm, przecież mogę go poznać. Wystarczy tylko wypowiedzieć życzenie.


I nie mogę się zdecydować, czy usiąść na parapecie, czy tworzyć przyszłość.