Monday, October 31, 2011

Chce mi się

Anticipation. Inicjacja. Możliwość. Początek.

Tak naprawdę rzeczy nie zawsze muszą się spełniać. Owszem, pięknie jest jak się spełniają, i zazwyczaj ich niespełnienie przynosi doły i potwory.

Ale ten moment

w którym coś zaczyna żyć, albo choćby wydaje się, że zaczyna. Ta chwila, gdy motyle szaleją po żołądku na samo słowo, i serce staje na palcach - to jedna z najpiękniejszych, najbardziej powernych chwil, jakie istnieją. Wszystko jest możliwe. Wszystkiego się chce. Wszystko ma sens. I ta szalona inspiracja, ta radość, ta dążność do czegokolwiek! Poemat.

I to nie ważne, że i tak pewnie nic z tego nie będzie. Że tak naprawdę to pewnie nawet nic nie znaczy i istnieje tylko i wyłącznie we mnie. Że skończy się już niedługo tak delikatnie i niewinnie, jak się zaczęło. O ile cokolwiek się w ogóle zaczęło. To nic.

Bo siadam pod moją wierzbą szumiącą, uśmiecham się na wspomnienie uśmiechu, zapatruję w dal na wspomnienie zapatrzenia i chce mi się. Tak bardzo chce mi się

żyć.

Friday, October 28, 2011

PRZELOTNIE

To było Nic
co weszło na chwilę pomiędzy nas

niewidzialne lecz rozedrgane weszło
i zaczaiło się.

Cóż to za Nic
Niby go nie ma a jest
i już
od ramienia do ramienia urasta obwód
i już płata nam coś korci i plącze.

Zarkam a Ty
dorysowujesz mu skrzydło.
Zerkasz -
a ja też mu skrzydło przyprawiam

a to - mig mig -
i odfrunęło.

Odfrunęło Nic z naszymi skrzydłami
i zaraz nam czegoś zabrakło.

/Ula Kozioł/

Thursday, October 27, 2011

Telefon

wyciągłabym teraz i zadzwoniła do niego. Nie musiałabym się obawiać, że nie wypada, że za wcześnie, za odważnie, że to nie ja powinnam dzownić i takie tam. I opowiedziałabym mu o deszczu co stuka. Ot za oknem. Ładnie. Dziś jakoś deszcz zupełnie mnie nie denerwuje. A on powiedziałby: oh, uwielbiam deszcz. Regen? Tak, Regen, powiedziałabym. I może nawet opowiedziałabym mu o jednym z moich ulubionych kawałków Rilkiego. I o całym dzisiejszym dniu, i o śnie z autobusem na Pasiece, i o tym, że nie mogę go wyłączyć od kilku dni i tej muzyki w okół.
I że Kukiz tak pięknie śpiewa.

Tak, zadzwoniłabym...

i powiedziała jeszcze, że burza idzie, i że burza przypomina mi zawsze te burze w rodzinnym domu, i braki prądu i to niezwykłe uczucie magii za każdym razem. I to ciepło, którego nie da, poprostu nie da się wyrazić. I on by zrozumiał, dokładnie wiedziałby, o jakim mówię cieple. Tak, tak napewno.

Tak, gdybym zadzwoniła, to byłoby właśnie dokładnie tak.


Ale nie mam numeru, nie mam prawa, nie mam możliwości.


Zostaje mi tylko tak wiele znaczący obrazek kolczyków, namalowany na kartce

jak statki na niebie.




Monday, October 24, 2011

łagodność i zachwyt

A dziś miły dzień. I nawet oczy z tego wszystkiego nie kleją się tak, jak kleiłyby się normalnie chyba po nieprzespanej nocy. Miły dzień z miłymi ludkami. Moimi ludkami. W jednym gniazdku, które mnie jednak jakoś trochę nudzi w tym semestrze, wreszcie przebijają się jakieś ulubione oczy. W drugim gniazdku... w drugim gniazdku szybsze bicie serca. Ten moment drzwi, te słoneczne okulary, ta poważna mina i moje rozkojarzenie w słowach nagle i udawanie, że przecież nie dzieje się nic. I potem ta fajność, że znów przyszła ta chwila, ten uśmiech, ta... łagodność.

A potem, jeszcze dwie godziny tej miłej łagodności.

