Wednesday, April 27, 2011

Whatever

Dzisiejszy ranek zaczal sie tak, jak ostatnio zaczynaja sie moje kazde ranki. Lekkim rozczarowaniem spodziewanym, niewygodnoscia, lekkim takze niewyspaniem. I mantra konieczna na takie chwile: whatever.

Juz coraz lepiej mi idzie, moglabym nawet pomyslec, ze staje sie ekspertem. W whateverowaniu mianowicie. Whateverowanie to moj ostatni najnowszej technologii sposob na rozczarowanie. Na leczneie sie z oczekiwan. Nadziji glupich i komu potrzebnych. Na to glupie uczucie pustki, gdy nie ma meila, ktory mial byc, gdy roznace jak na drozdzach ciasto, opada gwaltownie i staje sie zakalcem. Na ten bol jakis wewnetrzny, tak cichy, ze az przerazajacy.
Na to wszystko - whatever. Wszystko mi jedno. Nema veze. Egal.

I to nie prawda, ze i tak czekam na Twoje slowo.

Saturday, April 23, 2011

Pisanka

Ot pisankowo mi. Ale nie pisankowo jajkowo, a pisankowo pisząco. Nie wiem, co się ze mna dzieje, że ostatnio czuję nagle tyle treści w sobie, tyle słów. Tak bardzo chcę rozmwaiać ze światem, światu coś powiedzieć. Choć tak naprawdę zupełnie nie wiem, co chce mu powiedzieć i jak to w słowa ubrać. I dlaczego tak mam, też nie wiem. Przez Ciebie?

Robiąc dziś zakupy (czy świątecznymi można nazwać zapas parówek i chleba bez chleba?), postanowiłam sobie kupić bukiet tulipanów. Tak bardzo lubię tulipany, a odkąd bazie się wyprowadziły, smutniej jakoś moim czterem ścianom i już dawno prosiły o świeże kwiaty. Więc też na koneic zakupów podeszłam do zbiegowiska tulipanów. Trudno było się dostać, neizdecydowanych ludzi dookoła, jakieś dzieci, które tylko denerwują (dzieci było dziś nad wyraz dużo) i trudność decyzji: jaki kolor. Uwielbiam białe tulipany, ale tamtejsze białe były jakieś zielone i mnie nie uwiodły. Różowe wydały mi się zbyt tendencyjne. W końcu, po jakichś dziesięciu minutahc walki z myślami, dzieckiem zasłaniającym i denerwującym dziwnie powietrzem, poddałam się. Nie będzie tulipanów - postanowiłam i rozczarowana, chyba najbardziej samą sobą, odeszłam do kasy.
I dlaczego o tym mówię? Bo te tulipany wydają mi sie jakimś czegoś symbolem. Jakiejs mojej złości, której nie potrafię wyjaśnić. Przez Ciebie?

Rozpoczynanie nowych żyć jest takie męczące. Chciałoby się użyć tych samych sztuczek i przepisów, ale one zupełnie nie działają. I każda myśl wiążąca się ze starym wciąż jakaś strasznie niewygodna, bolesna czy coś. I nie wiadomo jak się zachować, dokąd pójść, co powiedzieć.

Jak nauczyć się żyć od nowa.

Friday, April 22, 2011

Dzień Dobry

Więc jest Wielki Piątek, 8:22 rano, dopijam poranną kawę i marzę o fotelu przy balkonie, skoro nie mogę już odrazu wyjść na balkon. Bo pada. Tzn. padało, bo chwilowo przestało. I jakiś ten świat jest poprostu ładny. Jakis taki świeży, zachęcający, nucący jakąś melodię, ale nie wiem jaką. Azjacki sąsiad rozgrzewa swoje autko, będzie pewnie zmykał do pracy. Zawsze robi mnie w konia, bo widząc zapalone auto, myślę, że jest w środku i chcę mu pomachać - to w końcu mój ulubiony sąsiad. No ale kiedy schylam się do okna, jego nie ma. Łobuz. Patrzy sobie pewnie z okna swojego mieszkania i podśmiechuje się, że znów mnie nabrał.