Aż przez chwilę doznałam uczucia, jak gdyby to było to siedzenie na schodkach i patrzenie sobie w dal podwójną. Jak gdyby świat się sobie zatrzymał biegnąc bezzmiennie, jak gdyby obok mnie siedział ten wyjątkowy uśmiech, który uspokaja mnie jak nic innego.
Ale może to tylko taka krótka nic nieznacząca, nieistniejąca tak naprawdę, myśl.

Dochodzę jednak do wniosku, że pragnę czegoś, co nie istnieje. Pragnę ludzi, których nie ma lub żyją w innych światach, jestem jak ta królewna z bajki, rzucona w rzeczywistość, z której nic nie rozumiem, jak Mały Książe, niezwykle daleko od swej planety.

I zachwyt pojawia się znów, tam gdzie mu pojawić się nie powinno wolno.

Ale to nic. I tak będę się karmić jeszcze długo tym uśmiechem. I tak będę czekać niecierpliwie do środy, aż pewnie znów moje czerwone podskoczy za wysoko, tak wysoko, że aż mnie swą wysokością zaskoczy. I i tak moje dni myśli wiatraki będą tańczyć sobie w okół tego zachwytu, tej łągodnoście, tego

uśmiechu.

Sunday, October 23, 2011

Przecież Wiesz

Szukam Cię,
a gdy Cię widzę,
udaję, że Cię nie widzę.

Kocham Cię.
A gdy Cię spotkam,
udaję, że Cię nie kocham.


Zginę przez Ciebie.
Nim zginę - krzyknę,
że ginę przypadkiem.


Tak, to mój ulubiony wiersz Tetmajera. Przerwy. I też jeden z ulubionych wierszy mojej Mamy.

Dlaczego dziś?

Bo zaglądam w miejsca, gdzie ktoś pełęta się od czasu do czasu, w wirtualnym limicie oczywiście, i nawet mimo, że tego kogoś wcale tam nie ma dla mnie czy obok mnie, to jednak jego wirtualny cień bycia dla samego siebie stwarza mi nanibny obrazek kontaktu... Jakie to głupie, jakie niemądre, niepraktyczne i bez sensu. I jakie jedyne, co mam.

"Trzeba mieć kogoś do kochania" - powiedział jeden człowiek raz. A jak nie ma, to szukam po lodówkach wirtualnych, po szafkach marzennych, autobusach, którymi nie jeżdżę już od lat. I zrywam nanibne kwiatki, sierotki marysie koniecznie, i wkładam do wazonika.

Więc Tetmajer dziś, bo jakoś z niewiadomych powodów kojarzy mi się z tym szukaniem i zaglądaniem za kontaktami z ludźmi, którzy być może wcale nie istnieją...


A wczoraj powrót ze stolicy prezydenckiej. I ze szkoleń, które miały mi wyjaśnić tak wiele, które miały mnie pokierować, namalować od nowa, odgubić, odkręcić z tego labiryntu, nakrecić moje wskazówki we właściwym kierunku no i tak dalej...
A tymczasem, czuję się jeszcze bardziej zgubiona niż byłam.

I czy to tylko faza, czy odpowiedź przyjdzie potem, czy Waszyngton nawet nie jest w stanie pomóc, gdy uciekam z samej siebie na koniec świata. Bo uciekam. Bardzo bardzo szybko. I nucę sobie tylko:

Nie oglądaj się za siebie,
kiedy wstaje świt,
ruszaj dalej w świat,
nie zatrzymuj się.
Sam wybierasz swoją drogę,
z wiatrem, czy pod wiatr,
znasz tu każdy ślad,
przestrzeń woła Cię.

Przecież wiesz,
że dla ciebie każdy nowy dzień.

Przecież wiesz,
że dla ciebie chłodny lasu cień.

Przecież wiesz, 
jak upalna bywa letnia noc.
Przecież wiesz, 
że wędrowca los to jest twój los.


Lśni w oddali toń jeziora,
słychać ptaków wrzask,
tu odpoczniesz dziś
i nabierzesz sił.
Ale jutro znów wyruszysz na swój stary szlak,
będziesz dalej szedł,
przestrzeń woła cię.

Przecież wiesz,
że dla ciebie każdy nowy dzień.
Przecież wiesz,
że dla ciebie chłodny lasu cień.

Przecież wiesz, 
jak upalna bywa letnia noc.
Przecież wiesz, 
że wędrowca los to jest twój los....


.... i nucąc tak sobie, zastanawiam się, czy może ja właśnie jednak cały czas przecież dobrze nie wiem, co wybrałam, co wybieram każdego dnia, i co jest moją legendą, moim wędrowca losem...