A po głowie chodzi mi... pianinio. Tak, pianino. Czy to bardzo trudne nauczyć się grać na pianinie? Cz ktoś wie? Przecież ja uwilebiam śpiewać, moim dziecięcym piosenkarskim marzeniem, moimi łazienkowymi występami ze szczotką, czy występami w nijakiej Galskórze na samym szczycie stołu. I tylko gdzie ja to wszystko zmieszczę, z moim serbskim, niemieckim, angielskim, pisaniem, czytaniem i gruszkami na wierzbie innymi wszystkimi, no gdzie.

Niemniej jednak no chodzi mi po głowie. Acha, konie też mi chodzą. Może jednorożce...

Lubię deszcz. Mam wrażenie jakiegoś przytulenia... i wbrew pozorom

uśmiechu.

Thursday, April 21, 2011

Lubienie

W świecie, gdzie życie tak naturalnie łączy się z zyciem,
gdzie kwiaty nawet w powiewie wiatru łączą się z innymi kwiatami,
gdzie łabądź zna wszystkie łabędzie -
tylko człowiek buduje sobie samotność.
/Exupery/


Ale od czasu do czasu wyrywamy się z tej samotności i idziemy na spacer do lasu ludzi. Bo tak naprawdę, niektórzy z nas przynajmniej, ogromnie lubią ludzi i szukają ich bez końca. I tylko tak trudno czasem spotkać ludzi tych fajnych, bo las pełen dziwności, wymagań ponad nasze możliwości czy siłę umysłu, jakiejś obcości, prawie nawet nienawiści czy czegos, od czego znów musimy uciekać. Samotność wtedy wydaje nam się istnym zbawieniem.

Ale od czasu do czasu jednak, w przestrzeniach lasu, uda nam się napotkać kogoś innego. Kogoś, kto obudzi w nas wiarę w to, że istnieją jeszcze fajni ludzie, w to, że ci fajni ludzie nawet mogą nas od czasu do czasu polubić. A może to poprostu ludzie z naszych planet?

I wiem, tak wiem, powinniśmy wtedy usiąść, złapać na palec motyla, zanucić jakąś dyrdymałkę melodię i uśmiechnąć się lekko do tego ludzia.

I tylko nie wiem, jak to kurczę zrobić. Jak nie rzucić się wszystkimi emocjami, całą olbrzymią radością i szczęściem z pojawienia się tego człowieka, na tego człowieka no jak.

I

Najtrudniej zachować chłodne oko
gdy świat w rozmigotaniu
rozśpiewuje się we mnie na przestrzał.
/Ula Kozioł/

Wednesday, April 20, 2011

Tagrasy

Tęsknię. Wspinam się po poręczy uśmiechu, rysuję statki na niebie i chmury w zeszytach. Nie pytajcie mnie tylko za kim lub za czym tęsknię. Bo tęsknota moja nie ogarnia ani ludzi, ani zjawisk, lecz cały świat namalowny niechcąco.

Kochać bez wzajemności jest, rzeczywiście, w jakimś sensie bezpieczne. Ciepłe, znajome jak bardzo dobrze znajome!, z wiadomym zakończeniem. Nie, to nie prawda, że mam nadzieję na zupełnie inny koniec. Uczę się nadzieji na tych właśnie ćwiczeniach, sprawdzam, przymierzam, ile nadzieja może znieść. I dowiaduję się, że może znieść wszystko, jest absolutnie nieskończona. Absolutnie. I nawet gdy wydaje nam się, że już, koniec, that's it - to ona właśnie wtedy wybucha tak, jak tego pierwszego dnia, gdy się dopiero narodziła. Nie umiera ostatnia. Nie umiera nigdy.

Więc pielęgnuję moje miłości bez wzajemności, moje platoniczne zapatrzenia w niemożliwości, moich Donkichotów, moje wiatraki, moich żołnierzy i marynarzy na sznurkach, księci przypływów... i rysuję gruszki na wierzbie. Bo lubię gruszki.

Zastanawiam się czasem, jak to jest, że chcemy tego, czego nie ma, a to co chcemy i ma to zaraz zepsujemy czymś i tak i znów nie będzie mać.

I jak to się dzieje, że we wszystkim można być penelopą, a gdy przyjdzie do tego czegoś, to rozwścieczoną phentesileą rzucam się na biednego achillesa z dzidą zabójczą?

I dlaczego tagrasy nie istnieją.

Thursday, April 14, 2011

czy

Czy można tęsknić za kimś, kogo się przecież w ogóle nie zna.